______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Piatek, 12.03.1993 ISSN 1067-4020 nr 66 _______________________________________________________________________ W numerze: Ryszard Legutko - Miedzy papuga a zasciankiem Jurek Karczmarczuk - Im delikatniejsze uszy tym ciezszy kij w rece? Jacek Walicki - Krytyka Absolutu Jacek Leszczylowski - `Nowomowa'... i Leszek Zuk - Odczyt goscinny Piotr Winkielman - Polska uczynila mnie pelniejszym - rozmowa z Gilbertem Levine ________________________________________________________________________ [Od Red. dyz.: Ze wzgledu na wielkie zainteresowanie problematyka, ktora poruszyl w numerze 64 "Spojrzen" Maciek Cieslak przedstawiajac antynomie tolerancji i normatywnosci w sferze zasad wspolzycia spolecznego, zamieszczamy dalsze materialy na ten temat: przede wszystkim szerszy tekst samego Ryszarda Legutki, oraz dwa artykuly podejmujace dyskusje z tezami gloszonymi przez tego filozofa. Dodajemy list do redakcji w sprawie innego materialu przedrukowanego w nr. 64. Dwa pozostale teksty, to przewrotny jakby komentarz do powyzszej dyskusji autorstwa Leszka Zuka, oraz aktualny material zwiazany z polnocnoamerykanskim tournee Orkiestry Filharmonii Krakowskiej. M.B_cz] ________________________________________________________________________ Maciek CieslakPonizszy artykul Ryszarda Legutki ukazal sie w styczniu 1992 r. w krakowskim czasopismie "Znak". Mysle, ze wart jest uwagi co najmniej z dwoch powodow. Po pierwsze byl tzw. `wydarzeniem intelektualnym' i jednoczesnie sygnalem, ze wspolczesna polska mysl polityczna ma szanse wyjsc poza dominujaca dzis forme felietonowej moralistyki. Przede wszystkim jednak - to drugi powod, najwazniejszy - stawia tezy-pytania: wazne, smiale, inspirujace. Niejako naturalnie prowokuje do dyskusji. Ma tez swoja licencje: autor jest intelektualista, a jednoczesnie nie jest dzialaczem politycznym, co daje swobode i ostrosc spojrzenia. Tekst podany jest z niewielkimi skrotami. Polecam, zyczac milej lektury. ----------------------------------------------------------------------- Ryszard Legutko MIEDZY PAPUGA A ZASCIANKIEM ============================ (POLSKIM LIBERALOM KU PRZESTRODZE) `Prawda przykra jest taka: nie ma we Wszechswiecie ukrytego sensu moralnego. ...Nie musimy sie jednak przerazac taka pustka. Mozemy stworzyc wlasne znaczenia, kazdy z nas na wlasna reke.' B.A. Ackerman, "Social Justice in the Liberal Society", New Heaven, 1990, s. 364 Dokonujacy sie w Polsce proces okcydentalizacji wymaga trzezwego osadu i wielkiej uwagi. Do tej pory niewiele sie nad tym zastanawiano, gdyz dominuja dwa schematy myslenia, ktore taki trzezwy sad wykluczaja. Wedlug jednego w Polsce zachodzi konflikt miedzy Europejczykami a nacjonalistami, wedlug drugiego linia podzialu przebiega pomiedzy demokratycznymi kapitalistami a zwolennikami trzeciej drogi, czyli kryptosocjalistami. Oba podzialy nie pozwalaja sensownie rozmawiac o dokonujacej sie okcydentalizacji. Pierwszy ignoruje fakt, ze okcydentalizujemy sie wszyscy, nawet nacjonalisci; drugi wprowadza falszywy trop, jakoby krytyka okcydentalizacji prowadzila predzej czy pozniej do przyjecia koncepcji `trzeciej drogi'. (1) Nalezy odroznic okcydentalizacje (instytucjonalne i polityczne zblizenie do Zachodu) od liberalizacji gospodarczej (wprowadzenie kapitalizmu) i od modernizacji (przyjecie zespolu idei okreslanych terminami modernizm i postmodernizm). Rzeczy te wspolwystepuja, ale nie sa ze soba tozsame. Ocena jednego procesu, pozytywna albo negatywna, nie implikuje takiej samej oceny innego procesu. Moge krytykowac modernizm i postmodernizm, a to nie czyni mnie automatycznie ani nacjonalista, ani zwolennikiem trzeciej drogi. (2) Liberalizm byl zawsze w znacznym stopniu systemem reaktywnym i pasozytniczym. (Ocena taka nie jest w zadnym razie dyskwalifikacja jego wielkich osiagniec.) Glosil on program wyzwolenia, ale realne systemy polityczne w duzej mierze korzystaly z obyczajowosci nieliberalnej - oligarchicznej, konserwatywnej, republikanskiej, arystokratycznej, nacjonalistycznej, religijnej, itd. W swoich maksymalnych ambicjach liberalizm zmierzal do ich likwidacji. Nalezy zastanowic sie, do jakiego stopnia triumf liberalizmu na Zachodzie zneutralizowal te wszystkie elementy; co ma on do zaoferowania na ich miejsce i jakie skladniki zycia spolecznego nalezy chronic przed wplywem dalszego wyzwalania. Trudno nie zauwazyc, ze emancypacyjna pasja liberalizmu wcale nie oslabla. (...) Czy nie nadszedl juz czas porzucenia frazeologii wyzwolenczej i zastapienia jej frazeologia konserwujaca? (3) Istnienie komunizmu odgrywalo zawsze funkcje mitygujaca wobec liberalizmu. Komunizm (podobnie jak nazizm) - mimo szerokiego poparcia w sferach intelektualnych - przypominal swoja obecnoscia o istnieniu zasadniczej roznicy miedzy dobrem a zlem. Liberal swiadomy zagrozen plynacych z totalitaryzmu realnego myslal powaznie o rzeczywistosci i nie popadal w przesadny relatywizm i frywolnosc ocen. Dlatego, wedlug mnie, najdojrzalsze twory mysli liberalnej powstaly w latach czterdziestych i piecdziesiatych, kiedy to mysliciele liberalini, poddani presji totalitaryzmu zmuszeni byli do zachowania znacznej dozy umiarkowania. Nalezy zatem zadac sobie pytanie: jaki wplyw na mentalnosc liberalna ma upadek komunizmu? Nie ulega watpliwosci, ze mentalnosc ta przechodzi w nowej epoce przez szybki proces zmian, niekoniecznie na lepsze. W kazdym razie zmiane te nalezy opisac i sprobowac zinterpretowac. (4) Kazda filozofia polityczna w zetknieciu z szeroka praktyka spoleczna staje sie zwykle ideologia. Ideologia to - mowiac najprosciej - taki uproszczony obraz koncepcji filozoficznej, ktory zurnalisci rozpowszechniaja na skale masowa. Cos takiego dzieje sie od pewnego czasu na Zachodzie z liberalizmem. Liberalne teorie filozoficzne maja pewne cechy wspolne: neutralizm wobec glownych wartosci, wartosci okreslone jako subiektywne preferencje, egalitaryzm, uprawnienia (rights) jako glowna kategoria polityczna, autonomia jednostki (wybor jednostkowy nie moze byc manipulowany). Wszystkie te idee dysponuja pewnym uzazadnieniem i stoja za nimi nieblahe racje; sluzyc one maja przede wszystkim ulatwieniu komunikacji miedzy ludzmi wyznajacymi rozne swiatopoglady. Gdy przeksztalcaja sie w ideologie, zaczynaja pelnic role destruktywna. Wytwarza sie wielka rzesza lumpenintelektualistow, ktora korzysta z gotowych formul, a czyni to glownie po to, zeby zamknac usta potencjalnym adwersarzom. I tak, slowo `wartosc' zamyka wszelka dyskusje, a nie otwiera jej; wszak jedni wyznaja wartosci homoseksualne, a inni chrzescijanskie. Podobnie slowo `uprawnienia': skoro uprawnienia sa przyrodzone, to nie musze sie tlumaczyc, dlaczego jestem satanista, a nie baptysta; ilosc uprawnien rosnie zreszta w blyskawicznym tempie i niewiele jest w tej chwili spraw, co do ktorych jednostka nie moglaby wysuwac roszczen bedac jednoczesnie zwolniona z ich uzasadniania. Ktokolwiek sledzi polityczny dyskurs na Zachodzie, ten dostrzeze, ze coraz wiecej pojawia sie pojec, ktore uniemozliwiaja dyskusje. (...) (Tu autor podaje kolejne przyklady: `wybor', `freedom of expression' - por. "Spojrzenia" nr 64, mc.) (5) W trzecim tomie "Law, Legislation and Liberty" Hayek pisal, iz najwiekszym zagrozeniem liberalizmu jest marksizm i freudyzm w swoich licznych odmianach. Od czasu napisania tej ksiazki wplywy tej orientacji na folklor liberalny wyraznie wzrosly. Kryptomarksism wyraza sie w pogladzie o konflikcie miedzy grupami czy `kulturami' i o ich wzajemnej nieprzekladalnosci - kobiety `vs' mezczyzni, biali `vs' czarni, Europa `vs' Afryka, Zachod `vs' Wschod, etc. Niemal caly wysilek wspolczesnego liberalizmu sprowadza sie do zbudowania takiego systemu, w ktorym rozmaite `kultury' nie beda sie wzajemnie dyskryminowac (przy czym kultura moze byc wszystko, od Europy do gitowcow). Celem nie jest zatem obrona jakiejs hierarchii kulturowej, ale `tolerancja', czyli powszechny egalitaryzm. (...) Kryptofreudyzm wzmacnia taka tendencje, bo doszukuje sie wszedzie dyskryminacji. Reguly i normy uznane sa za zagrozenia dla jednostki ludzkiej. Stad bierze sie opisana powyzej metoda wywodzenia moralnosci z `uprawnien', ktore zakladaja ekspresywna interpretacje czlowieka, a odrzucenia (fundamentalnej dla Hayeka) kategorii prawa jako dyskryminujacej istote ludzka: uprawnienia afirmuja tolerancje, zas prawo ogranicza i zniewala. Kryptofreudyzm kaze doszukiwac sie represywnosci norm i instytucji poza przymusem, na przyklad, w rozmaitych nieswiadomych i spontanicznych tworach kulturowych - w jezyku, mitologii spolecznej, nauce, literaturze, etc. Dlatego najbardziej zagorzali zwolennicy tolerancji na Zachodzie zaczynaja swoje dzielo od przewartosciowania kultury zachodniej pod katem `kultur'. Obiektywizm i prawda zostaja w ten sposob opatrzone cudzyslowem jakko bedace w istocie narzedziami represji jednych grup w stosunku do innych. (6) W Polsce od wielu lat istnialy dwie drogi budowania swiatopogladow: przez imitacje i przez zachowanie tradycji. Stosujac metafore (ktora w tym kontekscie zawdzieczam Pawlowi Kloczowskiemu) mozna przedstawic je jako alternatywe - papuga lub zascianek. W komunizmie obie drogi byly dobre, bo sluzyly obronie przed systemem. Obecnie dwaj niegdysiejsi sojusznicy zaczynaja prowadzic wojne ze soba, co jest spektaklem dosc zalosnym, bo nie prowadzacym do niczego tworczego. Do grupy imitatorow zaliczam srodowiska "Gazety Wyborczej"; do grupy zascianka zaliczam rozmaite srodowiska narodowo-katolickie (i czesciowo hierarchie koscielna). Twierdze, ze grupa druga nie powiekszy swojego stanu posiadania, a mozliwe, ze z czasem straci na znaczeniu. Natomiast jako rozwojowa widze grupe pierwsza: papuga ma szanse stac sie coraz bardziej opiniotworcza, przejmujac najbardziej modne i niestety nie najlepsze tresci z dzialu kulturalnego czasopism zachodnich. Paradoksem jest to, ze niektorzy z zachodnich myslicieli nastawionych krytycznie wobec obecnego stanu ducha na Zachodzie spogladaja z nadzieja na Europe Wschodnia, ktora, jak wierza, po triumfie politycznym, zregeneruje zachwiana na Zachodzie wiare w tradycyjne normy. Czesciowo - na wzor Papieza, ktory chcialby aby Polska stala sie Nowym Izraelem - podpisuja sie pod swoistym slowianskim mesjanizmem. William Phillips, redaktor naczelny wplywowego kwartalnika "Partisan Review", tak pisal niedawno: `Jesli jest jakis historyczny powod, dla ktorego mielibysmy odrzucic nieuchronnosc postmodernizmu, to tkwilby on w tym, ze mody intelektualne, zwlaszcza w tym kraju, nie trwaja dlugo... Jednakze w sferze popularnej sztuki i opinii wchodzimy byc moze w nowa faze zachodniej kultury, trudna do przewidzenia, i jak zwykle Ameryka wydaje sie wskazywac droge. Jesli jednak szukamy nie powrotu do przeszlosci, ale do jakiegos odrodzenia tradycyjnych wartosci i tradycyjnych rozroznien, czy nie byloby nierozsadnym oczekiwac, iz powstanie krajow Europy Srodkowej przeciw ruchom represywnym, ktore paradowaly pod flaga rewolucji, moze poprowadzic nas w podobny sposob do zakwestionowania teorii postmodernistycznych, przedstawiajacych sie jako radykalne i wyzwolencze? Bylaby to z pewnoscia jedna z wielkich ironii historycznych, gdyby kraje niedawno wyzwolone z pet komunizmu mialy dostarczyc nam intelektualnego przykladu' ("Partisan Review" 2/91, s. 203). Jesli intelektualne wzorce w krajach Europy Srodkowej beda nadal ksztaltowane przez papugi modernizmu i postmodernizmu, ludzi typu Williama Phillipsa spotka niedlugo wielkie rozczarowanie. Ryszard Legutko ----------------------------------------------------------------------- Ryszard Legutko - ur. 1949. Absolwent Wydzialu Filologii Angielskiej oraz Filozofii UJ. Pracuje w Katedrze Filozofii UJ, specjalizujac sie w filozofii politycznej. Stypendysta Uniwersytetu Chicago; spedzil rok w slynnym All Souls College w Oxfordzie. Wydal: "Dylematy kapitalizmu", "Bez gniewu i uprzedzenia - (szkice o ksiazkach, ludziach i ideach)" oraz "Krytyka demokracji w filozofii politycznej Platona". Publikowal m.in. w podziemnej "Arce", "Res Publice", "Znaku". Mieszka w Krakowie. _______________________________________________________________________ Jurek Karczmarczuk IM DELIKATNIEJSZE USZY TYM CIEZSZY KIJ W RECE? ============================================== Maciek Cieslak polemizuje w nr. 64 "Spojrzen" z Czeslawem Sikorskim, wedlug ktorego w Polsce naduzywa sie pojecia `obrazania uczuc' do celow politycznych. Sikorski analizuje postawy srodowisk zwiazanych z Kosciolem, stwierdza nieuchronnosc konfliktow w spolecznosci, w ktorej istnieje kilka systemow wartosci i wnioskuje, ze nieprzejednane, czesto histeryczne stanowisko dzialaczy ZChNu wzmaga tylko napiecie i grozi destabilizacja nowej demokracji. Wedlug Sikorskiego dyskusje o sprawach moralnych nalezy zalatwiac na spokojnie, alergiczne reakcje wywodza sie z czasow komunizmu, gdy wszystko bylo czarno-biale i kazda teza nie przystajaca w 100 procentach do jednej kategorii byla natychmiast wrzucana do drugiej. Maciek Cieslak zaczal bardzo ostro, analizujac kto jest bardziej zsowietyzowany, czy fundamentalisci katoliccy, czy rzekomo tolerancyjna pani Lipinska, ktora wspolpracowala z telewizja rezimowa. Moze jednak redaktorzy "Wprost", wywodzacy sie z PZPRu? I Maciek - zastrzegajac sie, ze nie chce byc zlosliwy - wspomina nazwisko Urbana, ktory na ogol sie nie obraza, czyli jest tolerancyjny, a trudno go zaliczyc do modeli godnych nasladowania. Oczywiscie nie te rozwazania stanowia dla mnie plaszczyzne dyskusji. Wydaje mi sie, ze przedstawione przez Macka tezy Sikorskiego nie przystaja do mojego zrozumienia artykulu. Wg mnie chodzilo tam o naduzywanie swietego oburzenia w sprawach moralnych do celow polityczno-prawnych. Nie ma w tekscie Sikorskiego oskarzen o zsowietyzowanie kogokolwiek, jest natomiast obawa przez tyrania. Nie zgadzam sie z teza Macka, byc moze podkreslona zbyt wyraznie i sprzecznie z jego intencjami, ze glowna konkluzja Sikorskiego jest zdanie o uksztaltowanych za socjalizmu stereotypach kulturowych, z ktorymi nalezy walczyc. Maciek uwaza, ze nerwowe reakcje na obrazanie uczuc odbijaja glownie lek przed demokracja wyzuta z transcendentnych wartosci, religii, swiadomosci narodowej itp., czyli `tego, co utrzymywalo i utrzymuje [demokracje] w istnieniu'. (Hm?) Wspomina dalej o liberalnych ekscesach artystycznych, cytuje Poppera i Kolakowskiego i daje wyraz swojej niecheci wobec zaniku wartosci absolutnych w spoleczenstwie: `Tymczasem, nowa demokracja wyzuta z autorytetow i wartosci absolutnych, nie tylko toleruje niedorzeczne i dziecieco naiwne poglady - ona nadaje im, z zasady, ten sam status waznosci! Nie ma kryteriow oceny, a wiec nie ma twierdzen madrych-glupich, prawdziwych- falszywych, moralnych-niemoralnych. Nie wolno tak oceniac ani ludzi, ani ich wypowiedzi, ani ich dzialan. Wszystko jest przeciez wzgledne i uwarunkowane: swiatopogladowo, kulturowo, srodowiskowo itd. - nie moze byc wiec przedmiotem wartosciujacej oceny. Kto odwaza sie oceniac, naraza sie z miejsca na zarzut nietolerancji. (...) Demokracja bez wartosci absolutnych moze wiec popasc w nihilistyczne zniedoleznienie i stac sie lupem tyranii.' Wyznam, ze nie wiem skad Maciek wzial twierdzenie, ze demokracja liberalna nadaje pogladom glupim ten sam status waznosci co pogladom madrym. Upieram sie, ze prawdziwa wykladnia tolerancji nie jest zakaz oceny pogladow, lecz nie wpychanie ich komus. Maciek pisze, ze nie mozemy przymykac oczu na ewidentne ekscesy i zanik wartosci moralnych, ze to dzieki dzialaczom ZChN rozpoczeto dyskusje na temat wartosci chrzescijanskich w Polsce, a nowe bostwa na piedestale: tolerancja i pluralizm moga miec fatalne dla demokracji skutki, bo przez swoj relatywizm, jak twierdzi ksiadz Neuhaus, ucinaja dyskusje. Tylko im bardziej sie wchodzi w cytowane przez Macka teksty, tym wieksze watpliwosci nachodza odnosnie celow i metod autorow. Zostawmy na boku ksiedza Neuhausa z jego 20 ksiazkami, `zdewastowanym intelektualnie spoleczenstwem', w ktorym `nie istnieja kryteria dobra i zla', bo takie slogany wciskal kazdy z tzw. myslicieli. (Literatura uzupelniajaca: dowolna kampania wyborcza prezydencka w USA, dowolne przemowienie dowolnego kandydata.) Popatrzmy na rodzime podworko, na cytowanego przez Macka Ryszarda Legutke, ktory walczy z naduzywaniem pojecia `wolnosc wyboru' i przypisuje nastepujacy grzech swoim wrogom liberalom: `() Jesli za podjeta decyzja stoi wolnosc wyboru, to decyzja jest tym samym dobra. Pokazuje to chocby przyklad aborcji, ktorej zwolennicy zabraniaja oceniac ja moralnie, gdyz, jak twierdza, jest ona kwestia wyboru; mowia wiec o sobie, ze sa ``pro-choice''.' Uwazam, ze autor tych slow jest po prostu nieuczciwy. Moze prowokujac w ten sposob robi sobie publike, nie wiem, moze Maciek dobral szczegolnie kontrowersyjne cytaty. Zauwazmy charakterystyczne sformulowanie `zwolennicy aborcji', ktore pokazuje, ze autor lubi nowomowe, ktora obroncow *prawa do* aborcji ustawia tak jak *ja teraz* ustawiam milosnikow szubienicy, czy poplecznikow narkomanii. Przypadkowo, czy celowo? Zauwazmy dosc ponura insynuacje zakazu oceny moralnej, gdy tymczasem jest wrecz przeciwnie: adwokaci `pro-choice' chca sprowadzic zagadnienie aborcji - tam gdzie panuje rozbieznosc pogladow - do *kwestii moralnej*, natomiast nie zgadzaja sie na drastyczne zakazy prawne. Ale pierwsze zdanie cytowanego fragmentu jest najgorsze, gdyz jest karykatura, ktora rzekomo ma byc portretem. Ze mnie liberal jest raczej mierny, ale i tak chce miec prawo do zlej decyzji, pod warunkiem, ze jest to *moja* decyzja, a moj wybor nie grozi innym. Dlatego np. uwazam, ze obowiazkowe ubezpieczenia sa konieczne, bo i tak cywilizowane spoleczenstwo bedzie placic za nieubezpieczonego, ale w kwestiach moralnych wara! Niech sobie p. Niesiolowski holubi swoja transcendencje tudziez inne walory, ale niech mi ich nie wlewa pod przymusem za kolnierz zmieszanych z jego kwasna, zraca slina. Oczywiscie, p. Niesiolowski moglby mnie pociagnac na jezyk i powiedziec, ze skorom taki spolegliwy i odmawiam sobie prawa do zlej decyzji, gdyby ta miala zaszkodzic innym, to wlasnie fakt, ze ja go krytykuje, jest dla niego strasznie szkodliwy i winienem natychmiast przestac. Wtedy ja juz nie mam argumentow i jedynym sposobem rozstrzygniecia dylematu bedzie zastrzelenie jednego z nas. Wydaje mi sie, ze walczacy o Prawde Absolutna w imie jakiegos uznanego Kosciola nie zmienia tego faktu, ze tej prawdy mozna nie uznac i koniec z Absolutem. Etyka oparta na wierze nie jest matematyka. Szczerze mowiac malo mnie obchodzi taki Absolut. A mimo to jakos do tej pory ani nikogo nie okradlem, ani nie zabilem, a podejrzewam, ze takich jak ja na swiecie jest wiekszosc. Sprzeciwiam sie, aby w imie Absolutu spoleczenstwo bylo *zmuszone do uznania* czyjejs partykularnej prawdy. I nie podoba mi sie uzycie przez Macka slowa, ktore w ponizszym cytacie znajduje sie w nawiasach: `Lek taki, w skrajnej postaci, prowadzi oczywiscie do dzialan w stylu ZChN, ktore polegaja na wymuszaniu (demokratycznie) na panstwie ochrony wartosci.' Walka o moralnosc przy pomocy zakulisowych i nieformalnych presji na srodowiska lekarskie, na publicystow, na wiernych w kosciolach itp. ma malo wspolnego z demokracja. Tyle, ze nie paluja. Na razie? Pan Legutko oszukuje nas nadal piszac o `wspolczesnym nihilizmie', ze `nie jest to nihilizm w tradycyjnym rozumieniu, a wiec przekonanie, ze nie ma dobra, prawdy, falszu, Boga itd. Wspolczesny nihilizm nie mowi, iz tych rzeczy nie ma. On po prostu zabrania o nich mowic'. I dalej Maciek pisze, za Talmonem, ze ci `nihilisci' zakazuja oceniania czegokolwiek w imie tolerancji. Tymczasem kto tu komu czego zabrania? Lipinska zakazuje Niesiolowskiemu oceny jej kabaretu? Moze i nadmiar relatywizmu prowadzi do anarchii i tyranii. Moze. Ale absolutyzm w wykonaniu moralistow z ZChN jest *juz* zamordyzmem w czystej postaci. A o Instytucjach i Osobistosciach, o ktorych wolno mowic albo na kleczkach albo wcale, to slyszelismy nie ze srodowisk liberalnych. Sadze, ze - choc to moze paradoksalne - najlatwiej jest tworzyc partykularyzmy i realizowac relatywizm etyczny wlasnie w imie Absolutu. Ktos musi wszak bronic Absolutu (prosze sie nie smiac), stad np. dogmat o Nieomylnosci Imama. Nie znajdziemy go w Pismie, ani u sw. Pawla, czy Tomasza. (Zamieszczonym na poczatku tego numeru pelniejszym artykulem Legutki warto zajac sie osobno, ale ja moze zaczekam, az ktos z Czytelnikow go pochwali i potrafi uzasadnic za co.) Niedawno jeden z uczestnikow listy dyskusyjnej Poland-L stwierdzil, ze najciezszymi zbrodniami przeciwko wierze to schizma i apostazja. Smiac sie troche chce, gdy sie wie, ze operatywna definicja schizmy to pojawienie sie odlamu na tyle malego i slabego, ze przegrywa. Ewangelikow ani prawoslawnych juz nie wyzywa od schizmatykow, prawda? Natomiast w imie Absolutnych wartosci zwiazanych z Kultem Maryjnym, czasopismo "Niedziela" moglo kiedys paskudnie nawarczec na protestantow, calkiem w anty-ekumenicznym duchu. Tego tez nie ma w Pismie. Walka z aborcja i caly kompleks bio-etyki moze i powinien byc dyskutowany racjonalnie, na plaszczyznie zawodowej, etycznej i prawnej. I jest. A nie znajdziemy go w Pismie, chyba, ze bedziemy interpretowac wszystko po swojemu. W *innych* pismach natomiast znajdziemy inne Absoluty: dogmat o Czystosci Rasy, oraz dogmat o Wyzszosci Uspolecznienia Srodkow Produkcji nad Swietami Bozego Narodzenia. Dziekuje. I dziekuje ZChN za to, ze w imie jakiegos Absolutu, np. naszej Suwerennosci Narodowej zalatwilo nam odmownie praktyczna mozliwosc skorzystania przez polskich obywateli z faktu podpisania przez Polske europejskiej Konwencji Praw Czlowieka. Uwazam, ze moralnosc istnieje, uczciwosc, wolnosc, rownosc i braterstwo tez. Nikt nie chce tyranii i dobrze jest przestrzec ludzi przed pewnymi patologiami. Ale jesli ta walka z ewentualnoscia tyranii ma polegac na tym, ze *tym drugim* nalezy na wszelki wypadek zakneblowac usta i nie tylko pozbawic wplywu na prawodawstwo, na obyczaje spoleczne itp., ale wrecz uczynic ich tego prawa ofiarami, to tez dziekuje. Rozumiem, ze Maciek w swoim dosc rzeczowym i spokojnym artykule zajal sie nie metodami obrony wartosci absolutnych, ktore pewnie tak samo mu nie odpowiadaja jak mnie, ale chcial zwrocic uwage na sam fakt niebezpieczenstwa relatywizmu. Pozwole wiec sobie powtorzyc moje credo, ktore jest niezalezne od biezacej polskiej paranoi polityczno-moralnej: Uwazam, ze w czlowieku chec dobra i jakies idealy spoleczne istnieja samorzutnie i nie wymagaja bata. Zlo, swinstwa, nietolerancja tez istnieja, a bat nic na nie nie poradzi. Uwazam, ze w momencie, w ktorym moralista stwierdzi, ze musi bronic jakichs wartosci, winien znalezc lepsza odpowiedz na zarzut: `dlaczego twoje wartosci maja byc lepsze od moich?', niz: `bo nas jest wiecej i mamy lepsze kije, a poza tym nasze uszy sa delikatniejsze od waszych'. Jurek Karczmarczuk _______________________________________________________________________ Jacek Walicki KRYTYKA ABSOLUTU ================ Maciek Cieslak w numerze 64 "Spojrzen" swoimi i cudzymi ustami wyklada prawde o etycznym, moralnym i rzeczywistym piekle funkcjonujacej demokracji. Medrcow zaangazowal wielu, ale temat przewodni wydaje sie byc taki: relatywizm pojeciowy i moralny grozi nam wszystkim, i jedyna droga znad tej przepasci jest uswiadomienie sobie prawd absolutnych i niepodwazalnych. Czytam to i skrobie sie w glowie. Bo absolut mnie pociaga. Tylko jako agnostyk nie wiem, gdzie on jest i jaki jest. I tu sie zatrzymuje. Odrozniac miedzy dobrem i zlem tez bym chcial umiec. Dyskutowalismy na tych lamach tez o prawie naturalnym. Rownie ono pociagajace jak absolut. I na cale szczescie przed wpadnieciem w te przepasc broni nas znow zdroworozsadkowy agnostycyzm. Bowiem rozwazac to wszystko trzeba. Natomiast kierowac cudzym zyciem wedlug absolutnych regul absolutnie nie mozna. Artykul Macka C. wywolal reakcje na Poland-L. Bardzo dobrze. Niektorzy jednak padaja na kleczki i przyjmuja jego tresc jako objawienie w skali dekady. Bardzo niedobrze. Wlasnie takie atawistyczne ciagoty do porzadkujacego wszystko absolutu powoduja, ze prawie polowa polskiego spoleczenstwa uwaza, ze ma za duzo wolnosci. Nie jest to spowodowane moralnym pieklem relatywizmu, a prosta niedojrzaloscia - indywidualna i spoleczna. Posrod luminarzy cytowanych przez Macka C. znalazl sie krakowski filozof Ryszard Legutko, ktory wypowiada sie na temat wyboru oraz wolnosci slowa. Nie wiem, dlaczego uzywa zwrotow angielskich, ale z tego tez wnioskuje, iz nawiazuje do koncepcji `freedom of speech and expression' wpisanej w amerykanska konstytucje i dwustuletnie rozwazania Sadu Najwyzszego. Ryszard Legutko rozumie pojecie wolnosci mowy w sposob przedziwny i przerazajaco plytki. Wysmiewanie sie z niedoskonalosci funkcjonujacej demokracji jest latwe. Zrozumienie dialektycznych (tak!) elementow analizy i syntezy obecnych w codziennych konfliktach, dotyczacych problemu wolnosci slowa, jest znacznie trudniejsze. To niezrozumienie problemu wolnosci slowa byloby malo istotne, gdyby nie sugerowane polaczenie z nihilizmem, relatywizmem i innymi izmami, co to nam groza tak strasznie, ze innego wyjscia jak absolutne prawdy nie ma. `Wolnosc to uswiadomiona koniecznosc' Ci, ktorzy wiedza, od ktorego z brodatych medrcow to stwierdzenie pochodzi, pewnie tez i zrozumieja moje obawy, gdy slysze, ze moralna odnowa ma byc oparta o absoluty. A ja sie zatem pytam, kto zna te absolutne prawdy i prawa naturalne i objawi mi je w taki sposob, abym zyl dobrze i godnie? Gdy ktos zaczyna mowic o wartosciach absolutnych to ja zaczynam myslec, w jakich to `uswiadomionych' koniecznosciach przyjdzie mi zyc. Maciek C. cytuje Kolakowskiego (ktorego znacznie bardziej powazam od filozofa z Krakowa), wiec ja sobie tez pozwole: Kolakowski (w: "Jesli Boga nie ma...") argumentuje, ze wierzacy i sceptyk nie maja sposobow, by sie nawzajem przekonac. Niemoznosc ta, powiazana z uporem, jest nieprzelamywalna, bowiem nie istnieje dla nich super-arbiter, ktory by ich przekonal jakimkolwiek meta-argumentem. Jako agnostyk, uwazam za rownie prawdopodobne, ze zrodlem pewnosci istnienia dobra i prawdy jest, lub nie jest, Bog. Ludzie wierzacy z kolei utozsamiaja to poczucie pewnosci z objawieniem Boskim. Sceptyk natomiast albo neguje pewnosc dobra i prawdy absolutnej calkowicie, albo (w lagodniejszej formie) akceptuje pojecia dobra i prawdy, lecz neguje potrzebe istnienia elementu religijnego jako zrodla tych pojec. Kolakowski, powtarzajac za Husserlem, uzywa takich slow: `cokolwiek jest prawda, jest niezaleznie od tego, czy o tym wiemy, lub kiedykolwiek bedziemy wiedziec, i bez wzgledu na to, czy myslimy o tym, czy tez nie, czy istniejemy, czy nie istniejemy, i czy w ogole maja miejsce, teraz lub kiedykolwiek, jakiekolwiek akty poznawcze'. Zanim jednak poczujemy sie zbyt pewnie, musimy pamietac o diabelskiej ulomnosci ludzkiego charakteru. Bardzo latwo poddac sie niezlomnemu przekonaniu, ze podstawowe pojecia absolutne - dobra i prawdy, zostaly mnie i tylko mnie objawione. Ta kuszaca pulapka czyha na nas wszystkich. Nie tylko wierzacych, ale i sceptykow, agnostykow i ateistow. Jest to prawie tak, jakbysmy sie, wszyscy niewierzacy, pozbyli Boga, ale byli dalej w mocy Szatana. Boje sie tego, ze `zbawiciele i inzynierowie ludzkich dusz' wykorzystaja pojemne pojecie prawa naturalnego dla osiagniecia swoich szatanskich celow. Wiec prosze mnie zostawic w spokoju. Ja chce byc dobrym czlowiekiem, ale i tez miec prawo do bledow i grzechu. Na wlasny rachunek. Bez falszywego zwalania winy na to, ze ktos mi nie `uswiadomil koniecznosci'. Jacek Walicki 3 marca 1993 _______________________________________________________________________ Jacek Leszczylowski `NOWOMOWA' I ... ================ Sprowokowany przedrukiem artykulu "Zgnilo-liberalne stosunki" w numerze 64 "Spojrzen", chce zaprezentowac stanowisko w sprawie, wydaje mi sie, o wiele ogolniejszej niz `nowomowa' i na przykladzie wspomnianego wyzej artykulu zilustrowac moje poglady. Sprawa ta jest `zamulanie' - szum informacyjny wprowadzany w obieg spoleczny. Zaciemnia on obraz oraz zaciera ostre kontury problemow, by przekonac czytelnika, ze `nic sie w zasadzie' nie zmienilo, gdy porownuje sie czas, jaki przezylismy `pod czerwonym', z czasem obecnym. Ze, owszem, sa roznice, lecz spowodowane sa obecnym (odmiennym od poprzedniego) kierunkiem biegu nurtu zycia, mechanizmy jednak sa te same. Wniosek: bylo normalnie! Kilka przykladow tego typu naciaganej `interpretacji': byla `nowomowa' i, prosze, `jest' i teraz, choc inna z racji zmienionej sytuacji; kradzieze byly i, prosze, sa i obecnie (kradna teraz dawni opozycjonisci, czyli znow kradna `decydenci', czyli mechanizm nie ulegl zmianie); rzadzil `czerwony', a tu, prosze, `czarny' zabiera sie, by zajac jego miejsce. Daleki jestem od tego, zeby twierdzic, iz niwelujace roznice wypowiedzi sa `zorganizowane' czy tez skoordynowane. Czesc ich, niewatpliwie, ma wszelkie znamiona takich dzialan. Np. pismo "Wprost" dziarsko utrzymuje taka linie, ale trudno, zeby moglo byc inaczej, biorac pod uwage sklad redakcji. Nie chce przez to twierdzic, ze pan Wojciech Rzehak pisal ten artykul `na zamowienie' i bez przekonania. Nie znam go, wiec nic na ten temat nie moge powiedziec. Natomiast fakt, ze artykul zostal wlaczony w numer "Wprost", juz mnie tak nie dziwi (patrz wyzej; prywatnie moge dodac, ze znany mi jest fakt ingerencji w zamowionym przez redakcje "Wprost" tekscie - zmieniajacym jego wydzwiek tak, by pasowal do `linii' rzec by sie chcialo `jedynie-slusznej' tego tygodnika). Zakladajac, ze zawarte w tym artykule poglady sa w istocie pogladami autora, nasuwaja sie dwie intepretacje: albo autor jest mlody i juz dal sobie wmowic, iz w powojennej Polsce wszystko bylo normalne, tylko system polityczny byl inny, albo autor jest reprezentantem starszego pokolenia, ktore zdazylo `nagrzeszyc' i uporczywie twierdzi, ze wszystko bylo OK. Chca miec mily psychiczny komfort, ze nie zmarnowali tamtych lat i tak bardzo to oni sie nie zeswinili. Jacek Kuron swietnie to ujal mowiac o psychicznym koszcie, jaki poniosl, gdy przyznal przed samym soba, ze `bladzil', a wiec `zmarnowal czas' wierzac w `komunistyczne idealy'. Dlaczego twierdze, ze taka postawa zamula obraz rzeczywistosci okresu powojennego i go zaklamuje? Dlatego, ze w tamtym okresie zdarzaly sie rzeczy w *skali* nieporownanie wiekszej niz moga sie dziac w `normalnych' demokratycznych warunkach. I tak: byla `nowomowa' w skali, powiedzmy to sobie uczciwie, `przemyslowej' - to byl caly skomplikowany przemysl propagandy, ktory zabijal jezyk, a przez jezyk indoktrynowal sposob, w jaki ludzie wyrazali sie lub mysleli. Np. przez ciagle wtlaczanie w obieg jezyka zbitki `nasze biuro polityczne' osiagano to, ze co mniej swiadomi przeciwnicy komuny tak sie tez wyrazali. Kiedy teraz slysze, ze ktos uzywa zwrotu `z pewna niesmialoscia' to wiem, ze robi to w pelni swiadomie i z przymruzeniem oka robiac aluzje do telewizyjnej, a idiotycznej reklamy. Jest roznica? Nie mowiac juz o tym, ze `watowanie' jezyka odbywa sie co prawda zywiolowo, ale w sposob `chalupniczy' tak, ze skolowany obywatel moze zmienic `kanal', by nie ulegac, gdy mu sie nie chce. Byly zlodziejstwa, ale byly one `norma' tamtego systemu, podczas gdy teraz chcemy zlodziejstwo uwazac za wynaturzenie - odstepstwo od normy, jaka uznajemy, gdy mowimy `nie kradnij'. Roznica? Rzadzil `czerwony' w ramach totalnego systemu opartego na terrorze, podczas gdy w budowanym systemie demokratycznym `czarny' nie moze miec kompletnej wladzy (bo system na to nie pozwala), co najwyzej moze wywierac wplyw i to mniej wiecej taki jak inne tych rozmiarow organizacje. Wiec jeszcze raz: skala nie ta. Mowilismy o ewentualnych celach i przyczynach `zamulania', a teraz slow kilka o uzywanych srodkach. Zwroce uwage na dwa z nich: zonglowanie slowami i pojeciami (to spadek po `czerwonym'), oraz przedstawianie spraw we fragmentach, ktore lokalnie (podczas gdy sa rozpatrywane w oderwaniu od konteksu) mozna uwazac za prawdziwe, ktore jednak nie maja spojnej interpretacji, gdy na sprawe spojrzymy calosciowo. W tego typu mistyfikacjach celuja red. K. Teoplitz i J. Urban (w tyle zostaje zgola dobry, `oddelegowany do innych zadan', przebywajacy w Ameryce D. Passent). Przejdzmy na koniec do tematu `nowomowy', ktory stal sie bezposrednim powodem mojej wypowiedzi. Zarzucanie Olszewskiemu (uzywam tutaj celowo samego nazwiska, by pokazac, ze nie czyni to mojej wypowiedzi obrazliwa), iz uzywa slowa `pewne', w zwiazku z tym posluguje sie `nowomowa', jest nieetycznym lub niezgrabnym naduzyciem. W kontekscie, w jakim slowo to wystepowalo w srodkach `masowego razenia' komunistycznej propagandy, bylo ono nic nie mowiacym ozdobnikiem; jego uzycie sluzylo do zatarcia prawdy o jakims kawalku rzeczywistosci. Wydaje mi sie, ze cel, w jakim uzyl tego slowa premier Olszewski to kwestia oddzielenia meritum sprawy od poruszenia problemu zaangazowanych w te sprawe osob. Mowienie bowiem o osobach przy rownoczesnym atakowaniu ich pogladow politycznych, na obecnym etapie zdewastowania spoleczenstwa (czy to pod wzgledem norm zycia spolecznego czy `niewyrobienia' politycznego), uwazane jest za atak na osobe, a nie na przekonania. Jest to tak nagminne, ze kompletne niezrozumienie dziennikarza tv wzbudzila wypowiedz osoby umieszczonej przez pomylke na liscie `agentow MSW', kiedy mowil smiejac sie `No i co? Nic sie nie stalo! Jestem przeciez niewinny. Sprawa sie wyjasnila.' Ten facet, o dziwo, nie uznal sie za zaatakowanego i nie byl oburzony! Kuriozalny jest ostatni paragraf, w ktorym autor porownuje uzycie slowa `ludozerstwo' w kontekscie `imperializmu amerykanskiego' do `kampanii politycznego ludozerstwa', jaka wg zespolu miesiecznika politycznego `Orientacja ``na prawo''' miala miejsce w stosunku do ministra spraw wewnetrznych Antoniego Macierewicza. W wolnym kraju kazdy moze uzyc takiego okreslenia, jakie mu sie podoba! Biorac pod uwage `ducha', a nie tylko `litere' wypowiedzi, nie mozna miec watpliwosci, ze zepol ten nie odwolywal sie do skojarzen wtlaczanych przez komune. To tak jakby ktos podejrzewal babcie opowiadajaca swej wnuczce bajke o zlym niedzwiedziu, ze naprawde to chciala posluzyc sie skojarzeniem z `naszym ukochanym bratem' (robie to swiadomie wiec nie jestem zarazony `nowomowa'!) ZSRR. Konczac chce oswiadczyc, ze nie czytuje "Wprost" (poza przedrukami oraz cytatami zamieszczonymi w milych mi tygodnikach czytanych `od deski do deski'). Uwazam jednak, ze jezeli mamy dokonac tego ambitnego dziela, jakim jest uczynienie z Polski kraju `normalnego', to roznica stanowisk jest na tej drodze (i w normalnym kraju) rzecza konieczna. I to nie na zasadzie: `szczypta soli' by potrawa nie byla mdla. Rowniez dlatego, ze roznica spojrzen zmusza nas do ciaglego rewidowania wlasnych pogladow. Nikt, wszak, z nas nie jest nieomylny. Jacek Leszczylowski _______________________________________________________________________ Leszek Zuk ODCZYT GOSCINNY =============== Szanowni panowie... o, pardon, widze tu takze panie. A zatem, szanowni panstwo. Zgodzilem sie na wygloszenie odczytu tylko wyjatkowo, poniewaz zasadniczo nigdy nie zabieram glosu publicznie. Oczywiscie jest to dla panstwa calkowicie zrozumiale, jak sadze. A poza tym nie zapominajmy, ze wlasciwie nigdy mnie do glosu dopuscic nie chciano. Albo co niektorzy probowali przegnac mnie, a wiec rowniez zamknac mi usta, za pomoca polewania woda z kropielnic, odczytywania egzorcyzmow, bicia w dzwony itp. Albo tez stosowano jeszcze bardziej naiwny sposob. A mianowicie udawano, ze mnie nie ma. Wbrew pozorom ta druga metoda jest stosowana powszechnie w wielu dziedzinach i wszystko wskazuje, ze jeszcze przetrwa niejedno wasze imperium i niejedna kleske. Tak zwani powazni uczeni nie chca na przyklad zajmowac sie niepowaznymi zjawiskami. `Tego nie ma', argumentuja, `to nie istnieje'. Mimo ze dziesiatki a czasem setki swiadkow zdaja sie swiadczyc o czyms zgola przeciwnym. Ostrozniejsi mowia w takich wypadkach, ze nie maja dostatecznej ilosci danych, aby zajac sie badaniem. Oczywiscie i oni po prostu unikaja niewygodnych zjawisk nie pasujacych do teorii, ale robia to w sposob lekko zawoalowany. Fakty nie zgadzaja sie z teoria? Tym gorzej dla faktow. Widze na niektorych twarzach niechec i slysze wasze szepty. Tak, bo przeciez i wsrod was sa naukowcy. No coz, tak to wyglada, i gdybyscie potrafili uwolnic sie od przesadu naukowosci, moglibyscie przyznac sie przed samymi soba, ze unikacie wielu pytan. To bardzo wygodne ograniczyc zakres badan tak, aby wszystko do siebie pasowalo. Zjawiska spoza tego zakletego kregu staja sie wtedy zludzeniem, przesadem, bajka czy przedmiotem sztuki. A w sztuce? No, w sztuce wszystko wolno. Licentia poetica. Zwroccie panstwo uwage, ze jeszcze w dwudziestym stuleciu Anglosasi rezerwowali nazwe `science' wylacznie dla dziedzin, w ktorych liczenie, myslenie za pomoca liczb i logiki matematycznej stanowilo podstawe metodologii. W ten sposob historia, socjologia, psychologia, filozofia stawaly sie sztuka, czyli `arts'. Nic ich przy tym nie obchodzilo, ze wszystkie te dziedziny mialy za cel poznanie rzeczywistosci i ze wszystkie inne narody juz dawno przyjely wlasnie poznanie jako wyroznik nauki. W kazdym razie taki sposob myslenia eliminuje ze swiadomosci tak zwanego nowoczesnego czlowieka cala klase zjawisk, ktorymi zajmowaly sie takie starozytne dyscypliny, jak demonologia, angelologia, teologia a do pewnego stopnia takze astrologia i inne. Prosze mnie dobrze zrozumiec. Nie chodzi o to, ze takze moja osoba i dzialalnosc znalazly sie na tym wspolczesnym, naukowym indeksie herezji. W gruncie rzeczy wcale mi nie zalezy na tym, byscie wierzyli we mnie. Bo coz to znaczy wierzyc? Akceptowac istnienie. Jak akceptuje sie istnienie czegokolwiek? Z pewnoscia nie przez slowne deklaracje. Swiat jest pelen deklaracji i kolejnych przeniewierstw. Prawdziwa akceptacja oznacza takie postepowanie, ktore uwzglednia istnienie rzeczy akceptowanej, albo spelnia postulaty osoby akceptowanej. Przyznacie, szanowni panstwo, ze w takim ujeciu wasz swiat calkowicie mnie akceptuje. Nie jest mi wiec potrzebna wasza demonologia. To raczej wam brakuje gdzies pomiedzy psychologia i filozofia szufladki z ta zakazana dziedzina. Tyle o stosunkach miedzy wami i mna. Nie zgodzilem sie na wywiad, poniewaz wiem, ile niepotrzebnych pytan padloby i ile czasu strawilibysmy na jalowym kreceniu sie wokol tych samych zagadnien. Wole sam, znajac was doskonale, odpowiedziec po kolei na podstawowe pytania, ktore i tak bylyby postawione. A zatem, czy jestem wrogiem ludzkosci? Odpowiadam: nie. Nie jestem niczyim wrogiem. Czy sila grawitacji jest czyimkolwiek wrogiem? Po prostu pytanie jest zle postawione. A takie wlasnie widzenie mnie i mojej roli wynika z niedobrej, wielowiekowej tradycji. Jestem jedna z dwoch sil pozostajacych w rownowadze a tworzacych cale universum. Brak ktorejkolwiek z nich spowodowalby upadek bytu jako calosci. Nie moge wiec byc wrogiem tak samo, jak nie moge byc przyjacielem. To sa wasze pojecia, ale nie odnosza sie do mnie. Byt nie ma charakteru monistycznego ani tym bardziej dualistycznego. On jest dialektyczny. Sklada sie ze sprzecznosci tworzacych calosc na zasadzie ciaglej walki i przenikania. Zadna z walczacych sil nie moze zwyciezyc ani byc pokonana. Nawzajem siebie warunkujemy. Wiaze sie z tym klasyczne pytanie o moje pochodzenie. Czy opisane w Ksiedze Rodzaju wypadki sa prawdziwe? Czy rzeczywiscie zaistnialem w historii jako degeneracja dobra stracona z wyzyn niebieskich na dno piekiel? Juz odpowiedz na pierwsze pytanie, czy jestem wrogiem czlowieka, zaprzecza temu. Jak powiedzialem, nie jestem, bo nie moge byc, wrogiem kogokolwiek. Reprezentuje sile symetryczna do przeciwnej sily nazywanej dobrem. Jestem wiec zlem, ale nie wrogiem. Poczalem sie o wiele wczesniej, niz to sugeruje wspomniana Ksiega Rodzaju. Narodzilem sie wraz ze swiadomoscia wlasnej, osobniczej odrebnosci niektorych organizmow. I nie byl to czlowiek. Spytajcie zoologow i zoopsychologow, ktore organizmy jako pierwsze rozwinely system nerwowy wystarczajacy, aby indywiduum biologiczne stalo sie indywiduum psychologicznym. Innymi slowy, kiedy niektore organizmy zaczely patrzec na swiat przez pryzmat wlasnych, osobniczych interesow? To one, z braku jezyka jeszcze nie nazywajac tego w ten sposob, rozdzielily swiat na dobro i zlo. Dobrem bylo to, co im sprzyjalo, a zlem wszystko szkodliwe dla nich. Oczywiscie oznacza to, ze oba pojecia beda zmieniac sie zaleznie od gatunku i osobnika. Otrzymujemy wiec relatywizm etyczny. Udane polowanie na antylope jest dobre dla lwa, a zle dla antylopy. Jakie wiec jest `obiektywnie'? Oczywiscie zadne, neutralne. Zwazcie panstwo, iz wasze oceny moralne maja dokladnie ten sam charakter i sa rownie stronnicze. A zatem jestem, zreszta na rowni z dobrem, wynalazkiem swiadomosci osobniczej niektorych organizmow. Czlowiek z jego etyka nie jest wcale oryginalny. Wasi przodkowie na zwierzecym etapie rozwoju mieli zasadniczo te same zasady moralne, co wy. Liczy sie wiec moj osobisty interes i interes mojej rodziny. W biologii jest to nazywane samolubnym genem. Im wiecej jest genow wspolnych miedzy mna i drugim osobnikiem, tym bardziej mu pomagam. Nie zawsze to prawo wystepuje w postaci czystej, ale zasada jest wlasnie taka. Licza sie krewni. Zwykle dochodzi tez tak zwana bezinteresowna pomoc. Polega ona na faktycznej albo potencjalnej wzajemnosci. Ja dzis pomagam tobie, choc nie jestes moim krewnym (nie mamy zbyt wielu wspolnych genow) ale licze, ze w przyszlosci ty pomozesz mnie. Obie strony zwiekszaja szanse swego przezycia. Ta zasada lezy u podstaw tego, co wy przywykliscie okreslac mianem altruizmu. Dlatego tak niechetnie przyjmujecie rewelacje niejakiego Wilsona, ktory zaczal badanie moralnych zagadnien u zwierzat i odkryl, ze wasza etyka jest etyka samolubnego genu i pojawila sie wraz z pierwszym organizmem zywym. Zarowno pokrewienstwo jak wzajemnosc pomocy moga przybierac forme wielkich wspolnot. Tak narodzil sie patriotyzm, czyli dobro pewnej grupy w przeciwienstwie do dobra innych grup. Stad plyna sprzecznosci waszych historii. Historyk jednego narodu pisze o triumfach i slusznych zwyciestwach, a dziejopis innego narodu ocenia ten sam moment w dziejach jako zagarniecie, napasc i triumf przemocy. Kiedy nasi napadaja, jest dobrze, kiedy naszych - zle. Tak, tak, wiem, ze w ostatnich dziesiecioleciach patriotyczne oceny powoli traca znaczenie ale czym sa zastepowane? Ogolnoludzkim, czyli ogolnogatunkowym solidaryzmem. Znowu jest to wiec relatywizm etyczny. Bo co z innymi gatunkami? Staly sie miesem albo slugami czlowieka. Na zwierzetach dokonujecie eksperymentow albo polujecie na nie dla zabawy. Sa surowcem. To samo dotyczy roslin. A przeciez dobro tworzone przez uczonego krojacego psa jest dobrem dla czlowieka tylko. Dla psa to przejaw najwyzszego zla. Nawet wasza ochrona przyrody wynika tylko ze strachu o wlasna skore. Katastrofa ekologiczna Ziemi oznacza koniec czlowieka. Chronmy wiec zwierzatka, bo... my sami zginiemy. W tym tonie sa utrzymane apele o ochrone organizmow na Ziemi, a w koncu o ochrone calej planety. Nie jest to zatem wasza dobra wola ani wysokie standarty etyczne nowoczesnego, cywilizowanego czlowieka. To efekt dzialania samolubnego genu, tyle ze przeniesiony na wyzszy, niz u innych gatunkow, poziom abstrakcji intelektualnej i poparty technologia zdolna zmieniac praktycznie cala planete. Przyznaje, ze nieliczni ludzie juz dawno dostrzegali te, nazwijmy to, nieetycznosc etyki, i probowali wyjsc poza ciasne ramy uwarunkowan biologicznych. Ale bylo ich niewielu, a malo inteligentni nasladowcy najczesciej wypaczali pierwotna nauke w jakas forme religii. Buddyzm i dzinizm sa typowymi przykladami. Oczywiscie nie jest to wina tych medrcow. Kazda najmniejsza czynnosc odbywa sie przeciez z krzywda innych istot. Nawet oddychajac, chodzac, jedzac, czy spiac wasze organizmy zwalczaja inne organizmy, aby trwac. Tego nie mozecie uniknac. Ja jestem wlasnie ta odwrotna strona medalu waszych dzialan i calego waszego istnienia i istnienia calego wszechswiata. Wielu zapytuje o zasieg mocy i wiedzy Szatana. Jak dalece jestem zdolny wplywac na swiat? Zakres mego wplywu na bieg wydarzen zalezy od stopnia ewolucyjnego zaawansowania zycia. Rozwiniete organizmy o wysokiej inteligencji potrafia zrobic wiecej zla, niz formy prymitywne. Oznacza to, ze duza liczba inteligentnych gatunkow zwieksza moje wladztwo. Powstanie cywilizacji staje sie moim triumfem. Wtedy wlasnie zyskuje istnienie osobowe. Zlo staje sie Szatanem. Oczywiscie dotyczy to rowniez dobra przeksztalcajacego sie w Bostwo. Zagadnienie mojej wiedzy nurtuje demonologow od stuleci. Byli tacy, ktorzy sugerowali, ze jestem wszechwiedzacy. Inni robili ze mnie glupca dzialajacego na oslep. Obie skrajne opinie sa przesadzone. Nie jestem glupcem ale tez nie wiem wszystkiego. Aby wiedziec wszystko, nalezaloby wyzwolic sie z przyczynowo-skutkowych powiazan bytu. A to oznacza niebyt. A przeciez istnieje. Poniewaz jednak moje istnienie warunkuja miliony inteligencji, jestem niejako suma ich wiedzy. Przewyzszam wiec wiedza was wszystkich. Na zakonczenie mego wystapienia chce panstwa zapewnic, ze na niczym spelzna wysilki przekonania ludzi o prawdziwosci naszego dzisiejszego spotkania. Nie zechca wam wierzyc. Bedzie to reakcja typowa dla waszych wspolczesnych. Wy sami zaczniecie watpic, czy sluchaliscie tego odczytu. Taka jest sila zbiorowych opinii. Dziekuje za uwage. ----------------------------- Notes z tekstem odczytu zostal przypadkowo odkryty w jednej z paryskich bibliotek. Byl zapisany z data 30 kwietnia 1960. Leszek Zuk _______________________________________________________________________ Piotr Winkielman POLSKA UCZYNILA MNIE PELNIEJSZYM -- ROZMOWA Z GILBERTEM LEVINE ============================================================== Gilbert Levine jest dyrektorem muzycznym i dyrygentem Orkiestry Filharmonii Krakowskiej. Kiedy objal to stanowisko w 1987, Levine zostal pierwszym Amerykaninem na czele wschodnio-europejskiej instytucji kulturalnej. Teraz zabral on orkiestre na tournee po 9 miastach amerykanskich. Tournee zaczelo sie w piatek 19 lutego w Cleveland, i poprzez miedzy innymi Chicago, Toronto, Detroit, Washington D.C., skonczylo sie 3 marca w Nowym Jorku. Ponizszy wywiad zostal nadany przez National Public Radio 14.02.1993. Rozmowe przeprowadzila Lilian Hansen. - Dlaczego chcial pan pracowac z Krakowska Filharmonia? - Prawdopodobnie z szalenstwa. 1987 to byl okres po stanie wojennym, lecz kiedy przyjechalem tam po raz pierwszy w lutym 1987, odnalazlem sytuacje w sensie muzycznym i ludzkim tak cudowna, jak byla ona okropna w sensie politycznym. W ciagu 9 miesiecy rozwazan nad ta decyzja doszedlem do wniosku, ze te dwa pierwsze aspekty sa duzo wazniejsze niz aspekt polityczny i przyjalem stanowisko dyrygenta w grudniu 1987. - Co znalazl pan w orkiestrze w sensie muzycznym? - Jest to orkiestra o niezwyklym dziedzictwie. Krakow byl nie tylko pradawnym siedziskiem krolow Polski, lecz takze znajdowal sie w austriackiej prowincji zwanej "Galicja". Poprzez caly XIX wiek az do I wojny swiatowej, a byl to czas Brahmsa, Schuberta i Dworzaka, Krakow zwiazany byl z Austria. Nawiasem mowiac, w Krakowie bardzo cieplo mysli sie o tych czasach. Tak wiec, jest to orkiestra z olbrzymim poczuciem historii repertuaru symfonicznego. To wlasnie przywiodlo mnie do niej i z tego czerpie, od czasu jak tam przebywam. - Jak ta tradycja wyraza sie w wykonaniach orkiestry? Czy zauwazyl pan, jako zachodni dyrygent jakies roznice? - Z pewnoscia sa roznice. Dla mnie bylo to jednak spotkanie bratnich dusz, gdyz nad tym wlasnie repertuarem najwiecej pracowalem i najchetniej go wykonywalem, zanim przybylem do Krakowa. Ta orkiestra zyla zas tym repertuarem na miejscu, od czasu jego powstania. Z drugiej strony, oni maja bardzo szczegolne poczucie stylu - na przyklad, mowia ze ich Brahms to galicyjski Brahms, ktorego tradycja datuje sie od XIX wieku, kiedy Brahms pisal swe dziela, ich Czajkowski jest wciaz zanurzony w tradycji romantycznej. Bardzo wiele nauczylem sie od tych tradycji. - Czego sie pan nauczyl? - Nauczylem sie dawania muzyce oddychac w naturalny sposob, dawania frazom tych kompozytorow specyficznego rodzaju przestrzeni, co jest bardzo, bardzo wazne. Daje to krakowskiej orkiestrze cudowna spiewnosc. Nie zostala ona, przynajmniej jeszcze nie zostala, wtloczona w zachodni stereotyp jak `powinna' brzmiec orkiestra. Oni rozwineli sie jako calosc sama w sobie. Daja muzyce oddychac i maja inne poczucie kolorytu niz amerykanskie lub zachodnioeuropejskie orkiestry. Poprzez fakt odizolowania, przez ostatnie 50 lat nie mieli oni takich samych jak my mozliwosci sluchania innych orkiestr, sluchania innych tradycji, zachowali wiec wlasna. Jeszcze inna charakterystyczna wlasciwoscia krakowskiej orkiestry jest wychowywanie wlasnych muzykow. Kazdy z nich jest absolwentem Krakowskiej Akademii Muzycznej, gdzie wszyscy byli studentami czlonkow orkiestry. Naprawde, jest to ciagla tradycja. Czy zmieni sie wraz ze zmianami w Polsce? - nie wiem. Jest to w kazdym razie jedna z rzeczy, ktore cenie najbardziej. - Czy wspolpraca ukladala sie dobrze od samego poczatku? - Muzycznie z pewnoscia, co jest naprawde niezwykle, gdyz z poczatku nie mowilem slowa po polsku. Bylo to naprawde dziwne doswiadczenie miec do dyspozycji tylko muzyke jako wspolny jezyk. Nasz pierwszy program z III symfonia Mahlera i VIII symfonia Dworzaka dowiodl jednak, ze muzyka jest miedzynarodowym jezykiem przekraczajacym wszelkie granice. - Jaka byla ta przeprowadzka w sensie emocjonalnym? Pana rodzina jest z Polski, z Warszawy? - Bardzo trudna. Prace zaoferowano mi w lutym 87, a przyjalem ja dopiero pod koniec roku. Jedna z najwaznieszych rozmow, jakie przeprowadzilem, byla z moja tesciowa, ktora przezyla Auschwitz. Pojechalem do Auschwitz w lutym 87 i jezdze tam podczas kazdego dluzszego pobytu w Krakowie. Chodzilem ulicami opustoszalego zydowskiego getta, gdzie kiedys dziesiatki tysiecy Zydow wnioslo wspanialy wklad do badan talmudycznych, jak i do rozwoju Uniwersytetu Jagiellonskiego. Byl to bardzo istotny aspekt mojej decyzji. Moja tesciowa powiedziala mi, ze jej zycie w obozie zostalo ocalone przez Polaka. Pomyslalem, ze jest bardzo wazne, abym przyjechal do Polski. Chce powiedziec, ze zostalem niezmiernie wzbogacony przez to doswiadczenie, zarowno w sensie rozumienia polskiej kultury, jak i zrozumienia swych wlasnych korzeni. - O dyrygowanie orkiestra symfoniczna zostal pan raz poproszony przez papieza? - Tak, to przedziwna historia! Nie spedzilem jeszcze pieciu dni w Krakowie, jak zostalem zaproszony przez kardynala Macharskiego, ktory zapytal mnie o termin mej nastepnej wizyty w Rzymie - co nieco dziwne pytanie. Kiedy w lutym 1988 zawitalem do Rzymu, zostalem przyjety na prywatnej audiencji w bibliotece papieskiej. To bylo naprawde niezwykle, bo papiez powiedzial najpierw, ze czytal o mnie w "Newsweeku", i potem zaczal wypytywac o to, jak traktuje `jego' Filharmonie - taki troche panski gest. Potem pytal sie o moje zycie w Krakowie, aby w koncu zagadnac, czy nie zechcialbym poprowadzic koncertu na 10-lecie jego pontyfikatu. Bylo to naprawde wzruszajace, i chce wspomniec, ze moja tesciowa, ktora przyleciala na koncert, spotkala sie z papiezem w towarzystwie moim i zony. Papiez rozmawial z nia po polsku i opowiadal o swych przezyciach wojennych po polskiej stronie. Moja tesciowa byla gleboko wzruszona. - Polacy traktuja muzyke jako bardzo powazna forme komunikacji? - Na koncertach sluchaja uwazniej niz wiele innych znanych mi publicznosci. Po jednym z naszych wykonan "Niemieckiego Requiem" Brahmsa bylo 30 sekund ciszy - zadnego ruchu - oni naprawde upoili sie duchem dziela. Tak, mysle, ze traktuja muzyke powazniej. Ekonomicznie sytuacja wiekszosci Polakow pogorszyla sie, a muzyka i sztuka jest wciaz jednym ze sposobow, jaki maja na przetrwanie okresow przemian. - Jak wiedzie sie polskiemu srodowisku muzycznemu? Czy ciezka sytuacja ekonomiczna odbija sie na jego losach? - W straszny sposob! Kiedy po raz pierwszy oglosilismy tournee, oswiadczylismy, ze jest to podroz na ratunek. Warunki finansowe orkiestry byly okropne, muzycy zarabiali 148 dolarow miesiecznie za prace w, jak to okreslil Walesa, `jednym z narodowych skarbow kulturalnych'. To bylo 6 miesiecy temu, na dzien dzisiejszy czlonkowie orkiestry otrzymuja 140 dolarow - jeszcze gorzej! Moze kiedys $140 warte bylo sporo pieniedzy, dzis jednak nie wystarcza na nic. Jeszcze innym powodem, ze zdecydowalismy sie na tournee, bylo tragiczne spalenie sie naszej sali w grudniu 1991, prawdopodobnie z powodu podpalenia, co jednak nigdy nie zostalo udowodnione. Sala zostala natychmiast odbudowana za milion dolarow, ale z funduszy, ktore praktycznie nie istnialy i teraz musza byc jakos znalezione. Organy doslownie sie stopily, tak goracy byl ogien, i jak sie teraz wchodzi do Filharmonii, to widac wspanialy posag Szymanowskiego i groteskowy twor ze stopionych piszczalek. Stracilismy tez biblioteke muzyczna, jak i pare instrumentow. To byl straszny szok dla calego Krakowa. Wlasnie po tym zdecydowalismy sie na tournee. - Byl pan rowniez pomocny w rozwiazaniu klopotow finansowych orkiestry poprzez kontrakty plytowe. - Tak, rowniez w ciagu tego tournee nagramy dwie plyty kompaktowe - VI Symfonie Dworzaka w sali, gdzie gra Cleveland Philharmonic Orchestra, jak i III Symfonie Czajkowskiego i utwor Goreckiego w Bostonie. - Co szczegolnego wyniesie pan ze swego doswiadczenia? - Pewna `calosc'. Muzycznie, przede wszystkim zrozumienie, czym naprawde w sensie historycznym jest tworczosc mych ulubionych kompozytorow. W ludzkim sensie, czuje, ze zatoczylem pewne kolo, wypelnilem te potezna przepasc dzielaca maja babcie, ktora opuscila Warszawe w 1890, i mnie - urodzonego w Ameryce po drugiej wojnie. Ta przepasc byla naprawde gleboka, biorac pod uwage warunki zycia babci, w pewnym sensie trwajace tam do dnia dzisiejszego, i to niezwykle bogactwo otaczajace nas w Ameryce. To doswiadczenie uczynilo me zycie o wiele pelniejszym. Spisal: Piotr Winkielman _______________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek ([email protected]) Zbigniew J. Pasek ([email protected]) Jurek Karczmarczuk ([email protected]) Mirek Bielewicz ([email protected]) stale wspolpracuje: Maciek Cieslak ([email protected]) Copyright (C) by Mirek Bielewicz 1993. Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP, adres: (128.32.123.30), directory: /pub/VARIA/polish/dir_spojrzenia ____________________________koniec numeru 66___________________________