________________________________________________________________________
                                           ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
________________________________________________________________________
 
   Poniedzialek, 2.06.1997          ISSN 1067-4020             nr 152
________________________________________________________________________
 
W numerze:

     Tadeusz K. Gierymski - Cmentarze
           Jurek Krzystek - Pawlik Morozow
      Izabella Wroblewska - Krakowskie wydarzenia kulturalne
      Izabella Wroblewska - Nagroda Wielka Fundacji Kultury
          Katarzyna Zajac - Kabaret polityczny w III RP
             Ted Morawski - Obowiazek
           Waclaw Osadnik - Jeszcze o N. Yepesie

________________________________________________________________________
 
Tadeusz K. Gierymski 


                             "CMENTARZE"
                             ===========

Opisalem juz gdzie indziej kilka tomikow slicznej serii "A to Polska 
wlasnie", wydawanej przez wroclawskie Wydawnictwo Dolnoslaskie. 
Opisalem takze p. Jacka Kolbuszewskiego i jego "Kresy" tego wydawnictwa, 
wiec teraz bardzo krociutko tylko wspomne, ze jest on profesorem 
Uniwersytetu Wroclawskiego, historykiem literatury polskiej i literatur 
zachodnioslowianskich, autorem przynajmniej osmiu ksiazek, a takze poeta.

Rozdzial pierwszy jego nowej ksiazki "Cmentarze" (1996) zaczyna sie
duzym naglowkiem

                   "OJCZYZNA TO ZIEMIA I GROBY"

co jest poczatkiem napisu na zdobnej, drewnianej tablicy umieszczonej
obok zelaznej bramy wejsciowej na Stary Cmentarz w Zakopanem na Peksowym
Brzyzku, zwany takze Cmentarzem Zasluzonych.

Brame zaprojektowal Stanislaw Witkiewicz, a caly napis tak wyglada:


                            OJCZYZNA
                               TO
                         ZIEMIA I GROBY

                             NARODY
                         TRACAC PAMIEC
                          TRACA ZYCIE

                        ZAKOPANE PAMIETA

                          1848 - 1948


Pisalismy niedawno o smierci i pogrzebie Marszalka, o cmentarzu
wojskowym przy Rossie, gdzie pogrzebane jest jego serce. W tej nowej
ksiazce sa fotografie z Cmentarzyka Wojskowego, polozonego na Rossie.
Tam, pod czarna plyta z lsniacego marmuru z napisem "Matka i serce
syna", spoczywa cialo matki i serce Pilsudskiego.

Na plycie i kolo niej wiazanki, bukieciki, u stop wazon kwiatow,
wszystkie wymownie bialo-czerwone. Za plyta mur z kamieni, na nim cztery
zielone wisza wianki, ale wstazki, znow swa biela i czerwienia swiadcza
i mur krasza. "Do tego grobu - pisze Jacek Kolbuszewski - stale
pielgrzymuja wszyscy Polacy przybywajacy do Wilna".

A inna fotografia to kwatery grobow zolnierzy, z bialo- i
szarokamiennymi brylami naglowkow przecietych dwoma liniami krzyza,
otaczajace grob Pilsudskich, najwyzszy punkt lagodnego wzniesienia
gruntu, do ktorego prowadza zbiegajace sie szerokie kamienne schody.
Caly ten gestalt surowej prostoty podoba mi sie, pasuje do mego obrazu
Marszalka i jego zolnierzy.

Nie ma strony w tej ksiazce, ktora albo cala nie jest dobrze i wyraznie
odtworzona fotografia, albo nie zawiera przynajmniej jednej lub kilku
zminiaturyzowanych, ale calkiem wyraznych, zdjec pogrzebow, klepsydr,
grobow, epitafiow, posagow, nagrobkow, sarkofagow moznych, zapadajacych
sie mogil biedakow i poleglych zolnierzy pochowanych po bitwie przy
lesie, w polu, fotografii cmentarzy jak Powazki i wiejskich
cmentarzykow, samotnych mogil...

Zwiedzamy tak cala Polske i co bylo kiedys Polska, zwiedzamy groby i
cmentarze zagraniczne, gdzie leza Polacy padli w sluzbie Ojczyzny, groby
zamordowanych bez sadu przez czerezwyczajke, w Katyniu, groby
symboliczne w niezliczonych miejscach kazni niemieckich, grob ks.
Popieluszki...

Na stronie przyleglej fotografii cmentarza na Monte Cassino czytamy w
sentymentalnych strofach Or-Ota (Artura Oppmana):

        A po tych wszystkich, ktorzy szli przed nami
        Z krzykiem: "Ojczyzno", i z me/ka/ szalona/,
        A po tych wszystkich, co gine/li sami,
        Aby nas zbawic swoja/ krwia/ czerwona/,
        Za smierc dla jutra, za ten lot sloneczny,
        O Polsko! odmow: "Odpoczynek wieczny!"...

        Gdzie sa/ ich groby? Polsko! Gdzie ich nie ma!
        Ty wiesz najlepiej - i Bog wie na niebie!

Wzruszaja nas kwiaty polozone na grobie wiejskiego cmentarza w
Podgorskiej Woli przez troszczacych sie o niego Polakow. Lezy w nim
zolnierz armii niemieckiej, dziewietnastoletni Austriak, Otto Schimek.
Czytamy na jego epitafium, po polsku i po niemiecku, ze:

        [...] stracony zostal przez Wehrmacht, poniewaz
        wzbranial sie/ strzelac do polskiej ludnosci.
        Niech Bog Cie/ przyjmie w swojej wieczystej milosci.

W drewnie, zelazie, marmurze, kamieniu i cegle, w sypiacej sie ziemi
tych mogil i cmentarzy zapisana jest nasza historia. Mowia takze
cmentarze i sztuka cmentarna o stosunku naszym do zycia i do smierci, sa
dokumentem socjologicznym, wyrazaja poglady i roznice teologiczne, wplyw
wyznan na specyficzne zuzytkownie przestrzeni i zabudowan cmentarnych,
odzwierciadlaja okresy sztuki i wplywy zagraniczne.

Duzo nauczyc sie mozna z tej ksiazki o zroznicowanej infrastrukturze
cmentarza, o jej elementach i ich znaczeniu, o wtornych funkcjach, np.
obronnych, lub jako miejsca jarmarkow, sadow, sejmikow, lub, o tak,
nawet zabaw, o zwyczajach i wymogach cmentarzy i pogrzebow
chrzescijanskich, zydowskich, muzulmanskich, o symbolice bram
cmentarnych, ogrodzen i ostatniej drogi.

Nie wiedzialem, ze

        Wojskowe cmentarze sa wytworem XX w., sa wynikiem
        ideologizacji, myslenia o losie zbiorowosci w
        kategoriach bytu panstwowego,

ze

        Charakterystycznym dla kultury romantycznej
        sposobem okazywania zaloby bylo siadanie na grobie,

lub ze

        Laicyzacja cmentarzy, ktora w istocie rychlo
        przerodzila sie (zwlaszcza w Polsce po odzyskaniu
        niepodleglosci) w nadawanie im charakteru
        wielowyznaniowego, zapoczatkowana zostala we
        Francji w drugiej polowie XiX w. przez tak zwany
        ruch solidarystyczny.

Prawde o kazdym cmentarzu wypowiedzial Jerzy Waldorff gdy pisal o tak
zawsze drogim mu cmentarzu Powazkowskim:

        Kazdy stary cmentarz, im jest bogaciej opatrzona
        spizarnia smierci, tym blizszy zostaje zyciu:
        ksiega wielkiej lektury o czasie, ktory w
        miescie obok przemijajac, tu zostawil ostatnie,
        trwale slady.

Ze smutkiem ogladalem fotografie zaniedbania, rozkladu i dewastacji
cmentarzy zydowskich. Zniszczyly je dzialania wojenne, okupacja,
wandalizm, brak opieki lat powojennych. Sam ogladalem poprzewalane przez
korzenie drzew tablice i nagrobki, zapadajace i rozpadajace sie groby,
przerdzewiale i koslawo stojace ozdobne ich kraty. Zdziczale krzewy 
pochlanialy jak dzungla tyly Cmentarza Zydowskiego na Woli, graniczacego 
z Powazkowskim i Luteranskim.

Niezydowskie cmentarze sa tez zagrozone. Pisze Jacek Kolbuszewski pod
fotografia starego, dostojnego grobu:

        Niewazne, o cmentarz w jakim miescie w tym wypadku
        chodzi, tak sie bowiem dzieje w calej Polsce: za kilka
        lat, a moze juz tylko za rok tego nagrobka nie bedzie.
        Zdobna krata znajdzie sie na balkonie nowobogackiej
        willi, posag stanie na innym, nowym grobie i bedzie
        wyrazal cudzy zal, rozbite epitafium jakis czas bedzie
        sie walac po ziemi, kamienie i cegly pojda na budowe
        garazu. Za malo troski sie okazuje XIX-wiecznym grobom
        i cmentarzom!

Jak inne ksiazki tej serii tak i "Cmentarze" maja Mala Antologie
Tekstow, zaczynajaca sie wierszem Reya, a konczaca fragmentem dziennika
Andrzeja Chlebnickiego z wyprawy naukowej na polarnym Uralu z lipca 1995
r.

        Zatrzymalismy sie na cmentarzu. Trudno to wlasciwie
        nazwac cmentarzem. Na niewielkim wyniesieniu moreny
        byly bezladnie rozrzucone mogily. W sumie bylo ich
        piec. Wiezniowie zostali pochowani bardzo plytko w
        drewnianych skrzyniach, ktore pelnily rownoczesnie
        funkcje nagrobkow. Przy jednym z takich "nagrobkow"
        lezal lacinski krzyz. Andrzej poprzedniego dnia
        wetknal go w ziemie przy jednym z grobow. Wszystkie
        groby byly otwarte.

        W jednym z nich w wodzie lezal szkielet duzego
        mezczyzny. Znalezlismy tez fragment czerepu, ktory
        mial slad wejscia i wyjscia kuli. Zapalilem swieczke
        przy jednym z grobow, tym samym spelniajac prosbe pani
        Elzbiety, ktorej krewny zginal w Workucie. Jeszcze 20-
        30 lat i po tych grobach sladu nie bedzie. Wchlonie je
        tundra.

Tekst ten towarzyszy chyba najsmutniejszej ze wszystkich fotografii. Az
po odlegly horyzont nic tylko skapa trawa pokryta plaszczyzna,
rozciagajaca sie w dal od otwartej mogily.

Ksiazka ma ten sam format, grafike i wymiary (7 3/4x5 1/2 cala) jak
poprzednie w tej serii, ma 370 stron i trzy strony malych kolorowych
reprodukcji tomikow w sprzedazy. Dwa nie sa o Polsce: "Mahomet" i
"Orient w czasach wypraw krzyzowych" naleza do Krajobrazow Cywilizacji,
przedstawiajacych historie i dziedzictwo kultury swiatowej.

Zapowiadane sa: "Karkonosze", "Milosz", "Krakow. Przewodnik historyczny"
i "Wroclaw. Przewodnik historyczny". Jestem prawie pewny, ze  ukazaly
sie "Karkonosze", a "Krakow" juz mam. Wyszedl w tym, 1997 roku, a
autorem jest Michal Rozek.

Ponizszy wiersz Lesmiana jest w Malej antologii tekstow "Cmentarzy".



                              CMENTARZ


        We/drowiec, na istnienie spojrzawszy z ukosa,
        Wszedl na cmentarz: smierc, trawa, niepamiec i rosa.
        Byl to cmentarz Okretow. Pod ziemia/ wrzal glucho
        Trzepot zagli, posmiertna/ gnanych zawierucha/.
        We/drowiec czul, jak wiecznosc z traw sie/ wykojarza,
        I cisze/ swa do ciszy dodaja/c cmentarza,
        Przezegnal to, co blizej: pszczol kilka, dwa krzaki
        I na pierwszym grobowcu czytal napis taki:
        Zgina/lem nie na slepo, bo z woli wichury --
        I wierzylem, ze odta/d nie zgine/ raz wtory,
        Ze znajde/ przystan w smierci, a smierc w tej przystani,
        Ale smierc mnie zawiodla! Umarlem nie dla niej!
        Trwa nadal wiatr przeciwny i groza rozbicia,
        I le/k i nieswiadomosc i wszystko, procz zycia!
        Szcza/tki moje podziemne, choc je nicosc nuzy,
        Jeszcze godne sa/ steru i warte sa/ burzy!
        Nikt nie wie, gdzie ten wicher, ktory zagle wzdyma?
        Kto raz w podroz wyruszyl -- juz sie/ nie zatrzyma.
        Znam te/ gla/b,  gdzie sie/ Okret mocuje niezywy.
        Snu -- nie ma! Wiecznosc -- czuwa! Trup nie jest szcze/sliwy!
        Za wytrwalosc mych zagli, ktore smierc rozwija,
        Przechodniu, odmow --  prosze -- trzy Zdrowas Maryja!

        We/drowiec dla nikogo zerwal liscie swieze
        I ukla/kl, by za/dane odmowic pacierze.



                            ***



tkg

________________________________________________________________________

Jurek Krzystek 


                        PAWLIK MOROZOW
                        ==============
                        

Jurij Druznikow (Yuri Druzhnikov). "Informer 001. The Myth of
Pavlik Morozov" (New Brunswick: Transaction Publishers, 1997).


Zacznijmy moze od historii Pawlika Morozowa w wersji takiej, jaka ja
znaja wszyscy, a przynajmniej ci, co chodzili do szkol w odpowiednich
latach:


Pewien 12-letni chlopiec, pionier ze wsi Gierasimowka w zachodniej
Syberii w roku 1932 zlozyl donos na swojego ojca-kulaka, ze gromadzi
potajemnie zboze zamiast odsprzedac je (za bezcen oczywiscie) panstwu.
Ojca zamknieto i skazano szybko na lagier, z ktorego zywy nie wyszedl.
Po tym pierwszym donosie Pawlik uaktywnil sie i donosil na wszystkich
kulakow we wsi po kolei, co spowodowalo dalsze areszty i wzbudzilo
nienawisc pozostalych jeszcze nierozkulaczonych chlopow, jak i
pozostalej rodziny, ktorzy sie skrzykneli i po paru miesiacach
zamordowali jego i mlodszego brata w lesie, gdzie ci zbierali jagody.

GPU przeprowadzilo energiczne sledztwo w wyniku ktorego ustalono, ze w
morderstwie wzieli udzial: dziadek i babka Pawlika, a takze jego wuj i
kuzyn. W sumie zamknieto piec osob, z czego cztery natychmiast
po pokazowym procesie rozstrzelano.

Zaraz po smierci Pawlika zaczal rosnac w sile jego mit, rozdmuchiwany
przez propagande, poczatkowo lokalna, okregowa, a w miare szybko i
centralna. Przyklad chlopca-donosiciela zostal postawiony jako wzor
calej mlodziezy, zas Morozow awansowal posmiertnie jako "Pionier nr.
001". Histeria na tle Pawlika trwala okolo 6 lat, mniej wiecej przez
okres Wielkich Czystek, po czym zostala stopniowo przeslonieta przez
inne wydarzenia. Pomnik, ktory miano mu wystawic zaraz po smierci
naprzeciw Kremla, zbudowano w koncu wiele lat pozniej, po wojnie, w
znacznie mniej eksponowanej czesci Moskwy. Morozow pozostal jednak
symbolem-przykladem organizacji pionierskiej az do upadku ZSRR, a nawet
i pozniej. Tesknota za Pawlikiem daje sie odczuc i dzisiaj.

Rosyjski autor-dysydent, Jurij Druznikow, podjal sie w latach 70-tych i
wczesnych 80-tych przeanalizowania faktow w historii Pawlika, jak
rowniez procesu budowania mitu. Motywacja byly zadziwiajace niespojnosci
w oficjalnej wersji historii, na przyklad wiek w chwili smierci, ktory w
zaleznosci od wersji wahal sie od lat 11 do 15; zdjecia, z ktorych jedno
niepodobne bylo do drugiego i wiele innych podobnych dziwnosci.

Wyniki swego dochodzenia Druznikow przedstawil w omawianej ksiazce,
ktora najpierw ukazala sie w samizdacie w ZSRR, potem zas w 1988 roku w
Londynie, a wreszcie po 1989 zostala przetlumaczona na inne jezyki i
opublikowana w bylych 'demoludach' w tym i w Polsce. Omawiane wydanie
amerykanskie jest swiezutkie, tegoroczne (1997).

Jak podsumowuje na wstepie autor, najbardziej zadziwiajacym wynikiem
jego pracy bylo ustalenie ponad wszelka watpliwosc, ze Pawlik Morozow
naprawde istnial (wyglada na to, ze Druznikow nie wierzyl w to,
przystepujac do badan). Co wiecej, udalo sie mu odnalezc, po prawie 50
latach od daty wydarzen, matke Pawlika, zyjaca na Krymie w przyznanej
jej przez Stalina willi, jak rowniez nauczycielke szkolna, mieszkajaca
jak dawniej w Gierasimowce na Syberii. Co jeszcze ciekawsze, Druznikow
odnalazl i dotarl do dwoch ludzi z GPU, ktorzy mieli udzial w aferze;
jeden z nich byl kuzynem Morozowa.

Podsumowujac niedluga wprawdzie (180 stron) lecz bogata w tresc ksiazke,
poza samym faktem, ze Morozow zyl i zostal zamordowany, nic nie zgadza
sie w rozpowszechnionym mitem. Poczawszy od imienia - Pawel nigdy za
zycia nie byl nazywany Pawlikiem. P.M. istotnie doniosl 'organom' na
swojego ojca, ale mialo to powody na wskros rodzinne - ojciec opuscil
swa rodzine i przeniosl sie do innej kobiety, a chlopca napuscila matka.
Pretekstem donosu nie bylo zadne 'przechowywanie zboza', tylko pomoc,
jakiej stary Morozow mial udzielic chlopom-zeslancom, ktorzy uciekli z
pobliskiego lagru i potrzebowali dokumentow podrozy. Sam P.M. byl
dzieckiem niedorozwinietym, na krawedzi debilizmu i prawie
niepismiennym. Nigdy nie byl pionierem, wiecej: w Gierasimowce nigdy nie
bylo zadnej organizacji pionierskiej, przynajmniej do smierci P.M. i
jego posmiertnej apoteozy. Nielicha ilosc klamstw. Najwazniejsze jednak
pytania rodza sie wraz z samym faktem zamordowania P.M. i jego brata i
pozniejszym procesem jego domniemanych mordercow.

Druznikow przeprowadzil tu istne sledztwo prywatne, wspomozone przez
dokumenty, ktore - o dziwo - zachowaly sie w archiwach i czesciowo
byly juz dostepne. Najwazniejszym wnioskiem jest to, ze morderstwo
bylo z gory zaplanowane i prawdopodobnie dokonane przez samo GPU,
ktore potrzebowalo pretekstu dla wielkiego procesu pokazowego.

Tu trzeba rzucic nieco swiatla na lata, w ktorych dzialy sie te ponure
wydarzenia: lata 1930-31 to czas wytezonej kolektywizacji i walki z
'kulakami', rowniez lata Wielkiego Glodu. Okreg, w ktorym lezy
Gierasimowka nalezy do Zachodniej Syberii ew. Polnocnego Uralu, glownym
miastem rejonu byl Swierdlowsk (teraz chyba Jekatierinograd), a w nim
rzadzil wowczas niejaki Michail Suslow. Wskutek zacofania historycznego
i geograficznego region ten byl ostatnim, ktory skutecznie opieral sie
rozkulaczaniu. Potrzeba bylo jakiegos wiekszej rangi wydarzenia, zeby
moc urzadzic proces pokazowy. Traf chcial, ze nadarzyla sie historia z
P.M. i jego ojcem. Zachowaly sie dokumenty, ze odpowiednia komisja
specjalna GPU zostala wyslana na miejsce zbrodni 1-2 dni przed tej
zbrodni dokonaniem. W ZSRR nie takie rzeczy sie zdarzaly...

Drugim aspektem sprawy jest budowanie mitu Wielkiego Donosiciela. O ile
sam proces zakonczony rozstrzelaniem pary staruszkow i jednego dziecka
mial za zadanie zastraszenie wsi i pobliskiego obwodu, to pozniejsza
apoteoza P.M. sluzyla juz innemu, znacznie szerszemu w skali kraju
celowi: budowaniu podstaw Wielkiej Czystki, ktora wlasnie sie miala
rozpoczac, a ktora w olbrzymim stopniu oparta byla na donosie. Najpierw
zaczelo tworzyc mit paru regionalnych dziennikarzy (jednego z nich
Druznikow odnalazl). Szybko jednak inicjatywa przeszla w rece takich
luminarzy jak Maksym Gorki, ktory domagal sie jak najszybszego
postawienia P.M. pomnika. Biedny Gorki - nie odmawia sobie ironii autor
ksiazki - nie podejrzewal zapewne, ze w tym samym czasie werbowano jego
wlasnego syna Maksyma Pieszkowa jako donosiciela.

W tworzenie mitu o Morozowie uwiklanych bylo wiecej tworcow sowieckich,
w tym Izaak Babel i Sergiej Eisenstein. Eisenstein zaczal krecic film o
P.M., ale w pewnym momencie sprawy przestaly isc gladko i rezyser dostal
sie pod ogien oficjalnej krytyki. Musial zlozyl samokrytyke i siedzial
juz na kuferku gotowy na najgorsze. Bablowi rola scenarzysty do filmu o
Morozowie jeszcze mniej wyszla na zdrowie - czytalismy w "Spojrzeniach"
(Izabella Wroblewska, nr. 138 i 140) o jego losie. Paru innych tworcow
zamieszanych w apoteoze Morozowa rowniez stracilo glowy, w sensie
doslownym - najwyrazniej kontakt z Morozowem i po smierci tego
ostatniego nie przestawal zabijac. Filmu w koncu nie dokonczono, zas
materialy filmowe tego pierwszego dzwiekowego filmu Eisensteina
przepadly, rzekomo wskutek 'powodzi'.

Ksiazka Druznikowa, ktory wyjechal w latach 80-tych z ZSRR i uczy
literatury rosyjskiej na UC Davis, jest ciekawa rowniez z kilku powodow:
jest bowiem okazja do zerkniecia jakby 'za kotare' prowincji sowieckiej
we wczesnych, najbardziej okrutnych latach systemu. Niewiele wiemy o
tamtejszej rzeczywistosci - juz znacznie wiecej wiadomo o samym Gulagu.
Autor prezentuje nam na przyklad dwoch czekistow zaangazowanych aktywnie
w sprawe Morozowa - prowadzacych 'dochodzenie' i przygotowujacych proces
pokazowy. Jeden z nich byl kuzynem P.M., drugi naslanym z 'rejonu'
zbirem. Patrza na nas ze zdjec: jedna twarz neandertalczyka, druga
zdradzajaca nieco objawow inteligencji, ale tez emanujaca okrucienstwo.
Obaj byli czlonkami jednostek zwanych w angielskim tlumaczeniu 'punitive
units of GPU', czyli innymi slowy katami wykonujacymi zbiorowe wyroki.
Odnalezieni przez Druznikowa niedlugo przed ich naturalna smiercia, sa
dumni ze swej dzialalnosci i wcale nie probuja jej ukrywac. Jeden z nich
tak mowi do Druznikowa, wpominajac dobre czasy:


     "I figure that thirty seven people were shot dead by me 
     personally... I can kill people so that the shot won't be 
     heard."
     
     "How?" - I asked, taken aback.
     
     "The secret's this: I make them open their mouth and I shoot
     down their throat. I'd only be splashed by warm blood, like
     'eau de cologne', and it doesn't make a sound."
    
     
W tym momencie przypomniala mi sie ksiazka Christophera Browninga
"Ordinary People". Tam byly podobne sceny. Roznica jednak taka, ze
chociaz tamtych, hitlerowskich oprawcow wylapano i ukarano nieskutecznie
i bardzo selektywnie, to jednak cos uczyniono w tym kierunku. W Rosji
nie uczyniono dokladnie nic. Ktos w koncu musial te miliony ludzi
wlasnorecznie rozstrzelac i choc czesc katow podzielila los ofiar, to
wiekszosc jednak przezyla i dozyla badz dozywa wlasnie swych lat na
zasluzonej panstwowej emeryturze. Nikomu, ale to nikomu nie wytoczono
procesu, jesli pominiemy wydarzenia zaraz po dojsciu Chruszczowa do
wladzy, ktore mialy charakter jednak pojedynkow mafijnych, a nie
dochodzenia sprawiedliwosci. Zaiste, wiele jeszcze ten ogromny kraj ma
przed soba, jesli chce byc 'normalnym' wedlug ogolnoludzkich kryteriow.


Jurek

________________________________________________________________________

Izabella Wroblewska 


                  KRAKOWSKIE WYDARZENIA KULTURALNE
                  ================================


Do 25 maja bedzie otwarta wystawa "Koniec wieku" w Muzeum Narodowym.
Dyrekcja muzeum zdecydowala sie przesunac termin zamkniecia wystawy o 10
dni ze wzgledu na ogromne zainteresowanie ekspozycja. Dyrektor Dzialu
Edukacji Muzealnej i Promocji Muzeum Narodowego w Krakowie Marek Mroz
zapowiedzial, ze


     Data zamkniecia wystawy "Koniec wieku" jest ostateczna.
     Wynika nie tylko ze zobowiazan, jakie muzeum podjelo 
     wobec osob, ktore wypozyczyly obrazy, ale takze ze 
     wzgledow konserwatorskich.


Do tej pory w Krakowie wystawe obejrzalo ok. 60 tys. osob. Pracownicy
muzeum szacuja, ze do 25 maja ekspozycje zobaczy w sumie okolo 80 tys.
zwiedzajacych. Przypomnijmy, ze to byloby tyle samo, ile osob obejrzalo
w 1979 roku slynna wystawe Marka Rostworowskiego "Polakow portret
wlasny". A w kolejce przed wejsciem do Nowego Gmachu Muzeum Narodowego w
Krakowie stoi w chwili, gdy to pisze kilkaset osob. Aby dostac sie do
wejscia nalezy odczekac dwie godziny. Dobrze, ze pogoda od kilku dni
jest znakomita. Najwiekszy tlok jest we czwartki, kiedy to zgodnie ze
zwyczajem, wystawa udostepniana jest szerokiej publicznosci za darmo.
Pan Mroz mowi


    Codziennie wpuszczamy na wystawe okolo 2 tys. osob. To
    bardzo duzo. Niestety, powoduje to zmniejszenie komfortu
    ogladania wystawy. Tlok przed obrazami jest ogromny. 
    Nie mozemy jednak ograniczyc wpuszczania ludzi. Nie 
    chcemy, aby niektorzy odchodzili od drzwi z kwitkiem.


Zainteresowanie wystawa jest tak duze, ze pracownicy muzeum wpuszczaja
zwiedzajacych nawet w poniedzialki, w dzien, w ktorym ekspozycja jest
zazwyczaj nieczynna. Dotyczy to przede wszystkim wycieczek, jezeli inne
terminy sa niemozliwe.

"Koniec wieku" jest najwieksza w historii polskiego muzealnictwa wystawa
poswiecona epoce Mlodej Polski. Jeszcze przed wakacjami w Nowym Gmachu
Muzeum Narodowego w Krakowie bedzie pokazana wystawa "Malarstwo wloskie
lat 50. i 60". 5 wrzesnia zostanie otwarta wystawa prezentujaca
tworczosc Marca Chagalla. Bedziemy ogladac jego 60 obrazow pochodzacych
z kolekcji rodziny artysty.

Kilka dni temu wystapila w Krakowie, ostatnio drugi juz raz, Milva. Jej
spektakl "Piosenki miedzy dwiema wojnami", to wedrowka po
miedzywojennych kabaretach. Opowiada o tym, czym zyla owczesna cyganeria
artystyczna, o namietnej milosci, seksie, smaku papierosow i satyry.
Kabaret lat 20. i 30. to jednak nie tylko liryka milosna i nastrojowe
ballady, ale rowniez komentarz wydarzen spolecznych i politycznych.

W przedstawieniu Milvy akcenty te brzmia tylko w tle. W przerwach
pomiedzy jej love songami slychac fragmenty archiwalnych nagran
przemowien politycznych, dzwieki wojskowych marszow.

Spektakl "Milva spiewa nowego Brechta", ktory ogladalismy w Krakowie
jesienia w rezyserii Giorgio Strehlera, to byl teatr par excellence.
Artystka kilkoma gestami powolywala do zycia bohaterow songow Brechta. W
"Piosenkach miedzy dwiema wojnami" aktorka znowu porusza sie w
przestrzeni, wybiera pozycje niezwykle dla spiewaczki - kleczy, lezy na
podlodze, przytula sie do fortepianu. Dramaturgia utworow jednak tylko w
niewielkim stopniu na tym zyskuje. Ale pamietajmy, ze premiera tego
spektaklu odbyla sie dawno, bo w 1979 roku i od tamtego czasu
prawdopodobnie zatarl sie pierwotny zamysl rezyserski.

Wspanialy glos, iscie wloski temperament i charyzmatyczna osobowosc
Milvy spowodowaly, ze publicznosc przyjela ja bardzo dobrze. Milva byla
i jest gwiazda, ktorej sile oddzialywania nie sposob sie oprzec. Wyglada
na to, ze jest nia niezaleznie od wykonywanego programu.

Wczoraj w Uniwersytecie Jagiellonskim odnowiono doktorat prof.Jozefa
Gierowskiego i wreczono medal Merentibus prof.Tadeuszowi Chrzanowskiemu.
Prof. Gierowski jest wybitnym historykiem czasow nowozytnych (XVI-XVIII
wiek), bylym rektorem UJ (1981-1987). Najwiekszym jego dorobkiem sa
prace z dziejow ustroju i spraw wewnetrznych Rzeczypospolitej,
przeszlosci Slaska, polityki zagranicznej panstwa polsko-litewskiego,
historii i kultury Zydow w Polsce, oraz stosunkow polsko-zydowskich.
Prof. Chrzanowski jest znanym historykiem sztuki i publicysta. Zostal
uhonorowany glownie za przyczynienie sie do zinwentaryzowania w Polsce
licznych zabytkow, dzieki czemu niektore z nich zostaly uchronione od
zaglady.


Izabella
 
________________________________________________________________________

Izabella Wroblewska 


                      NAGRODA WIELKA FUNDACJI KULTURY
                      ===============================
                      

  Po raz czwarty przyznano Nagrode Wielka Fundacji Kultury, tym
  razem za rok 1996. Otrzymali ja : Stanislaw Baranczak, Jerzy 
  Grotowski i Zbigniew Herbert. Dzisiejsza "Rzeczpospolita"
  przedstawia sylwetki laureatow.

  Kilka uwag dla przypomnienia. Nagrode przyznaje sie od 1994 roku.
  Pierwszymi jej laureatami (za rok 1993) zostali: malarz Jerzy
  Nowosielski, kompozytor Pawel Szymanski i Piwnica Pod Baranami.

  W nastepnym roku (za rok 1994) wyroznieni zostali: pisarz Ryszard
  Przybylski za caloksztalt dorobku pisarskiego, a w szczegolnosci
  ksiazke "Pustelnicy i demony", oraz Ryszard Stanislawski za wybitne
  zaslugi w promocji sztuki polskiej w swiecie, w tym za organizacje
  wystawy "Europa, Europa". 

  Po raz trzeci (za rok 1995) Nagrode Wielka przyznano Stanislawowi
  Lemowi i swiatowej slawy dokumentaliscie filmowemu Marcelowi 
  Lozinskiemu.

  Dla dociekliwych podaje, ze wysokosc nagrod w poszczegolnych latach
  wynosila (w przeliczeniu na nowe zlotowki)

       -    za  1993 r.   po  11 tys. zl.
       -    za  1994 r.   po  20 tys. zl.
       -    za  1995 r.   po  25 tys. zl.
       -    za  1996 r.   prasa nie podaje

  Kapitule Nagrody Wielkiej Fundacji Kultury tworza m.inn.:
  Jan Englert, Ludwik Erhardt, Zygmunt Krauze, Stefan Morawski,
  Slawomir Pietras, Andrzej Rottermund i Stefan Starczewski.  


                           * * *


  Decyzje Kapituly Nagrody Wielkiej Fundacji Kultury  ogloszono
  oficjalnie wczoraj wieczorem. Na uroczystosci nie bylo jednak
  zadnego z laureatow. Zbigniew Herbert nie mogl byc obecny 
  z powodow zdrowotnych, a Jerzy Grotowski odbierze nagrode 
  w poniedzialek we Wroclawiu na specjalnie poswieconej mu
  calonocnej imprezie. Stanislaw Baranczak nie mogl przyjechac
  z Newtonsville. Przyslal list. Przytaczam go w calosci.

    "Gdyby  30 lat temu, kiedy z drzeniem serca i niesmialymi
     nadziejami zaznaczenia swojej obecnosci w ojczystej
     literaturze, skladalem z mlodzienczych wierszy debiutancki
     tomik - gdyby wtedy ktos mi powiedzial, ze moje nazwisko
     ktoregos dnia dostapi zaszczytu pojawienia sie w obrebie
     jednego zdania z nazwiskami Jerzego Grotowskiego i Zbigniewa
     Herberta, uznalbym zapewne rozmowce za  iebezpiecznego
     kusiciela z piekla rodem, a jego przepowiednie za wstep
     do propozycji zaprzedania mu duszy.

     Tak sie bowiem sklada, ze wlasnie Jerzy Grotowski i Zbigniew
     Herbert od wczesnych lat mojej mlodosci nalezeli do 
     najbardziej przeze mnie podziwianych wspolczesnych tworcow,
     wiecej - do niedosciglych wzorow artystycznej odkrywczosci
     i perfekcji. Do dzis trwaja w mojej pamieci momenty pierwszego
     olsnienia ich sztuka: ten wieczor w salce poznanskiego Domu
     Tramwajarza, gdzie ogladalem goscinny wystep malo jeszcze
     znanego wroclawskiego teatru z "Doktorem Faustusem" Marlowe'a
     (stad pewnie mi sie wzielo faustyczne skojarzenie, od ktorego
     rozpoczalem swoje dzisiejsze uwagi); te noce, spedzone na 
     zachlannym wczytywaniu sie w "Hermesa, psa i gwiazdy", 
     oraz "Studium przedmiotu": byly to dla mnie,
     zupelnie doslownie i bez cienia przesady, doswiadczenia,
     ktore wywieraly zasadniczy wplyw na moja wlasna wrazliwosc.
     Mowie tu nie tylko o wplywach widocznych i pozostawiajacych
     po sobie konkretne slady: na przyklad o tym, ze wzor Teatru
     Laboratorium, jego jezyka scenicznego i jego metod warsztatowych,
     byl niezmiernie istotny dla teatru studenckiego mojego pokolenia,
     szczegolnie zas dla Teatru Osmego Dnia, z ktorym bylem zwiazany
     w pierwszym okresie jego dzialalnosci; albo o tym, ze z mojego
     rozczytywania sie w Herbercie wyrosla po latach ksiazka
     o jego poezji.

     Mam na mysli rowniez wplywy bardziej skomplikowane i bardziej
     ukryte. Zewnetrzny obserwator nie dopatrzy sie zapewne w moich
     wlasnych wierszach cech stylistycznych pozwalajacych zaliczyc
     mnie  do "szkoly Herberta", a jednak ja sam wiem najlepiej, 
     jak wielki dlug zaciagnalem u autora "Pana Cogito" w takich
     ogolniejszych dziedzinach, jak ironia poetycka, czy tez kwestia
     etycznego wymiaru liryki. 

     Grotowski i Herbert to, krotko mowiac, dwaj wielcy mistrzowie
     wspolczesnej kultury, tworcy, bez ktorych stymulujacego,
     oswobadzajacego, otwierajacego oczy i zapladniajacego wyobraznie
     przykladu nie sposob sobie tejze kultury nawet hipotetycznie
     przedstawic.

     Po tym co tu powiedzialem, moze juz tylko - logicznie
     i psychologicznie rzecz biorac - nastapic akt pokory, to
     znaczy wyznanie, ze znalezienie sie w towarzystwie dwoch
     takich mistrzow, i to wlasnie tych mistrzow, jest dla mnie
     niezwyklym zaszczytem, ale takze sprawia, ze czuje sie troche
     nieswojo. Poczucie dumy walczy we mnie z obawa, czy aby
     rzeczywiscie na tak wspaniale wyroznienie zasluzylem i jedynym
     wyjsciem z tego dylematu jest dla mnie przyjecie, ze Nagroda
     Wielka Fundacji Kultury w moim przypadku oznacza nie tylko
     wyraz uznania dla tego, co juz jako tworca zdzialalem, ale
     i swoisty monit, przypominajacy mi, ze stac mnie na wiecej.

     Za to wlasnie - za uswiadomienie autorowi wciaz jeszcze
     "mlodemu i obiecujacemu", ze mlody juz wprawdzie byc przestal,
     ale obiecujacy jest nadal, skladam dzis z glebi serca
     najszczersze podziekowanie."

  Trzeba przyznac - pieknie powiedziane. Baranczak dal przyklad tym
  wszystkim, ktorych czasem nie stac na godne przyjecie sukcesu
  krajowej konkurencji. W tym kontekscie wystarczy przypomniec rozne
  przykre wypowiedzi po przyznaniu Nobla Wislawie Szymborskiej.

  Przypomne jeszcze tym co nie wiedza, ze Nagrody Wielkie, to tylko
  mala czesc dzialalnosci Fundacji Kultury, ktora w tym roku obchodzi
  swoje pieciolecie. Przez te lata wsparla 85 inicjatyw teatralnych, 
  48 filmowych, 115 muzycznych, 97 plastycznych, wiele czasopism 
  i wydawnictw, projektow lokalnych i edukacyjnych. 

  Fundacja przyznaje tez stypendia indywidualne dla artystow 
  i organizuje konkursy "Promocja najnowszej literatury polskiej"
  i "Male ojczyzny - tradycja dla przyszlosci".


Izabella

------------------------------------------------------------------------

Trzy centy (kanadyjskie) redaktora:


Przegladalem zalegla poczte i trafilem na te informacje, ktora chce
uzupelnic. W pierwszej chwili zrozumialem, ze Ryszard Przybylski jest
pisarzem. Otoz odkad pamietam, Ryszard Przybylski zajmowal sie
literatura romantyczna pracujac w Instytucie Badan Literackich, wlasnie
w pracowni romantycznej. Pamietam z tytulu tylko jego "Ogrody
romantykow", ale jest autorem wielu innych ksiazek, rozpraw i artykulow
drukowanych w "Pamietniku Literackim", czy w "Poezji". Jest uczonym z
kregu takich postaci jak Maria Janion, Jaroslaw Marek Rymkiewicz i Alina
Witkowska, czyli badaczy zajmujacych sie historia idei. Dzieki pismom
Przybylskiego zrozumialem glebiej, czym jest klasycyzm w mysleniu
nowozytnym i w swej oryginalnej starozytnej formie.

Mirek Bielewicz

________________________________________________________________________

Katarzyna Zajac 


                   KABARET POLITYCZNY W III RP
                   ===========================


Dzis bedzie cos z polskiego kabaretu politycznego.

Dzien sw. Jozefa (19 marca) obchodzi sie nie tylko w kregach
parlamentarnych bardzo hucznie. Krytycznego dnia bardzo poznym
wieczorem, dobrze juz rozbawiony senator PSL Henryk Kanicki, powodowany
pieknym, gleboko ludzkim i romantycznym porywem serca, wkroczyl byl na
czele wynajetej przez siebie orkiestry detej do hotelu sejmowego. Na
korytarzach tej szacownej instytucji urzadzil, juz dobrze po polnocy,
wspanialy darmowy koncert dla wszystkich kolegow-parlamentarzystow.

Lecz kilka dni pozniej, zamiast podziekowan i slow uznania, spotkala go
zupelnie nieuzasadniona i absurdalna kara, tym bolesniejsza, ze
niespodziewana. Senator Henryk Kanicki zostal ukarany wyrokiem
drakonskim i niesprawiedliwym. Otrzymal najwyzszy wymiar kary, jakim
bylo ustne upomnienie udzielone mu przez marszalka Senatu Adama
Struzika, tez z PSL. Cala ta sprawa stala sie oczywiscie tematem dnia
dla zlaknionych sensacji mediow.

Media, jak przystalo na demokratyczne panstwo, spelnily swoj obywatelski
obowiazek. Dzieki nim poznalismy mroczne kulisy dramatu. Pretekstem
represjonowania senatora Kanickiego byl fakt, ze wkroczyl on do hotelu z
muzykami w stanie niewazkosci, a pora tez juz byla nieodpowiednia, bo o
brzasku. Marszalek Struzik powiedzial radiowej "Trojce", ze dobrze juz
wstawiony senator Kanicki dyrygujac orkiestra na korytarzach hotelu
udaremnial odpoczynek zapracowanym parlamentarzystom.

Przyparty do muru przez reporterke "Trojki" marszalek przyznal tez przy
okazji, ze to wlasnie parlamentarzysci jego, chlopskiego stronnictwa
slyna z urzadzanych przy rozmaitych okazjach bankietow z orkiestrami,
tyle, ze zwykle nie robia tego w hotelu sejmowym.

W toku dziennikarskich dochodzen okazalo sie jednak, ze rzekomo pelne
troski o dobro kolegow stanowisko marszalka Struzika motywowane bylo
niedopuszczalnymi wzgledami prywatnymi. Anonimowy swiadek wydarzen
zeznal, ze orkiestra pod dyrekcja senatora Henryka Kanickiego wykonala
akurat pod drzwiami marszalka Adama Struzika marsza zalobnego z sonaty
b-moll op.35 Fryderyka Chopina. Mialo to wywolac u pana marszalka
straszliwa zadze zemsty, owocujaca znanymi juz represjami.

Czytam dzis w Wyborczej felieton Bronislawa Maja, w ktorym autor
przypomina slowa marszalka Struzika wypowiedziane publicznie kilka
tygodni temu w obronie ministra kultury Podkanskiego (tez z PSL):

   Kolega Podkanski padl ofiara agresywnej kampanii
   srodowisk ideowo niechetnych ludowemu ministrowi,
   ktore nie toleruja wspierania orkiestr detych
   i zespolow ludowych. To odwieczny problem Kordiana
   i chama.

A dlaczegoz to Panie Marszalku, pyta znany krakowski felietonista, raz
broni pan orkiestr detych, a drugim razem czlowieka, ktory wlasnie taka
orkiestre zaprosil na koncert, przesladuje ? Bronislaw Maj zwraca tez
oczywiscie uwage na piekna erudycyjna metafore pana marszalka Struzika,
ktora dzieli dzis czlonkow monolitycznej dotad jego partii na Kordianow
i chamow.


Mozna tylko przypomniec slowa piosenki spiewanej przez pania Kunicka, ze
"jest w orkiestrach detych jakas sila".


Kasia

________________________________________________________________________

Ted Morawski 


                               OBOWIAZEK
                               =========

Czekaja mnie sadne dni w nadchodzacym tygodniu. Jakies cztery miesiace
temu dostalem wezwanie na sluzbe lawnika w sadzie powiatowym. Mimo, ze
podpadam pod pewien warunek, dzieki ktoremu moglem sie uchylic, uwazam
to jednak za obowiazek, ktory trzeba spelniac.

Mialem niestety sporo napietych spraw w wyznaczonym terminie, wiec
pojechalem do sadu poprosic o odroczenie na inny okres. Moglem po prostu
odeslac wezwanie z prosba o odroczenie, ale wtedy nie ma zbyt wielkiej
pewnosci, na kiedy przestawia date. Czasem lepiej osobiscie uzgodnic ich
potrzeby ze swoim kalendarzem.

Bramki wykrywcze zaswiadczyly ze nie mam przy sobie zadnej groznej
haubicy, straznicy przepuscili, i skierowalem sie do kancelarii sadowej.
Typowa smocza jama biurokracji jak chyba wszedzie na swiecie. W sadach o
tyle czasem bardziej nieprzyjemna, ze brac prawniczo-urzednicza lubi
niekiedy nadasane oblicza stroic powaga samego wielebnie srogiego sadu o
rety.

W kancelarii gromada zatrudnionych i jakby zajetych ludzi. Ja bym
zaryzykowal uwaga, ze zajetych dlubaniem z przejeciem w nosie, ale ja
nie ich zwierzchnik a tylko pospolity obmierzly jakis potrzebant.
Rozgladam sie bystro, kto tu wyglada, ze jest naprawde czyms madrym
zajety. Z doswiadczenia wiem, ze najlepiej przerywac tym, co sumiennie
pracuja, bo zazwyczaj uczciwie tez i pomoga. Niestety dojrzala mnie
osoba pokroju wypatrujacych, co tu znowu kot przywlokl.

Niewinne "Can I help you?" doswiadczonym tonem przerobione na wrazenie,
ze sie slyszy grozne "Ja ci pokaze!" Z takimi trzeba odrazu na hamulec.

     - Gdzie w tej chwili sedzia X?
     - Nie wiem. Ale moge zaraz sprawdzic.
     - Nie szkodzi. Niewazne. Ale skoro juz tu jestem, moze
       mi Pani przesunac termin lawniczy?
     - Sure. Na kiedy?
     - O jakies pietnascie-dwadziescia lat.
     
Nigdy nie pamietam, ze w takich lokalach ludzie nie lubia zartow.
Odwrocila sie na piecie i bez dalszych pytan przesunela mi termin na
poczatek maja. Big cymes. A na odchodne mi rzekla, ze jak sie nie podoba
to moge sobie sam szukac sedziego X. Ona juz go nastroi, zebym dostal te
swoje pietnascie lat. Za obraze sadu.

No, moze i maja poczucie humoru. Ale swoiste. Zobaczymy czy mnie wybiora
do jakiejs sprawy czy beda nudy marudy w puli. Jak sie zdarzy cos
wesolego, to moze oglednie opisze. Specyficznie nie wolno.

Jeden moj znajomy mial kiedys naprawde ucieszna sprawe, gdzie
poszkodowana lokatorka skarzyla o piec milionow, bo sie pod nia muszla
klozetowa przewrocila. Przestraszyla sie tym wydarzeniem.

     Ted Morawski
     
     
PS - Dwa tygodnie temu dostalem wezwanie by lawniczyc w rejonowym sadzie
federalnym. Oni nie zwalniaja za zaslugi oddane w sadach powiatowych.
Nie smiem podejrzewac takiej glebi humoru wsrod powiatowej biurokracji.
Pewnie trafilem na jakas liste, ale jesli mnie szybko zaprosi i sad
stanowy to postanowie zalatwiac podobne sprawy z bukietem roz w reku. Na
wszelki wypadek.

________________________________________________________________________

Waclaw Osadnik  


                      JESZCZE O NARCISO YEPESIE
                      =========================
                      
(List do redakcji)
                      

Ma racje Claudio piszac o zonie Yepesa, ze imie brzmi swojsko. Zona
Yepesa, Maria, jest polskiego pochodzenia (ale nie wiem czy urodzila sie
w Polsce, czy poza jej granicami, nigdy nie mialem odwagi zapytac o tak
prywatna sprawe, a Pani Yepes sama do tego nigdy nie nawiazala). Kiedy
pracowalem w Filharmonii Krakowskiej w latach siedemdziesiatych mialem
przyjemnosc rozmawiac z nia i z jej mezem - koncertowal kilka razy w
Polsce, m.in. w Krakowie. Byly to bardzo mile dyskusje o Polsce, o
polskiej sztuce i kulturze. Narciso mowil troche po polsku, ale trzeba
bylo go rozruszac. Z natury zamkniety i niesmialy, w ogole malo sie
odzywal. Gral natomiast swietnie na koncertach, a prywatnie takze
"przerobki' Chopina i nawet polskie melodie ludowe... Bylo duzym
osiagnieciem namowic go na "pogranie" w prywatnej atmosferze. Wyrazal
sie zawsze cieplo o Polsce i rezerwowal pare dni pobytu na odwiedzenie
rodziny zony oraz zwiedzanie kraju. Ze zrodel artystycznych wiem, ze
angazowal sie w pomoc dla Solidarnosci i internowanych w czasie stanu
wojennego. Byl po prostu przyjacielem naszego kraju.

Dolaczam sie do gratulacji Claudia,

Waclaw Osadnik

________________________________________________________________________
 
Wszystkie artykly drukowane w "Spojrzeniach", z wyjatkiem specjalnie
zaznaczonych, ukazaly sie poprzednio na liscie dyskusyjnej
"Papirus". Informacje o tej liscie dostepne od T. K. Gierymskiego
.

Redakcja "Spojrzen": [email protected], oraz
          [email protected]
 
Serwer WWW: http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz
           
Adresy redaktorow: [email protected] (Jurek Krzystek)
                   [email protected] (Mirek Bielewicz)
 
Copyright (C) by J. Krzystek (1997). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
 
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.
 
Numery archiwalne dostepne przez WWW i anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153.
_____________________________koniec numeru 152__________________________