______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Piatek, 19.02.1993. ISSN 1067-4020 nr 63 _______________________________________________________________________ W numerze: Zbigniew J. Pasek - Folklor wspolczesny, czyli legendy miejskie Jerzy Morawski - Ludzie Bezpieki Mikolaj Sawicki - Pierwsze spotkanie z III Rzeczpospolita (II) Ewa Korzeniowska - Anty-kodeks drogowy Jola Stouten, Wlodek Holsztynski - Dyskusja o poezji: Waligorski a Broniewski _______________________________________________________________________ Zbigniew J. Pasek FOLKLOR WSPOLCZESNY CZYLI LEGENDY MIEJSKIE ========================================== Czym jest folklor? Dla wiekszosci z nas jest to po prostu `tradycyjna tworczosc ludowa'. Etnografowie rozszerzaja to pojecie rowniez na literature ustna, zwyczaje i obrzedy, muzyke, taniec, wierzenia i wiedze tradycyjna, reliktowe formy religii, magie, prawo zwyczajowe i pare innych rzeczy. Folklor jest naturalna czescia zywej kultury, jest scisle zwiazany z zyciem spoleczenstwa - stanowi odbicie warunkow tego zycia, jest przejawem ustosunkowywania sie do otaczajacego swiata i stanowi zarazem jego interpretacje. Wspolczesnie, folklor `tradycyjny' znajduje sie juz w zaniku, mozna go glownie odnalezc w dokumentacji pisanej i w formie stylizowanej (vide zespoly folklorystyczne). Powstaja natomiast nowe gatunki i formy. Wiekszosc z nich nie jest zazwyczaj traktowana jako folklor - z nieswiadomosci! Nam samym folkor najczesciej kojarzy sie z "Mazowszem", wycinankami lowickimi, zwyczajami swiatecznymi - glownie dlatego, ze te jego przejawy sa silnie osadzone w naszej swiadomosci. Ale przeciez w zyciu codziennym mozemy sie natknac na przejawy folkloru, w ktorych my sami wspoluczestniczymy i ktory wspoltworzymy. To jest wlasnie ten zywy, jeszcze nie sklasyfikowany folklor, nasz folklor - miejski. Nazywany miejskim dlatego, ze wyrasta z zupelnie innych doswiadczen niz folklor `tradycyjny', wiejski - zyjemy przeciez w czasach szybkiej urbanizacji, radia i telewizji, kosmopolityzacji kultury swiata i zalewu jednolita `masa kulturowa'. Ja sam uswiadomilem sobie istnienie tej bardzo wspolczesnej formy folkloru dopiero po przeczytaniu ksiazki amerykanskiego folklorysty z University of Utah, Jana Harolda Brunvanda, "The Vanishing Hitchhiker. American Urban Legends and Their Meanings". Ksiazka wydana zostala w 1981 roku i od tamtego czasu Brunvand napisal jeszcze trzy inne, rownie warte przeczytania. W swoich ksiazkach Brunvand prezentuje dokumentacje i analize fenomenu `opowiesci miejskiej' (urban legend). Te wspolczesne legendy maja zwykle wiele wspolnych cech: * pojawiaja sie w tajemniczy sposob i rozpowszechniane sa w wielu roznych wersjach, * zawieraja elementy humoru lub grozy, * stanowia dobry material narracyjny, * przedstawiaja fakty, ktore nie musza byc falszywe, choc tak wlasnie jest w wiekszosci wypadkow. Dodatkowo wspolnym elementem tych wszystkich opowiesci jest to, ze sa one zaslyszane - ich prawdziwosc podkresla sie zazwyczaj zapewnieniami, ze przytrafily sie `znajomemu znajomego' (Friend Of A Friend, FOAF). Ale moze do rzeczy - dla ilustracji przytocze opowiastke, ktora pojawila sie na komputerowej liscie dyskusyjnej Poland-L jakis czas temu i, moim zdaniem, zawiera wlasnie wszystkie typowe skladniki, a ponadto pochodzi od jednego ze wspolredaktorow "Spojrzen" :-) Date: Wed, 26 Jun 91 10:27:33 EDT From: KARCZMA%[email protected] Subject: Voodoo To: Multiple recipients of list POLAND-L[...] Ale mam inna, o wiele krotsza i mniej egzotyczna historyjke pochodzaca od tubylca zabojednego, ktory przebywal niedawno w dzikich miejscach Francji, jako to np. na Martynice, czy innej Gwadelupie, Polinezji Francuskiej, czy tamtych Nowych Kaledoniach itp. Juz nie wiem, skad jest akurat ta historia, chyba z Papeete. Otoz na tamtejszej Uczelni zawiesil sie Komputer. I zdechl pies! Zupelnie nie wiadomo bylo co robic. Jeden z tamtejszych pracownikow Nauki ponarzekal na to dziwne zjawisko w obecnosci swoich czlonkow rodziny, informacja sie rozeszla i nazajutrz zjawil sie przy Komputerze siwiutki pomarszczony czarownik, ktory maszyne polizal i stwierdzil, ze ktos musial ja zavoodooowac, czy cos takiego, i to przeklenstwo samo nie przejdzie. Nastepnie poprosil o jakis tani, byle jaki kalkulator. Polizal go tez, skrzywil sie z niesmakiem (ja tez bym sie skrzywil), a nastepnie odprawil krotka ceremonie i wbil w ten kalkulator mala szpilke, ktora uprzednio gdzies pocieral o wieksza maszyne. Jak mozecie sie spodziewac, kalkulator sie natychmiast zepsul, a wieksza maszyna od razu ruszyla. [...] Yourecq Cartchmartchouques Podobnych historyjek krazy z pewnoscia wiele, czesc z nich zostala juz zreszta utrwalona w ksiazkach, w Stanach wiele gazet prowadzi stale kolumny poswiecone tej tematyce. W Polsce takim `folklorysta' w srodowisku aktorskim jest Igor Smialowski, ktory zebral krazace opowiesci teatralne i filmowe w kilku ksiazkach "Igor Smialowski opowiada". Oto jedna z nich: Profesor Henryk Szletynski, podczas egzaminu w warszawskiej PWST, pozwolil uczniom otworzyc okno. - Orlow tu nie ma - zasmial sie - nikt nie wyleci. Po skonczonym egzaminie jeden z uczniow, Stefan Friedman, patrzac w slad za wychodzacym Szletynskim wyszeptal: - Patrzcie, pan profesor takze drzwiami. Pamietam, ze podobna sytuacja zostala uwieczniona w jednym z odcinkow serialu "07 zglos sie"... Zreszta tak naprawde to prawdziwy folklorysta stara sie o cos wiecej niz tylko o przytoczenie historyjki dla rozbawienia publiki. Zazwyczaj stara sie takze udokumentowac rozne jej wersje, zanalizowac forme, a nade wszystko wytropic oryginalne zrodlo pochodzenia. Materialy do pierwszej swojej ksiazki Brunvand gromadzil przez ponad 15 (!) lat. Potem juz mu poszlo nieco latwiej, bo z pomoca czytelnikow, nadsylajacych nowe historie. Od niedawna niecierpliwi, ktorzy nie moga doczekac sie nowych ksiazek Brunvanda, moga sie podlaczyc do sieci komputerowej i tam sledzic najnowsze legendy na alt.folklore.urban i alt.folklore.computers. Okresowo publikowana tam lista wylicza 415 wspolczesnych legend w 23 kategoriach! Ale wrocmy jeszcze na chwile na grunt polski. Mnie samemu placze sie po zakamarkach pamieci historia, ktora slyszalem juz dosc dawno temu. Opowiedzial ja prof. Wiktor Zin (to pamietam dokladnie) w jednej ze swoich audycji telewizyjnych "Piorkiem i weglem". Wiele szczegolow zatarlo sie juz w mojej pamieci - moze ktos bedzie pamietac lepiej - a idzie ona mniej wiecej tak: W Krakowie, w jednym z budynkow polozonych przy Rynku (Ratusz) prowadzono przed II wojna prace wykopaliskowe. W czasie tych wykopalisk odkryto piekne gotyckie podziemia, ktore planowano po przeprowadzeniu badan udostepnic, czy moze nawet zagospodarowac zakladajac tam restauracje. Na przeszkodzie stanal jedynie fakt, ze w jednym z pomieszczen natrafiono na olbrzymi glaz narzutowy. Cala ekipa archeologiczna lamala sobie glowy w jaki sposob mozna by bylo ten glaz usunac, nie naruszajac scian ani sklepien, ktore by trzeba bylo zburzyc, aby zainstalowac np. dzwig. Nad tym przeciazeniem intelektualnym zlitowali sie robotnicy zatrudnieni przy wykopaliskach. Jeden z nich obiecal, ze do rana glaz zniknie i przy tym nie zostana naruszone ani sciany, ani sklepienia. Ale w nagrode robotnicy musza dostac skrzynke wodki. I rzeczywiscie, rano okazalo sie, ze glaz zniknal. Robotnicy dostali przyrzeczona nagrode i dopiero wtedy ujawnili, na czym polegala ich metoda pozbycia sie glazu: zostal z a k o p a n y. Zreszta wspolczesny folklor wcale nie musi miec formy opowiesci, przekazywanej ustnie. Szczegolnie, ze dostepnych jest tyle roznych mediow: radio, telewizja, sieci komputerowe, kserograf. Z tym ostatnim wiaze sie tzw. folklor biurowy, do ktorego z pewnoscia zaliczaja sie rozne zabawne rysuneczki, pseudopowazne teksty i zestawienia, jak na przyklad prawa Murphy'ego (Murphy's Laws) i ich wariacje: Podstawowe zasady badan laboratoryjnych: 1. Jesli nie masz pojecia co robisz, rob to schludnie; 2. Najpierw wykreslaj swoje krzywe, dopiero potem nanos wyniki pomiarow; 3. Zdobyte doswiadczenie jest wprost proporcjonalne do ilosci zniszczonego sprzetu; 4. Eksperymenty musza byc powtarzalne - powinny sie nie udawac w taki sam sposob; 5. Zapisywanie wynikow jest istotne - pokazuje, ze pracowales; 6. O watpliwosciach mow zawsze optymistycznie i z przekonaniem; 7. Nie wierz w cuda - polegaj na nich; 8. Wspolpraca w laboratorium ma znaczenie zasadnicze - zawsze pozwala zwalic wine na kogos innego. Folklor moze sie takze objawiac w zupelnie nieoczekiwany sposob. Przykladem tego moga byc na przyklad formy protestu, praktykowane w czasie stanu wojennego - ustawianie zapalonych swieczek trzynastego kazdego miesiaca, czy tez slynne masowe spacery w porze glownego wydania Dziennika TV, zapoczatkowane w Swidniku. Na zakonczenie tych luznych rozwazan o naszym wspolczesnym folklorze jeszcze jedna legenda z minionych lat. Na jej temat pisze jeden z glownych uczestnikow, Daniel Olbrychski, w niedawno wydanych wspomnieniach swojego autorstwa. Chodzi tu o `slynny' incydent pomiedzy Olbrychskim, a `czerwonym ksieciem' - Andrzejem Jaroszewiczem, kiedy doszlo miedzy nimi do rekoczynow. Wedlug jednej wersji Olbrychski mial przylac Jaroszewiczowi po tym, kiedy to ten ostatni publicznie wyrazil sie zle o Papiezu, a wg innej - o Maryli Rodowicz. Pisze ona w swoich, opublikowanych w ubieglym roku wspomnieniach, ze owszem, to o nia wlasnie poszlo. Sam fakt, jak natomiast pisze Olbrychski, nigdy nie mial miejsca, ale sila mitu tej opowiesci byla tak duza, ze kiedy podczas prywatnego spotkania Artur Rubinstein zapytal go o prawdziwosc historii, Olbrychski nie smial zaprzeczyc. I tak juz zostalo... Wydaje sie, ze czasy wspolczesne nadzwyczaj sprzyjaja powstawaniu nowych polskich mitow. Glownie dlatego, ze latwo mozna nimi wypelnic luki wynikajace z niedoedukowania i niedoinformowania. Przede wszystkim zas mity, w swej roznorodnej postaci daja nam prosty obraz swiata, jaki chcielibysmy widziec, a o ktorego glebokie zrozumienie niekoniecznie zabiegamy. Zbigniew J. Pasek ----------------------------------------------------------------------- [Olbrychski explicite zaprzeczyl, jakoby mial sie z kimkolwiek bic o Maryle. Natomiast - bardzo dokladnie to przeczytalem w jego wspomnie- niach - w sprawie papieza jest metny, zapewne swiadomie. Niczego nie potwierdza, ale cos wspomina PRZY OKAZJI, ze awantura z Jaroszewiczem miala miejsce, tylko, ze jest to jego sprawa. I w ten sposob celowo utrwala te swieta i patriotyczna wersje. Tez bym to robil. J.K_uk] _______________________________________________________________________ [Zycie Warszawy, Dodatek niedzielny, 23-24.01.1993, zanotowal ze skrotami Jerzy Remigioni ] Jerzy Morawski LUDZIE BEZPIEKI =============== Weterani bezpieki juz na progu z portfeli wyciagaja plik zaswiadczen, ze przebyli zawaly, i swiadectwa o oplakanym stanie zdrowia. Sa przestraszeni, ze staja teraz przed prokuratorem w charakterze podejrzanych i musza sie tlumaczyc. Jako pierwsi przed oblicze prokuratorow zawedrowali funkcjonariusze departamentu sleczego MBP. Zarzuca im sie bicie i znecanie sie nad aresztowanymi, przyczynianie sie do ich kalectwa, a takze zabojstw w czasie przesluchan. Za wszystko to groza kary wieloletniego wiezienia. Nie obowiazuje za te czyny przedawnienie po zmianach ustawodawczych w kwietniu 1991 roku. Zle duchy Rakowieckiej na wypominanie przeszlosci reaguja roznie. Na czternascie osob przesluchanych z tej grupy przez prokurature wojewodzka w Warszawie, kilka odcielo sie zdecydowanie od tego, co kiedys robily. Mowia, ze gdyby zyli po raz drugi, nigdy nie przekroczyliby bram MBP w charakterze oficerow sledczych. Inni odmawiaja zeznan. Jan K., ktory wyjatkowo okrutnie rozprawial sie z wrogami ludu, zauwazyl, ze zaden z jego kolegow z tamtych lat nie ma czystych rak. - Niech prokurator w to nie wierzy, ze ktos nie bil aresztantow - przekonywal Stefana Szustakowicza, prowadzacego dochodzenie. Zapewne chodzi mu tez o to, by czesc wlasnych win zepchnac na innych, nawet juz niezyjacych. Prokurator Szustakiewicz zamierzal aresztowac kilku oficerow b. MBP, ale stan ich zdrowia nie pozwalal na to. Jedynie Adam Humer, jeden z dyrektorow departamentu sledczego bezpieki, oswiadczyl w trakcie przesluchania, ze nic mu nie dolega. Aresztowano go w budynku prokuratury wojewodzkiej w Warszawie, skad zostal przewieziony do aresztu na Rakowieckiej. Tam przebadano go dwukrotnie, by upewnic sie, ze dobrze sie czuje i moze przebywac w celi. Klasowo bliski -------------- Kadre departamentu sleczego rekrutowano prosto z lasu. Kilku mlodych chlopakow sciagnieto z oddzialow AL z okolic Ostrowca Swietokrzyskiego, na przyklad obecnie oskarzanego Jana G. Zdazyli ukonczyc kilka klas szkoly powszechnej, nie posiadali konkretnego zawodu. Jeszcze wojna nie ucichla, a juz byli wywiadowcami i wartownikami powiatowych urzedow bezpieczenstwa. Jan G. szlify zdobywal w bezpieczenstwie w Kielcach, gdzie musial niezle dokazywac, bo dwukrotnie wyladowal w areszcie: za pijanstwo i pobicie zatrzymanych. Komisja resortowa wystawila mu opinie: `Klasowo bliski, politycznie pewny, majatku nie posiada. Z pracy wywiazuje sie. Sklonny do upijania sie.' Z taka rekomendacja przeniesiono go do pracy w centrali MBP. Zostal mlodym oficerem sledczym. () Eugeniusz Ch. wystartowal do bezpieczenstwa w tym samym roku co inni, z gospodarstwa rodzicow we wsi Steniatyn pod Tomaszowem Mazowieckim. Po miesiacu byl oficerem sledczym w powiecie, po kilku nastepnych wyladowal w stolicy. Stopien kapitana przyznano mu w 1948 roku. Podobnie blyskawiczne kariery zrobili: Tadeusz T. z Dabrowy Gorniczej, Wieslaw T. z Kazimierza kolo Bedzina, Roman L. z okolicy Lidy, Pawel Sz. (edukacje skonczyl na szesciu klasach szkoly powszechnej) z Rzekunia kolo Ostroleki. Kazimierz S. ze wsi Wegielec kolo Wielunia w wieku 15 lat, jako referent, pracowal w WUBP w Lodzi. Majac szesnascie lat byl juz oficerem sledczym w departamencie sledczym. Mlodym ludziom, przed, albo po dwudziestce, dano prawo decydowania o losie uwiezionych ludzi. Nie mozna przypuszczac, ze cokolwiek rozumieli ze skomplikowanych spraw powojennej rzeczywistosci. Ich zwierzchnicy, tacy jak Humer, stawiali przed nimi proste zadania: wydobyc z zatrzymanych zeznania, adresy ich dowodcow, ustalic, gdzie sa sklady broni itd. Oni mieli jedno - krzepe, i jej nie oszczedzali. () Kapitanowie bez matury ---------------------- Wiekszosc narybku z lasu wkroczyla wraz z resortem w lata piecdziesiate. niektorzy z nich pozenili sie z kolezankami z pracy. Cos jednak w machinie bezpieczniackich karier zacielo sie - awanse spotykaly nielicznych. Zatrzymali sie na stopniu kapitana, oczywiscie bez matury. Wyjatkowo Eugeniusz Ch. zostal w 1954 roku majorem, co mu dobrze rokowalo nma przyszlosc. Roman L., zwany `bialym katem' Miedzeszyna (miescilo sie tam tajne wiezienie) zostal nagle przeniesiony z centrali na funkcje instruktora kulturalno-rozrywkowego w sanatorium MBP w Krynicy Gorskiej. Pozniej wzmocnil placowki UB Dolnego Slaska. Osiadl w Jeleniej Gorze. Ale tam wydalo sie, ze zatail, iz jego ojciec w 1939 roku sluzyl w granatowej policji. Za niegodny zawod ojca, syn wylecial z bezpieczenstwa na pysk. W polowie lat piecdziesiatych mieli ledwo po trzydziesci lat i nikt nie watpil, ze posiadali najwyzsze kwalifikacje w swoim fachu. Ale bezlitosna historia kazala im wtedy odejsc. Eugeniusza Ch. rzucono na cywilna repatriacje - ten szczesciarz dostal przynajmniej dobra prace. Markus K. poszedl na bruk. Partyzant z Kieleckiego Jan G. uznal, ze w dniu zwolnienia z bezpieki zawalil mu sie swiat. Zabarykadowal sie w swoim mieszkaniu na Mokotowie, a naprzeciw drzwi ustawil karabin maszynowy, bo zaraz przyjda po niego. Nie dali mu szansy, nie przyszli. Najmlodszy z nich, Kazimierz S., byl najsprytniejszy - uciekl do nauki. Nie oznacza to, ze sam cos zaczal wkuwac. Przekazywal wiedze w centrum wyszkolenia MBP, pozniej MSW. W 1958 roku charakterystyka sluzbowa tego specjalisty od tortur (to zarzuca mu dzis prokurator) brzmiala: `Politycznie dobrze uswiadomiony, o silnie wyrobionym poczuciu klasowym, pryncypialny. Nadaje sie na wykladowce przedmiotow prawniczych'. Bezpieczenstwo jest bezpieczne. ------------------------------ Zadyszka trwala rok albo wcale. W roku 1957 wiceminister MON napisal do MSW, ze w zwiazku z badaniem odpowiedzialnosci za niepraworzadnosc w Informacji Wojskowej wnioskuje, aby Wieslawa T. usunac z aparatu sledczego i obnizyc mu stopien (Wieslaw T. byl na pewien czas oddelegowany do informacji wojskowej i swoje zrobil). Na tym pismie jest odreczna adnotacja ministra Wichy: `Zwolnic z pracy w MSW'. W rezultacie pozornej burzy Wieslaw T. wyladowal w biurze sleczym resortu. Tam bylo bezpieczniej. Na Wieslawa T. sypaly sie skargi. Jan Mazurkiewicz, legendarny "Radoslaw" pisal: `Kpt. Wieslaw T. bil mnie po twarzy, kijem po glowie, kopal po nogach. Mowil do mnie: ``Bedziemy skurczybyku bic twoja zone az zdechnie'''. "Radoslaw", nad ktorym przez kilka miesiecy znecal sie kapitan T., dwukrotnie podejmowal glodowke na znak protestu. () Wieslaw T. napisal krotkie oswiadczenie: `Nigdy nie stosowalem przymusu fizycznego i nikomu nie deptalem po palcach. Skargi to oszczerstwa rzucane na mnie'. Wystarczylo, resort go sie nie wyrzekl. W latach nastepych przeniesiono Wieslawa T. do gabinetu samego ministra. Zapasc polityczna odbila sie od Tadeusza T., nie wyrzadzajac mu szkody. Po krotkim postoju w jednym z departamentow trafil do biura sledczego MSW i otrzymal stopien majora. W Katowicach wrocil do komendy Markus K. Eugeniusza Ch. przerzucono z repatriacji do zarzadu gospodarczego MSW. Orly powrocily, moze mniej liczne. () Ci, ktorzy przetrwali w resorcie, w lata siedemdziesiate wkroczyli ze stopniem pulkownika. Eugeniusz Ch. (w departamencie sledczym specjalista od bicia bykowcem zakonczonym ostrym haczykiem) oddelegowany zostal do Czechoslowacji, powrocil na stanowisko naczelnika w departamencie techniki MSW, otrzymal Krzyz Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. Wieslaw T., oprawca m.in. "Radoslawa", pojechal jako szyfrant do ambasady w Bulgarii. Dyplomate zaopatrzono w opinie: `Strona moralna nie budzi zastrzezen'. Gdy pod koniec lat siedemdziesiatych odchodzil na emeryture, wystapil o podwyzke uposazenia i przyznanie talonu na samochod osobowy (duzy). Eugeniusz Ch., wyjezdzajac jako chlopak z gospodarstwa rodzicow nie przypuszczal, ze poswieci bezpieczenstwu 40 doroslych lat. Zostal zwolniony ze sluzby w polowie lat osiemdziesiatych. Gdy go juz nie bylo w resorcie, jego kolega, pulkownik Tadeusz T. zostal oddelegowany sluzbowo do Bulgarii. W pewnym sensie kariere w dyplomacji zrobil tez weteran z Kielecczyzny, Jan G., jako ciec w ambasadzie wloskiej w Warszawie. Patronowalo mu oczywiscie bezpieczenstwo. Po powrocie z placowki zagranicznej Tadeusz T. nie znalazl juz miejsca w resorcie. Do 1990 roku byl stale w dyspozycji dyrektora kadr. Potem odszedl na emeryture. Ciekawe, ze ci co najdluzej pozostawali na sluzbie, skorzystali z prawa odmowy skladania wyjasnien prokuratorowi Stefanowi Szustakiewiczowi. Jeden z nich uznal nawet za kardynalny blad to, ze wraz ze zmiana ustroju nie zagwarantowano nietykalnosci funkcjonariuszom odchodzacej formacji. Ponownie czkawka odbilo sie zatajenie na losie Romana L., `bialego kata Miedzeszyna'. W 1991 roku ZBoWiD pozbawil go praw kombatanckich, gdyz zatail, ze pracowal w MBP. Mistrz bykowca i nahajki ------------------------ Skladajac wyjasnienia przez prokuratorem (), Adam Humer zauwazyl, ze `jako bezpieczenstwo mielismy wiecej do powiedzenia niz rzad i biuro polityczne partii, bo wszyscy dygnitarze mieli u nas zalozone teczki'. Prosci chlopcy z lasow, specjalisci od katowania aresztantow, stanowili jadro wladzy. Bez mrugniecia okiem spelniali kazdy rozkaz bezposrednich szefow, ktorzy mieli na nich nieograniczony wplyw. Dzis, w czasie przesluchan, o Adamie Humerze wciaz mowia: pan dyrektor. W rubryce wyksztalcenie kwestionariusza wspolpracownika resortu bezpieczenstwa publicznego w 1944 roku Adam Humer napisal, ze ukonczyl cztery kursy prawa na Uniwersytecie im I. Franka we Lwowie. W zyciorysie zaznaczyl, ze w 1939 roku zrobil mature w gimnazjum w Tomaszowie Lubelskim oraz zerwal z harcerstwem w miare dojrzewania politycznego. Wstapil do Komunistycznego Zwiazku Mlodziezy Zachodniej Ukrainy. Rozpoczal studia na wydziale prawa KUL. 24 wrzesnia 1939 roku po wkroczeniu Armii Czerwonej wraz z innymi organizowal Powiatowy Komitet Rewolucyjny w Tomaszowie Lubelskim. Pozniej wyjechal do Lwowa, wstapil do leninowskiego zwiazku mlodziezy i odbyl praktyke w prokuraturze kolejowego rejonu. Po wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej wrocil do Tomaszowa Lubelskiego. Po wyzwoleniu musial nadrobic czas, gdyz w okresie okupacji nie dzialal w podziemiu. Jego szansa stalo sie bezpieczenstwo, ktorego majorem zostal rok po wojnie. A w nastepnym - zastepca dyrektora departamentu sledczego MBP. Mial wtedy 30 lat i ekipe nieopierzonych partyzantow, ktorych musial nauczyc badania aresztowanych. Osadzony w polowie lat piecdziesiatych za naruszanie praworzadnosci inny dygnitarz MBP, Jozef Dusza, zeznal wtedy, ze bic sie nauczyl od Adama Humera. A jak ta nauka wygladala, opowiedziala teraz prokuraturze laczniczka komendanta bialostockiej AK. Pamieta, ze gdy katowano ja w MBP, uderzenia nahajka rachowal Adam Humer, wyliczyl ich 150. () W znecaniu sie nad aresztowanymi bylo cos wiecej, niz chec wymuszenia zeznac. Stanislaw Karolkiewicz zauwazyl, gdy sypaly sie na niego ciosy, ze `Adam Humer w czasie bicia doznawal podniecenia'. Jerzy Morawski _______________________________________________________________________ Mikolaj Sawicki PIERWSZE SPOTKANIE Z III RZECZPOSPOLITA (dokonczenie) ======================================= Mijam dobrze znane wsie i miasteczka. Na pierwszy rzut oka zadnych w nich zmian nie widac. Ot, w kazdej wsi jest teraz wypozyczalnia kaset wideo i wszedzie pelno jest szyldow PIWO. Ale po pewnym czasie zauwazam, ze w kazdej prawie wsi przy drodze stoja male drogowskazy kierujace za stodole lub chalupe czy wrecz do lasu i gloszace HURTOWNIA PIWA, HURTOWNIA BUTOW, HURTOWNIA UZYWANEJ ODZIEZY ZACHODNIEJ, HURTOWNIA PLYTEK CERAMICZNYCH, HURTOWNIA CZESCI SAMOCHODOWYCH. Wjazd do Warszawy od strony Gdanska na przestrzeni 20 km (Dziekanow, Lomianki itd.) jest jednym ciagem hurtowni. Co do zachodnich papierosow, to sa one najwyrazniej masowo szmuglowane przez granice z Niemiec. Dniowka pracy faceta, ktory przewozi je przez granice w bagazniku fiata (z hurtowni po tamtej stronie do hurtowni po tej stronie), wynosila ostatnio 1 mln. zl, ale pracuje sie tylko jakies 7 - 10 dni w miesiacu, zeby nie wpadac za bardzo w oko. Moj znajomy, byly dziennikarz, zostal sprzedawca krzesel. To znaczy jest akwizytorem (komiwojazerem) fabryki i rozprowadza te krzesla po Polsce. Ale teraz sie usamodzielnia i otworzyl firme (rejestracja trwa chwile, wizytowki drukuje sie w 5 minut - na wizytowce: FIRMA, Imie i Nazwisko, DYREKTOR, Tel: FAX:). Bedzie sprzedawal te krzesla jako samodzielny podmiot gospodarczy, a nie jako fabryczny akwizytor. I zarabia na razie dokladnie 8 razy wiecej niz moj kolega adiunkt i 6 razy wiecej niz moj kolega profesor. Ale sa pewne koszta psychiczne - kiedy popijalismy, przybyl bez zapowiedzi niejaki pan Henio, najpowazniejszy odbiorca krzesel, potentat majacy wielki sklep meblowy. Pan Henio wpadl razem z rodzina obejrzec nowy dom mojego znajomego - budowe domu znajomy rozpoczal 8 lat temu i wlasnie dzieki krzeslom mogl ja skonczyc. Pan Henio ma lat okolo 35 i wielki wylewajacy sie ze spodni brzuch, ktory transportuje mercedesem. Pan Henio pokiwal glowa i powiedzial z charakterystycznym bazarowym akcentem: `Ladnys pan sobie domeczek postawil, no ale ja to stawiam 3, bo mam trzi corki, no i potrzebuji trochi wiekszi'. Corki zachichotaly, byly dziennikarz usmiechnal sie grzecznie, a ja w tym momencie przechwycilem spojrzenie jego syna maturzysty... Tak sie zlozylo, ze moje mieszkanie w Warszawie jest na osiedlu, na ktorym przed laty podczas budowy polozyl lape Urzad Rady Ministrow, i mojej spoldzielni zostala tylko skromna procentowo pula mieszkan do podzialu wsrod czlonkow. W wyniku tego mialem wielu nomenklaturowych sasiadow. Jeden z nich byl wysokim ranga pracownikiem aparatu partyjnego. Otoz wyznal mi wlasnie, ze odczuwa ulge. Ulga bierze sie stad, ze uprzednio po codziennym przyjsciu do pracy dzwonil do szefa z zapytaniem `No to ile jest dzisiaj 2+2?' Szef udzielal instrukcji, ze dzisiaj 2+2 jest 16, i z tym zalozeniem pracowali nad utrzymaniem wladzy ludowej. Otoz moj sasiad razem z kilkoma innymi w czasach Okraglego Stolu zalozyl tzw. spolke nomenklaturowa i teraz zycie dla niego jest piekne: 2+2 jest 4 kazdego dnia i to nie w zlotowkach! Niedawno jeden ze wspolnikow chcial ze spolki wysiasc, zeby za swoje udzialy kupic sobie dom, samochod i byc moze takze nowa zone, wiec go musieli splacic, zeby zostalo w starym kregu. Otoz ten moj sasiad nie narzeka! Inny z moich sasiadow byl wiceprezesem sadu w Warszawie, i kiedy wylecial z dnia na dzien na zbita morde razem z jemu podobnymi - to juz nie pozbieral sie po tym upadku. Popadl w rozstroj psychiczny, jest niekomunikatywny i zyje z zasilku. Podobnie smutno wyglada kilku nizszych i wyzszych ranga bylych ubekow i mniej obrotnych pracownikow aparatu partyjnego. Drugim najlepszym rozwiazaniem po zalozeniu spolki nomenklaturowej bylo zostanie przedstawicielem jakiejkolwiek zachodniej firmy wchodzacej na polski rynek. To takze powazne pieniadze. Ale jak widac z przykladu powyzej, mozna tez byc przedstawiecielem firm krajowych. Ale nie wszyscy moga byc przedstawicielami. Co wiec pozostaje? Na Pomorzu oficjalnie bezrobocie siega 30%. Natomiast w warszawskich gazetach pelno ogloszen `dam prace'. Szuka sie ludzi ze znajomoscia jezykow i umiejetnoscia poslugiwania sie komputerem osobistym w zakresie prowadzenia biura. Ale chetnych na kazda posade jest duzo i pracodawcy zastrzegaja w ogloszeniach `wiek do 25 (lub 30) lat'. Moja znajoma w wieku okolo lat 40, bardzo atrakcyjna pani po studiach informatycznych i po odchowaniu 2 dzieci, usilowala znalezc prace, zeby dorobic do budzetowej pensji meza. O pracy informatyka nie ma mowy, ale nie byla takze w stanie znalezc pracy sekretarki - potencjalni pracodawcy mowili jej brutalnie, ze chca kogos znacznie mlodszego. Dorabia wiec lekcjami francuskiego. Jednak ludzie jakos wiaza koniec z koncem. Ci, ktorzy wykorzystali uprzywilejowana pozycje za czasow PRL do stworzenia sobie wygodnego bytu w RP, zyja najlepiej. Ci uprzednio nieuprzywilejowani, ktorzy wykazali sie przytomnoscia umyslu, kombinuja i takze zyja dobrze. Dobrze zarabiaja rowniez uslugodawcy wszelkiego pokroju. Pozostali, czyli wiekszosc, zyja relatywnie gorzej, ale tez jakos sobie radza. Problemem jest oczywiscie oddziedziczona po PRL tzw. wielkoprzemyslowa klasa robotnicza. Nikt nie ma odwagi powiedziec bylej sile przewodniej, ze nie ma zadnego uzasadnienia dla utrzymywania 400 tys. gornikow, setek tysiecy hutnikow, stoczniowcow i wlokniarzy, i ze ich czasy minely nieodwolalnie. Co gorsza, nikt nie wie, co z tymi ludzmi zrobic. Nie chodzi o to, zeby tak po prostu na bruk - tego zaden rzad w Polsce nie zaryzykuje - ale zeby stworzyc jakis program reorientacji zawodowej i restrukturyzacji i zaczac rozladowywac te tykajaca spoleczna bombe zegarowa. A klasa robotnicza strajkuje, wiec rzad cos jej tam dorzuca, czym napedza inflacje i stawia pod znakiem zapytania sens dotychczasowych poswiecen. Podobnie z rolnikami - zeby rolnictwo polskie stalo sie konkurencyjne, musi nastapic komasacja gruntow, bo nie maja szans niedoinwestowane i niewydajne gospodarstwa kilkuhektarowe. Ale to oznacza, ze na kazdych 5 rolnikow z rolnictwa musi odejsc 4. Rolnicy nie chca o tym slyszec i zadaja cel ochronnych na zywnosc. Restrukturyzacja w przemysle i rolnictwie jest fundamentalna dla przyszlosci, ale jednoczesnie jakze to jest trudny i wymagajacy wizji i odwagi problem do rozwiazania. Totez reprezentacja narodu w parlamencie woli zajmowac sie sprawami bardziej spektakularnymi i nie zawraca sobie glowy budzetem czy gospodarka. Z kolei ludnosc nie zawraca sobie glowy parlamentem i zdanie na jego temat jest wyjatkowo jednolite. Odwiedzam moich przyjaciol z lawy szkolnej i studenckiej. Z jednym z nich wspolnie przeszlismy polityczna inicjacje jesienia 67, protestujac przeciwko zdjeciu "Dziadow" ze sceny Teatru Narodowego (ktoz to dzisiaj pamieta?), wspolnie przezylismy pamietny Marzec 68 rozpoczety wiecem na dziedzincu uniwersyteckim i kulminujacy pamietnym strajkiem okupacyjnym, i wspolnie wysluchalismy komunikatu radiowego obwieszczajacego rozwiazanie naszego III roku Matematyki i Fizyki i rozpoczecie branki do wojska. Teraz moj przyjaciel jest poslem. Zreszta w ogole jakos wielu z moich znajomych nagle zaczelo pelnic rozne eksponowane funkcje panstwowe i spoleczne. Pan posel zabiera mnie na wycieczke po Sejmie i jego zakamarkach. W budynku mimo poznej pory trwa jeszcze ruch - tego popoludnia po glosowaniu licznych poprawek zostala przyjeta ustawa aborcyjna, po czym w Sali Kolumnowej odbylo sie spotkanie oplatkowe Prymasa z poslami. Dostrzegam jeszcze odjezdzajacego w policyjnej asyscie Prezydenta i ladujemy w sejmowej restauracji. Rozmowa schodzi na temat Sejmu i zdecydowanie negatywnego obrazu, jaki ma on w oczach spoleczenstwa. Wyrazam nadzieje, ze wyborcy w kolejnych wyborach dokonaja selekcji i do parlamentu wejda ludzie myslacy kategoriami interesu spolecznego, a nie oszolomieni krzykacze. I na to moj przyjaciel stwierdza gorzko, ze po nastepnych wyborach nie bedzie lepiej. Wrecz przeciwnie - zamet podczas przyszlej kampani wyborczej bedzie jeszcze wiekszy niz ostatnio i Sejm bedzie jeszcze bardziej przypadkowy niz teraz, ze wszystkimi tego skutkami. Wprawdzie telewizji praktycznie nie ogladalem z braku czasu, ale zdolalem zauwazyc program zatytulowany "100 pytan do Jana Lopuszanskiego". Posel Lopuszanski jest jednym z przywodcow ZChN. Na ekranie pojawil sie facet o wygladzie prowincjonalnego kelnera z twarzowym kosmykiem (brylantyna?) spadajacym na czolo, ktory skutecznie przez caly program zdolal wymigac sie od udzielenia odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie. Z kolei dziennikarze nie sprawiali wrazenia, by tak naprawde zalezalo im na wydobyciu z posla konkretnych odpowiedzi. Program przemienial sie miejscami w wieloglosowa wrzawe. W telewizji sa tez teraz reklamy, ale sa nie do zniesienia. Jakies damule omdlewajacymi glosami cedza powoli hasla napisane koslawa polszczyzna. To cedzenie ma byc, jak rozumiem, telewizyjna wersja sugestywnego polglosu o erotycznym w zamiarze zabarwieniu. W sumie robi to wrazenie nieporadnej amatorszczyzny. Styczniowym rankiem opuszczam Polske. Przejazd przez granice zabiera kilka minut. Zadnych kolejek. Ostatnie spojrzenia na zielone pola moknace w mzawce, ostatnie pozegnania i wkrotce odrywamy sie od berlinskiego pasa startowego. Odchylam sie w fotelu. Przede mna dlugi sloneczny dzien nad Atlantykiem. Czas na probe refleksji. Przede wszystkim 3 tygodnie w Polsce minely jak jedna chwilka i wyjezdzalem z poczuciem niedosytu. Pomieszkalbym sobie jeszcze przez kolejny miesiac w Warszawie, pochodzil do teatru, pozyl atmosfera miasta. Moze nastepnym razem... Jak pisalem na wstepie, lecialem do Polski z pewnym napieciem. Spodziewalem sie zobaczyc nieznany mi kraj. I przeczucie mnie nie zawiodlo, ale wracam spokojniejszy. Otoz generalnie w RP cos sie zmienia i sadze, ze moze sie to udac. I za kilka, moze kilkanascie lat moze to byc dosc normalny europejski kraj. Wiec moze jednak lepiej byloby przejsc te droge do Europy razem z innymi w rodzinnym kraju, wsrod wlasnej kultury, jezyka, literatury, niz prowadzic wygodne ale dosc jalowe zycie odleglego obserwatora? Tam jest naprawde bardzo wiele do zrobienia i nic nie jest jeszcze przesadzone. I chyba szanse odcisniecia swego sladu sa tam wieksze niz w Ameryce... Takie sa moje wrazenia z kraju. Z natury rzeczy subiektywne, dosc powierzchowne, ale raczej pozytywne. I niewatpliwie zycie w Polsce moze miec teraz wiele uroku, ale urok zaczyna sie od zarobkow rzedu $1500 miesiecznie, czyli od 25 mln zl wzwyz. Jak wymysle sposob, jak zarabiac takie pieniadze w kraju, to kto wie... Mikolaj Sawicki _______________________________________________________________________ Ewa Korzeniowska ANTY-KODEKS DROGOWY =================== PODCZAS mego ostatniego pobytu w Polsce dostrzeglam wiele zmian, ktore zachodza tam w tempie oszalamiajacym i doslownie z dnia na dzien. Wiele aspektow codziennego zycia w Polsce zmienilo sie na lepsze, ale procentowy stosunek zmian na lepsze w stosunku do zmian na gorsze pozostaje przedmiotem zazartych dyskusji. Do tych zmian na gorsze moge z cala pewnoscia zaliczyc kulture na polskich drogach. WYDAJE sie, ze polscy kierowcy nie zaprzataja sobie glowy znajomoscia kodeksu drogowego, ani, bron Boze, przestrzeganiem przepisow. W zwiazku z tym na drogach panuje cos na ksztalt wolnej amerykanki i kazdy jezdzi tak jak ma ochote. Najgorsza pod tym wzgledem jest chyba Warszawa, gdzie kierowcy tak konsekwentnie lamia wszelkie zasady bezpiecznego poruszania sie po drogach, ze ich przekroczenia drogowe ukladaja sie w cos w rodzaju antyprzepisow, albo zasad nieprawidlowego kierowania. JUZ na pierwszy rzut oka widac, ze na drodze panuje pewna niepisana hierarchia, ktora polega na tym, ze im drozsza i lepsza marka samochodu, tym wiecej wolno jego wlascicielowi. Najwiekszym wrogiem polskich kierowcow zdaja sie byc piesi i podejrzewam, ze wlascicielom czterech kolek przyswieca wspolny cel, by tepic tych, ktorzy poruszaja sie na wlasnych nogach. W zwiazku z tym ten polski kodeks negatywny nakazuje, by samochody parkowac na chodnikach, tak blisko scian domow, by piesi ledwo mogli sie przecisnac. Doskonalym miejscem niszczenia przechodniow sa tez pasy dla pieszych, gdzie zawsze mozna ukarac drobnym potraceniem zuchwalcow, ktorzy osmielaja sie zaryzykowac przedarcie sie na druga strone ulicy. ROWNIEZ na skrzyzowaniu nie nalezy sie zbytnio przejmowac swiatlami. Jezeli dysponuje sie duzym zapasem czasu, to ewentualnie mozna poczekac na zielone swiatlo, natomiast w przypadku wielkiego pospiechu swiatla przestaja sie liczyc i wtedy kazdy kolor daje prawo przejazdu, nawet jezeli trzeba kogos przy tym przesunac czy potracic. ZGODNIE z obowiazujacymi antyzasadami, nie wolno w zadnym przypadku ustepowac miejsca kierowcy, ktoremu zachciewa sie zmienic pas, wrecz nalezy robic wszystko, aby do tego nie dopuscic. Tak samo nalezy postepowac z kims, kto chce sie wlaczyc do ruchu, zwlaszcza, gdy kieruje malym fiatem, czy syrenka. Wlascicieli trabantow i wartburgow traktuje sie z cala bezwzglednoscia i nie daje im sie zadnych praw. POLSKIE ulice charakteryzuje zmienna ilosc pasow, ktora dyktowana jest szerokoscia znajdujacych sie na niej pojazdow. Im mniejsze samochody, tym wiecej pasow ruchu i odwrotnie. Anty-kodeks drogowy daje tez pelna swobode, jesli chodzi o predkosc z jaka poruszaja sie polskie auta. Wlasciwie jedynym ograniczeniem dla kierowcy jest tu maksymalna szybkosc, jaka potrafi rozwinac jego woz. Na polskich drogach trwa nie konczacy sie wyscig, w ktorym wygrywaja samochody zachodnich marek - mercedesy, toyoty czy BMW, pedzace z szybkoscia 160 km na godzine pomiedzy wlokacymi w slimaczym tempie furmankami, kombajnami i traktorami. WSZYSTKIE pojazdy - wolne i szybkie, rownie ochoczo biora udzial w slalomie, w ktorym przeszkodami sa matki z niemowlakami w wozkach. Pelno ich na szosach prowadzacych przez male miasteczka i wsie, zwlaszcza pod wieczor, gdy slabnie widocznosc (gdy juz robi sie calkiem ciemno na miejsce matek wychodza zataczajacy sie pijacy). Oczywiscie wygrywaja ci najszybsi. TO O CZYM pisze, to takie moje domysly na podstawie wlasnych obserwacji. Oczywiscie nie istnieje zaden antykodeks drogowy, ale z cala pewnoscia polscy kierowcy dzialaja zgodnie ze starym porzekadlem: Hulaj duszo, piekla nie ma. Ewa Korzeniowska _______________________________________________________________________ Jola Stouten Wlodek Holsztynski DYSKUSJA O POEZJI: WALIGORSKI A BRONIEWSKI ========================================== Jurek Krzystek, ktory byl swiadkiem naszej dyskusji emailowej, zaproponowal umieszczenie jej w "Spojrzeniach". Przystalismy z lekkim wahaniem, ale i z przyjemnoscia, bo lubimy "Spojrzenia". Ludzie prowadzacy prywatna korespondencje na ogol troche sie znaja, wiec nie maja/ potrzeby w kazdym liscie podkreslac, ze cenia w drugiej osobie chec dzielenia sie z innymi swoim zainteresowaniem, np. poezja/. Dla szerszej publicznosci chcemy powiedziec, ze wlasnie tak jest w tym przypadku, a nasza wymiana dotyczy 1-2 linijek z oryginalnego komentarza Joli towarzyszacego wierszom Andrzeja Waligorskiego w numerze 58 "Spojrzen". ----------------------------------------------------------------------- Wlodek Holsztynski: ...Zmartwilo mnie Jolu, ze zeby zdobyc sympatie dla wierszy Waligorskiego, zle sie wyrazilas o Broniewskim. Nie widze, zeby Waligorski w ten sposob zyskal miejsce wsrod czolowych polskich lirykow w poezji. Wiersz "Moment" Waligorskiego nie wydaje sie byc z lirykami Broniewskiego w tej samej lidze. Jako satyryk, czy krytyk spoleczny, Waligorski jest mocny. Jest zabawny. Jego wiersze maja cel i sa nabite konkretem. Dobrze sie tocza. `Skurwysyndykat' jest fajny, przypomina troche Tuwima, troche chlopaczkow. Taki gatunek wierszy, to nawet niezupelnie poezja, lecz pokrewny gatunek. Jest to stosowanie niektorych narzedzi poezji, zeby sprawnie sie wypowiedziec (oczywiscie `Skrzypi w butach mikroguma' jest elementem poetyckim, lub ciut mniej ciekawe `Tloczeniami lsni zlociscie'). Przytoczony przez Ciebie liryczny wiersz Waligorskiego tez jest dobry, moze bardzo dobry, ale bez przesady. Zaczal sie slabo, bo tych pierwszych linijek nieomal nie da sie czytac (sprobuj). Potem jest dobrze, choc przesadzil w `omijaniu pompy', wpadajac momentami w prostackosc (`...gada w sieni') oraz uzycie slowa `cos', pod koniec, jest lekka slaboscia. Bardzo mi sie podobalo jego `niknie rok po roku', rzeczywiscie poezja: (1) wspomnienia przychodza w podobnych okolicznosciach, np. o tej samej porze roku, czyli ten obraz pojawia sie rok po roku; (2) co roku pamietamy coraz mniej, wiec znowu `znika rok po roku' - dwa przeciwstawne znaczenia w harmonii. Naprawde Broniewski ze wspomnien roznych ludzi byl rowny chlop i zasluguje na obrone - tez bym pil, gdybym wpadl w pulapke jak on. Wlodek Holsztynski PS.Chodzi mi po glowie dwuwiersz z wiersza mlodego Broniewskiego, z wojny bolszewickiej: Poruczniku wysmukly jak sosna Ja wiedzialem, ze ciebie kula nie ominie. Chyba tak. ------------------------------------------------------------------------ Jola Stouten: Wlodku, Widzisz, mysle, ze zle zinterpretowales moje slowa, i spontanicznie stanales w obronie Broniewskiego. Nie wypowiedzialam swojej opinii o Broniewskim bezpodstawnie, ani po to, by zyskal na tym Waligorski, jak sugerujesz. On nie potrzebuje obroncy. Byl swietnym satyrykiem, ktory satyra manipulowal jak najzreczniejszy zongler. A przede wszystkim byl czlowiekiem, ktory nie przeszedl obojetnie obok ludzkiego cierpienia, nieprawosci spolecznych i glupoty. Jego niewybredny dowcip nie tylko bawi, ale rowniez nastraja do zadumy. Zupelnie innym czlowiekiem byl Broniewski. Byl okres, kiedy bylam nim zafascynowana. Czesciowo dlatego, ze byl bardzo popularny w prasie i radiu (telewizora wtedy nie mialam), a czesciowo dlatego, ze poezja jego doskonale pasowala do nastroju, w jakim sie znajdowalam, w pelni odzwierciedlala moje uczucia i koila rozbiegane mysli. (Oczywiscie nie mam tu na mysli tych kilku rewolucyjnych wypocin, ktorych kazano mi sie uczyc na pamiec w szkole). Ale jak to sie zwykle mowi `w miare jedzenia i apetyt wzrasta'. Zbieralam coraz wiecej, czytalam coraz wiecej, rowniez chcialam poznac go jako `czlowieka', bo choc byl mi wspolczesny (zmarl w 1962 r.), slyszalam o nim wiele przeciwstawnych, nieraz bardzo niepochlebnych opinii i wiele roznych plotek. Natomiast wszystkie biografie pisane jeszcze za jego zycia, jak i po smierci, bardzo umiejetnie pozbawialy go czlowieczenstwa. Stal sie zywym symbolem. Jak doszlo do tego, ze zainteresowalam sie jego prywatnym zyciem? Bardzo duzo dala mi do myslenia jego wlasna tworczosc. Porownanie jego tworczosci przedwojennej, wojennej i powojennej wywolalo we mnie wrazenie, ze byl on czlowiekiem bardzo wynioslym, aroganckim, egoistycznym, a co wiecej, zupelnie pozbawionym skrupulow. Chcialabym byc na tyle obiektywna, na ile byc moge, wiec przejdzmy do szczegolow. Najpiekniejsza byla jego tworczosc przedwojenna: tchnaca zyciem, wiara, optymizmem i miloscia. Jaka szkoda, ze okres ten trwal tak krotko. W roku 1935 pisze bardzo pieknie o sobie: `Bom nie posag z jednej bryly przerazliwy bielmem powiek, ale smutny i zawily, pelen bolu zywy czlowiek.' ale juz w 5 lat pozniej napisze: `Rewolucyjny poeta ma zginac w tym mamrze sowieckim?! Historio, przeciez to nietakt, ktos z nas po prostu jest dzieckiem!' Co stalo sie, ze zaszla w nim taka zmiana? Otoz, we wszystkich opracowaniach o Broniewskim prawie zawsze pomija sie okres wojenny, a jezeli juz znajdzie sie jakas wzmianka, to bardzo ogolnikowa i niekompletna. Sprobuje wiec odkryc kilka kart z jego zyciorysu, ktore wyjasnia moja wczesniejsza o nim opinie: Jest sierpien 1939 rok. Broniewski na wiesc o zblizajacej sie wojnie jedzie do Lwowa. Tam zostaje zmobilizowany zaraz w pierwszych dniach wrzesnia. 17 wrzesnia 1939 Stalin zajmuje wschodnie tereny Polski. Broniewski w randze kapitana wraz z cala kompania zostaje aresztowany przez NKWD i osadzony w wiezieniu na Zamarstymowie we Lwowie. Pisze kilka rozczulajacych wierszy (w ktorych zawsze podkresla swoj patriotyzm) i kilka odpowiednich donosow. Zostaje przewieziony do Saratowa (`...prosto do nieba czworkami szli zolnierze...' wedlug orginalu zolnierze Westerplatte, ale wiemy co stalo sie z wiezniami z Saratowa, Kozielska, Ostaszkowa, Starobielska, Kazania i innych), a pozniej do Moskwy. Czy te pulapke masz na mysli, Wlodku? Trzeba dodac, ze moskiewska Lubianka cieszyla sie wowczas nie gorsza slawa niz Aleja Szucha w Warszawie. Kto wchodzil, juz nigdy nie wychodzil. Byc moze okrutna rzeczywistosc katowni stalinowskiej zalamala go. I Broniewski, byly legionista Pilsudskiego, zolnierz bioracy udzial w wojnie polsko-bolszewickiej 1919-1920 i patriota, zostaje zwolniony z wiezienia we wrzesniu 1941 roku. Nastepne dwa lata spedza w Kujbyszewie, Bog jeden i on wiedza, co on tam robil przez ten czas, wedlug oficjalnych zrodel wspolredagowal probolszewickie pismo "Polska", a w 1943 r. wstepuje do silnie antybolszewickiej armii Andersa. W samej armii nastepuje kilka dziwnych, niewytlumaczalnych wydarzen, dziwnych wpadek, kilka dziwnych znikniec itp. Z pewnoscia archiwa moskiewskie odkryja kiedys i te tajemnice. (Moze lepiej nie?) Koniec wojny zastaje go w Londynie, w ktorym nie cieszy sie zbytnia popularnoscia. Tam nie wystarczaja wrodzone talenty aktorskie Broniewskiego. Jako persona non grata z Londynu wraca w 1946 r. do Warszawy. Czy rowniez jest zbiegiem okolicznosci, ze wielu jego przeciwnikow ideologicznych, z ktorymi w przeszlosci zetknal sie - w latach 1946-48 (a nawet pozniej) szlo falami na smierc lub w najlepszym przypadku na dlugoletnie wiezienie? Z uporem maniaka Broniewski pomimo gorzkich osobistych i narodowych doswiadczen wypelnia swoja powinnosc do konca. W latach 1949-1951 powstaje poemat "Slowo o Stalinie". A na zakonczenie jeszcze jeden fragment wiersza: `A ja i wyroslem, i przeroslem, donioslem to co nioslem - myslicie, ze kilka lez jak kamienie? - nie! - moje zycie i moje sumienie.' Powojenna tworczosc Broniewskiego jest bardzo uboga. Piesn o Stalinie wlasciwie konczy jego tworczosc. Kilka niezbyt wysokich lotow wierszy i cos na modle trenow. Byc moze wlasne jego sumienie nie pozwalalo mu na dalsza tworczosc. By zapelnic posuche tworcza, prowadzil bardzo aktywne zycie towarzyskie. Kazde spotkanie konczylo sie wielka popijawa, w czasie ktorej upijal sie do nieprzytomnosci. >Tak, rowny chlop. ^^^^^^^^^^^^^^^^^ Natura obdarzyla go lekkim piorem i bezsprzecznie duzym talentem aktorskim, ale na pewno nie zaliczylabym go w poczet najwybitniejszych poetow polskich. Jego tworczosc wojenna przypominala raczej stare, proste piesni zolnierskie (w tempie marsza zolnierskich butow), nie przeciaza czytelnika komplikacjami myslowymi i wyszukanymi metaforami. Ach gdzie ten mlody Broniewski? Jola Stouten _______________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek ([email protected]) Zbigniew J. Pasek ([email protected]) Jurek Karczmarczuk ([email protected]) Mirek Bielewicz ([email protected]) stale wspolpracuje: Maciek Cieslak ([email protected]) Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk 1993. Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP, adres: (128.32.123.30), directory: /pub/VARIA/polish/dir_spojrzenia ____________________________koniec numeru 63___________________________