___________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
____________________________________________________________________

    Piatek, 6.03.1992.                                      nr. 15
____________________________________________________________________

W numerze:

   "Z garbem do Europy" - wywiad z Piotrem Glinskim
      Jacek Arkuszewski - "Dzisiaj moje urodziny" - recenzja z Kantora
          Jacek Walicki - O michnikowym Elzenbergu
      Zbigniew J. Pasek - Na marginesie "Ay! Carmela"
        Jeremi Krawczyk - Spojrzenie z Niemiec
"Belzebub, Wierchowienski i inne role" - fragment ksiazki Jerzego Stuhra
           "Top twenty" -

____________________________________________________________________

Od red. [J.K-ek]: Tak sie zlozylo, ze w tym numerze uzbieralo sie
sporo recenzji - tetralnych, filmowych i ksiazkowych. Chcielibysmy,
aby bylo ich u nas mozliwie duzo - ale to juz zalezy od Panstwa,
drodzy Czytelnicy. Zachecamy nadal do pisania do nas - jesli
nasunie sie Panstwu temat mogacy zainteresowac szersze grono. Na
poczatek zas interesujacy wg. nas tekst socjologiczny.

____________________________________________________________________

                          Z GARBEM DO EUROPY
                          ==================

Z dr. Piotrem GLINSKIM rozmawia Barbara Drozdz. [Dr. Piotr Glinski,
Zaklad Spoleczenstwa Obywatelskiego, Instytut Filozofii i Socjologii
PAN - zajmuje sie badaniami ruchow spolecznych i spoleczenstwa
obywatelskiego w Polsce].

["GLOB 24" 23.02.1992, przytoczyl Slawomir Sapieha
([email protected])]



Q. - Zmierzanie do Europy, powrot do Europy, integracja z Europa... te
hasla zrobily w Polsce zawrotna kariere. Rozumiem, ze nie ma jednej
definicji europejskosci. Jaka tresc pan podklada pod to pojecie? Jakie
kryterium uwaza pan za rozstrzygajace dla europejskosci?

A. - Mowiac o spoleczenstwach europejskich mysle przede wszystkim o
spoleczenstwach obywatelskich. Nasz Zaklad Spoleczenstwa Obywatelskiego
zajmuje sie wlasnie badaniem polskiego spoleczenstwa pod wzgledem
standardow i cech spoleczenstwa obywatelskiego, czyli dojrzalego z
europejskiego punktu widzenia.

Q. - Czy polskie zapoznienie w tej obywatelskosci jest duze?

A. - Ogromne. Zadecydowala o tym nasza burzliwa historia. W ciagu
ostatnich kilkuset lat polskie spoleczenstwo mialo tylko krotkie okresy,
kiedy moglo sie jakos stabilizowac. Raz zdarzylo sie to pod koniec
dziewietnastego wieku, drugi raz w miedzywojennym dwudziestoleciu. Mozna
paradoksalnie powiedziec, ze polska norma byly czasy nienormalne,
gwaltowne zmiany, gotujacy sie tygiel. Nie bylo warunkow dla
wyksztalcenia i okrzepniecia norm spolecznych, politycznych,
ekonomicznych, a takze kulturowych i moralnych. Gdy na zachodzie te
normy spajajace zycie spoleczenstw krzeply i nabieraly sily przez
spoleczna akceptacje, u nas panowalo i nadal panuje wielkie ich
rozchwianie, wciaz brak ich jednoznacznosci i oczywistosci. Moim zdaniem
to najgorszy, najbardziej utrudniajacy wejscie do Europy, bagaz Polakow.

Q. - Nasza historia to nie tylko powstania, zabory i wojny, ale rowniez
uposledzenie ekonomiczne. Czy ono tez uksztaltowalo rozny od
europejskiego model Polaka?

A. - Oczywiscie, z gospodarki wywodzi sie zarowno poziom zycia jak i
kultura ekonomiczna. Zwlaszcza lata gospodarki upanstwowionej,
centralnie zarzadzanej, odsunely nas od Europy. Na Zachodzie
spoleczenstwo organizuje sie wokol rynku ekonomicznego, wokol prywatnej
wlasnosci, na tych podstawach tworzy sie tam klasa srednia,
najliczniejsza, bogata klasa, stabilizujaca cala strukture
spoleczenstwa, dyktujaca warunki jego rozwoju.

Q. - Ostatnio u nas duzo sie mowi o klasie sredniej, nawet sie ja
faworyzuje.

A. - Wprawdzie sektor prywatny szybko sie dzis w Polsce rozrasta, jednak
nowa klasa bogacacych sie ludzi nie jest klasa srednia w rozumieniu
europejskim. W socjologii funkcjonuje juz, wylansowany przez Jadwige
Staniszkis, termin klasy transferowej, zdobywajacej swa pozycje
ekonomiczna przez cwaniackie wykorzystywanie procesow przemian. To grupa
ludzi bogacacych sie szybko, zachlannie, decydujacych sie na pozaprawne
ryzyko, byle sie nachapac, zbic jak najszybciej fortune, a potem zwinac
interes i sie schowac. Nie ma to nic wspolnego z europejska klasa
srednia, ktora swe dzialania gospodarcze planuje w dlugim horyzoncie
czasowym, dbajac o rozwoj i solidnosc przedsiebiorstwa.
Nie chcialbym, zeby to zabrzmialo jako pretensja czy wyrzut pod adresem
spoleczenstwa. Jestesmy w takiej sytuacji, w jakiej jestesmy, nie mamy
ani prawdziwego rynku ekonomicznego, ani rownie waznego rynku interesow,
wiec tworzenie spoleczenstwa obywatelskiego w tych warunkach jest
nieslychanie trudne.

Q.- Rynek interesow to pojecie wychodzace poza sfere ekonomiczna?

A. - Spoleczenstwo obywatelskie cechuje sie wyrazistym rynkiem
interesow, poszczegolne grupy spoleczne maja odmienne interesy i wokol
nich sie grupuja, potrafia je wyartykulowac, zabiegac o nie poprzez
organizacje lokalne, stowarzyszenia profesjonalne, wreszcie przez partie
polityczne. U nas ten mechanizm nie dziala, dopiero sie rodzi.

  Kampanie wyborcze wykazaly, ze nasze partie polityczne nie
potrafia odwolywac sie do wlasnej klienteli, wola wystepowac w imieniu
wszystkich, nie wywodza sie z ruchow spolecznych, oddolnych, nie maja
zaplecza spolecznego. Przykladem moga byc partie ekologiczne, ktore nie
zdobyly ani jednego miejsca w parlamencie. Okazalo sie, ze nie mialy
poparcia w funkcjonujacym przeciez na dole autentycznym ruchu
ekologicznym. Gdy kilku znajomych politykierow tworzy kanapowa partie,
to jeszcze nie jest dzialalnosc obywatelska.

Q. - Czym pan to tlumaczy?

A. - W budowaniu struktur spolecznych poszlismy w Polsce na skroty,
omijajac tak wazny w Europie etap posredni pomiedzy ruchem oddolnym,
lokalnym a tworzeniem partii politycznych. I dlatego mamy partie bez
zaplecza spolecznego, chociaz potencjalnie ono istnieje. Obserwatorow
polskiej sceny politycznej dziwi np.. ze nie ma w Polsce silnej,
autentycznej partii lewicowej, chociaz zdawaloby sie, ze mialaby ona
ogromna klientele. Podobnie jest z mlodzieza, zupelnie dzis nie
zorganizowana politycznie, grupa ktora najliczniej zbojkotowala wybory.
Sa to wszystko przyklady na nieistnienie rynku interesow, bo przeciez
zarowno klasa wielkoprzemyslowych robotnikow, ktora poczula sie jakby na
marginesie przemian, jak i mlodziez, maja swoje odrebne interesy, tyle
tylko, ze nie sa wokol nich zorganizowane, nie potrafia ich uzewnetrznic
i realizowac.

Q. - Z tego co pan mowi obraz spoleczenstwa europejskiego jawi sie jak
skladanka segmentow, skladanka grup najrozniejszych interesow. A jednak
nie wynika z tego chaos i kryzys, lecz harmonijna kooperacja. Jak to sie
dzieje?

A. - Spoleczenstwo obywatelskie szanuje prawo i daje swoje przyzwolenie
na dzialanie mechanizmow prawa i demokracji, przyzwolenie dla regul gry.
Bywaja one i tam krytykowane, jednak ostatecznie wie sie, bo to
podpowiada doswiadczenie, ze sa sprawne, a wiec warto im sie
podporzdkowac. Reguly gry politycznej sa norma, zaakceptowana przez
ogromna wiekszosc obywateli. Nasz brak poszanowania dla prawa i regul
gry bardzo zaciemnia perspektywe wybicia sie na europejskosc.

Q. - Jaka role w tym kanonie cnot obywatelskich przypisuje pan zdolnosci
do kompromisu?

A. - To jedna z norm spoleczenstwa obywatelskiego. Nazwalbym ja
zdolnoscia do pewnej pokory, do wychodzenia w pol drogi, rezygnacji z
czesci swoich racji i zadan. W Polsce kompromis ma zla opinie, odbierany
jest niemalze na granicy zdrady. Dominuje godnosciowe podejscie do
konfliktu w praktyce uniemozliwiajace zawieranie kompromisow. Ta roznica
tlumacze istnienie na zachodzie bardzo wielu instytucji poszukujacych
konsensusu  - rozjemczych, arbitrazowych, nawet profilaktycznych,
nastawionych na godzenie sprzecznych racji. My tego nie mamy. Obrazamy
sie i zrywamy rozmowy.

Q. - Czy w swoich badaniach natrafil pan na przejawy cnot obywatelskich,
nieobcych dzisiejszym Polakom?

A. - Za glowna cnote obywatelska uwazam gotowosc ludzi do sluzenia
szerszej spolecznosci, gotowosc do uznania preferencji
ogolnospolecznych. Widac to juz w wielu spolecznych ruchach oddolnych.
Jestem przekonany, ze np. mlodziez dzialajaca w nich ma takie wlasnie
nastawienie. Tych mlodych interesuje cos wiecej niz dyskoteki i
prywatki, zabiegaja o pewne wartosci, to jest dla nich wazne w zyciu.
Takich ludzi jest sporo, np. w roznych grupach religijnych i
parareligijnych, samopomocowych, ekologicznych, takze w organizacjach
harcerskich. Gdy z tzw. pracy spolecznej odpadla fasada pozoranctwa i
karierowiczostwa, pojawili sie ludzie, ktorzy autentycznie chca i robia
cos dla innych. I to jest nasze swiatelko w tunelu.

Q. - W sumie wystawil pan polskiej europejskosci note niedostateczna.
jakie szanse na przyszlosc?

A. - Szansa jest praktyka spoleczna. W naturalny sposob jestesmy skazani
na to, zeby zyc ze soba w spolecznosci lokalnej i w calym
spoleczenstwie. Swiadomosc wlasnych zapoznien i brakow nie powinna
demobilizowac. Musimy sie dotrzec. Ale beda to zmiany obliczone na
pokolenia.

  Wiele mogloby takze zalezec od elit politycznych. Pora, zeby sie nad
tym zastanowily. Jesli chcemy Polske zmienic w kraj naprawde europejski,
to nie mozemy myslec tylko wasko ekonomicznie, wierzyc, ze reformy
gospodarcze wszystko zalatwia.  Zeby jednak elity polityczne to pojely,
powinny same wyjsc z autentycznych ruchow spolecznych, a jak wiemy nie
zawsze to sie dzialo. Trudno wiazac jakies nadzieje na ksztaltowanie
spoleczenstwa obywatelskiego z ludzmi odznaczajacymi sie glownie tym, ze
lubia wysoko zasiadac. Pozostaje wierzyc, ze nastepne elity wylonia sie
w sposob normalniejszy, bardziej obywatelski i okaza wiecej zrozumienia
dla tak pojetej europejskosci.

____________________________________________________________________

  "DZISIAJ MOJE URODZINY" - ostatni spektakl Tadeusza Kantora
   ==========================================================


Jacek Arkuszewski ([email protected])


  Posmiertny, ostatni spektakl Tadeusza Kantora wystawiony tak,
jak przebiegala ostatnia proba przed jego odejsciem jest wyrazem
holdu zespolu dla swojego Mistrza. Dodano jedynie autentyczny
glos wspominajacego Kantora z glosnika - zdania podejmowane
przez aktorow na scenie. Trzy olbrzymie ramy obrazow - za srodkowa
drzwi smierci przez ktore wchodza postaci, "nieobecne milosci":
matka, ojciec, ksiadz Smietana z Wielopola, wuj muzykant.
Maly stolik, przy nim autentyczne krzeslo na ktorym siadywal
Kantor w czasie prob. Jest tez cien Mistrza w lachmanach, jest
i sam Mistrz wychodzacy z ram po lewej stronie. W ramie prawej
pojawia sie wcielenie wyobrazen, Infantka Velasqueza. Na stoliku
fotografia rodziny Kantorow i aktorzy siadaja w ramie w podobnych
pozach.

  Od wspomnien dziecinstwa, przez pierwsza wojne, ciagnie sie
swiat wspomnien, gdzie postacie w ramach zyja swoim wlasnym zyciem,
niezaleznym od zamiarow autora. Oto list Kantora do Marii Jaremy,
jednej z tworczyn "grupy krakowskiej" artystow - komunistki.
Oto z glosnika autentyczny glos czlowieka "ktory ma dwoje urodzin"
Jonasza Sterna, co wypelzl spod trupow zywy po masakrze Zydow w
lwowskim jarze. Oto czytany po rosyjsku przedsmiertny list do
Molotowa wielkiego rezysera rosyjskiego Meyerholda przed jego
rozstrzelaniem w Butyrkach. Pokoj wspomnien nawiedzaja postaci,
gwalt wojny i przemocy, Zydzi, zolnierze, ranni, komisarze wymachujacy
naganami, postacie z brazu na cokolach, oszalala lekarka w bieli
symbolizujaca Jehove. Jest i Biedna Dziewczyna taszczaca z soba
blat stolu - symbolu domu i spokoju. Na scenie caly czas sa
mieszkancy owego pokoju wspomnien: Kantor, jego Cien i Sluzaca -
Krytyczka strajaca sie zaprowadzic jakis porzadek po kolejnym
kataklizmie. Sceny zbiorowe wybuchaja wrecz frenetycznym ruchem,
gwaltowna muzyka: od zmyslowego tanga "Della Rose", przez zydowska
muzyke ludowa, chor Aleksandrowa do kwartetu smyczkowego Haydna
i "Eroiki" Beethovena.

  Pozegnanie z przeszloscia Kantora nie moglo byc lepiej umieszczone
w czasie jak obecnie, gdy konczy sie w Europie stara epoka, nasz
nieszczesny XX wiek. Spektakl jest jakby eksplozja podswiadomosci,
tego co jest jego i naszym wspomnieniem i co nas dotychczas
ksztaltowalo. Sytuacje sa czasem wrecz nie do zniesienia, moge
sobie wyobrazic, co czuc moga na widowni ci, co je rzeczywiscie
przezywali.

   Zespol "Cricot 2" daje obecnie 6 spektakli "Urodzin" w Teatrze
Alei Gessnera w Zurichu. Jest to calkiem nowy, mozna powiedziec
zaimprowizowany teatr w ujezdzalni starych koszar w centrum
miasta. Na Kantora wala tlumy, mimo ze znakomita wiekszosc
tekstu podawana jest po polsku, nieco po francusku, niemiecku
i wlosku. Na bardzo duzej widowni bylismy w czworke jedynymi
chyba Polakami - no coz, dzisiaj duza konkurencja, wlasnie
wystepuje kabaret Pietrzaka.

   Na koniec przez pare sekund widzowie siedza jak zakleci,
a potem dziesiec wywolan calego zespolu. Po spektaklu spotykamy
sie z kilkoma aktorami w sympatycznym barze mieszczacym sie
w dawnej stajni. Tak, to ich ostatni spektakl, nie ma juz
Mistrza. Objechali z "Urodzinami" caly swiat, od roku dali
juz 110 przedstawien, teraz wracaja do Kraju.

   Wielkie, niezapomniane przezycie.


Jacek Arkuszewski

__________________________________________________________________


O MICHNIKOWYM ELZENBERGU I CNOCIE DOBROCI (i jak latwo ja stracic)
==================================================================


Jacek Walicki ([email protected])


 Nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo. Subiektywne ataki
na Michnika spowodowaly, ze zaczelismy szukac glebszej prawdy o tym
czlowieku. Niewiele o nim wiedzialem (tzn. pewnie tyle co i
wiekszosc). Pewnie i dalej niewiele wiem, bo moge tylko czytac to co
Michnik pisze (o sobie i innych). Ale skoro formulujemy opinie o
innych na podstawie wylacznie pisanego slowa (i to elektronicznego),
wiec obserwacja Michnika przez jego pisarstwo jest chyba dopuszczalna.

 Wspominalem juz o ksiazce Michnika pisanej w wiezieniu (Z
Dziejow Honoru...). Napisanie rzetelnej recenzji tej ksiazki uwazam za
prawie niemozliwe. Jedyna latwa rzecza jak moge napisac to sugestia,
zeby przeczytac ostatnie kilka stron zanim zacznie sie brnac przez
nielatwo napisany tekst.

 Ale to co w niej jest najbardziej (dla mnie) istotne to fakt,
ze poprzez wybor cytatow, osob i ich mysli, Michnik opisuje siebie.
Centralnym jego pytaniem jest pytanie o to jak zyc uczciwie w systemie
totalnego nacisku. I zwiazane z tym - co to znaczy byc dobrym
czlowiekiem. Dla mnie to drugie jest nawet bardziej fascynujace niz
pierwsze. Chociaz i problem uczciwego zycia gdy totalitarnego systemu
niby juz nie ma, jawi sie w nowy i subtelny sposob. Michnik sam
dopowiada sobie juz po napisaniu ksiazki, ze uczciwe zycie w sytuacji
demokratycznego konfliktu wcale nie jest latwiejsze niz za czasow
prostego zamordyzmu. Ja wrecz uwazam, ze jest trudniejsze.

 Jest trudniejsze, bo ostra granica pomiedzy czarnym i bialym
zniknela. Wystarczylo byc po prostu "przeciw", zeby czuc sie w
porzadku wobec siebie i innych. Teraz niby wszyscy sa po tej samej
stronie ale sie nie zgadzaja. Co powoduje latwa ucieczke w poprzednie
podzialy. Swiat jest prostszy, a ja lepszy, gdy patrze na konflikt
opinii poprzez pryzmat dawnych podzialow. Co moze do pewnego stopnia
tlumaczy tendencje do wyzywania sie od 'komuchow', a jak to za ostre,
to od 'lewakow' (implikujac duchowe pokrewienstwo) itp itd.

 W ponizszym cytacie Michnik uzywa slow Elzenberga (pisanych
ok. 1935 roku, a jakze prawdziwych wczoraj i dzisiaj!) aby przedstawic
swoje spojrzenie na temat dobrej wladzy i bycia dobrym czlowiekiem; i
jak te dwa cele przecza sobie nawzajem.

[jsw]

-------------

 Elzenberg :

 "Do sprawowania wladzy potrzebna jest jakas powazniejsza grupa
- nie garstka, ale wlasnie grupa, dosc liczna: owa przyszla 'warstwa
rzadzaca'. Gotowej warstwy 'dobrych' w zadnym zaiste spoleczestwie nie
wypatrzymy. Nie jest nia, jak sobie dawniej - nim popadla w nastroje
defetystyczne - naiwnie czasem wyobrazala, nieszczesna inteligencja.
Nie sa nia 'uczeni' Renana: uczeni takze bywaja dobrzy i zli, jak
popadnie. Nie sa nia 'filozofowie' Platona: bo takiego typu ludzkiego
w ogole nie ma na swiecie.

 Wobec tego: wylowic tych ludzi z roznych warstw?  jak?  przez
propagande?  apostolstwo?  wychowanie?  W naszych czasach ideologie
kombatanckie probowaly czasem glosic koncepcje: przez udzial w obronie
kraju, sluzbe frontowa. Ci, ktorzy sie bili, to sa ci 'lepsi'. Moja
wlasna mlodziencza koncepcja z lat juz przed wojna i z jej pierwszego
okresu (tego legionowego) byla badz co badz mniej prymitywna;
streszczala sie w slowach: selekcja przez dobrowolne pojscie na wojne.
Echa koncepcji podobnych odzywaly sie po niej w naszej sanacji.
Niestety: ochotniczy zaciag na wojne tez nie jest selekcja
najlepszych.  Rychlo tez poznalem swoja naiwnosc: bohaterstwo nie jest
rekojmia cnot innych i, niestety, zbyt czesto bohaterowie sa draby.
Mniej drastycznie, ale calkiem juz zgodnie z moja obserwacja i
doswiadczeniem: na jednego niosacego, jak sie to mowi, 'zycie w
ofierze', jest pol tuzina 'ludzi przygody', Kmicicow, lekkoduchow,
awanturnikow. Moja metoda wydala w rezultacie nie co innego, tylko te
rzecz w pierwszych latach obosieczna, a potem juz wiecej niz watpliwa:
rzady sanacji.

 Ale dalej: przypuscmy grupe juz stworzona, scementowana i w
jakis tam sposob (to tez jest problem) utrwalona, umocniona u wladzy.
W mig ulegnie ona pokusom tej wladzy: bo wladza znieprawia. To jest
kwadratura kola: wyjscia tu nie ma. Nawet zakony - 'zakony' w sensie
scislym, katolickim, buddyjskim - stawaly sie slugami szatana, gdy
dochodzily do wladzy. A obok pokusy glownej, to jest korzystania z
wladzy, by sluzyc wlasnemu interesowi, groza inne przykre pulapki.
Sprawy najtrywialniej przyziemne, sprawy administracji, organizacji,
ekonomii itp. pochlaniaja lwia czesc uwagi - i w tym sie zatraca ped
idealny. Swietym, a jednoczesnie wspanialym administratorem moze byc
jeden wyjatkowy czlowiek, dwoch, trzech, dziesieciu; ale piecdziesiat
tysiecy administratorow to juz utopia.

 Trudnosc dalsza: nadmiar karnosci. Wyselekcjonowana warstwa
rzadzaca bylaby, w stosunku do rzadzonego spoleczenstwa, zawsze
nieliczna. Moglaby sie wiec, poki tamtych wszystkich nie wychowa - a
to jest na daleka meta sprawa - utrzymac tylko tym, czym sie trzymaja
wszystkie arystokracje: scisla karnoscia.

 I wreszcie koniecznosc twardosci. Rzadzacy musi byc twardy;
musi powsciagac i karac. To zabija szereg cnot i rozwija szereg cech
po ludzku niepieknych: kto wlada 'mieczem swieckim', nie moze byc tak
juz, co sie zowie, 'dobrym' czlowiekiem.

 W rezultacie: wladze w imie dobra trudno jest objac, a gdy sie
raz ja objelo, trudno jest nie przestac byc dobrym.

 A jednak: moze istniec walka o dobro, i to walka zorganizowana, przy
ktorej sie nie siega po wladze. I to chyba je jest pewna droga. Droga
chrzescijanstwa trzech pierwszych wiekow, tych przed Konstantynem;
droga buddyzmu. I po prostu najskromniej: droga tych wszystkich
rozsianych po swiecie jednostek i grup walczacych o cele niewazkie i
niematerialne srodkami tez niewazkimi."

-------------

 Michnik :


 Ten obszerny wywod, przytoczony tu zreszta z jawna intencja
upowszechnienia mysli bardzo bliskich mnie samemu, jest zarazem
znakomita ilustracja metody Elzenberga. W przedmiocie wyboru opcji
zasadniczej bedzie on nieustannie wahal sie pomiedzy pewnym zerwaniem
z "dziejowoscia", a zaangazowaniem w imie wartosci gandyzmu. Beda to
dwa rozne, nieraz uzywane przemiennie, sposoby uzasadnienia wlasnej
postawy niezgody na teorie i praktyki ruchow opartych na przemocy i
klamstwie. Sama postawa jednak byla niezmiennie niezlomna. Niezmienna
byla takze metoda: Elzenberg wszystkim konstrukcjom intelektualnym,
takze wlasnym, przygladal sie z permanentna nieufnoscia, prowadzil
ciagly wewnetrzny dialog, polemizowal z samym soba, wlasne prawdy
uporczywie podwazal.


"Klopot z istnienieniem" [Elzenberga] - te mysl chcialbym jeszcze raz
powtorzyc - mowi otwarcie: cnota nie zostanie wynagrodzona; jedyna
nagroda jest samo zycie w godnosci.


Jacek Walicki

_____________________________________________________________________


                       NA MARGINESIE "AY! CARMELA"
                       ===========================

Zbigniew J. Pasek



Wiktor Marek zrecznie strescil fabule filmu "Ay! Carmela"
["Spojrzenia" nr. 14 - przyp. red.], pominal jednak kilka
istotnych szczegolow, ktore pozwole sobie uzupelnic.

Moze najpierw zaczne od rezysera, ktorego nazwisko w ogole nie
zostalo wspomniane, a jest dosc istotne. Jest nim Carlos Saura,
znany rezyser hiszpanski. Tworczosc Saury dobrze byla znana w
Polsce, wyswietlano tam w latach siedemdziesiatych niemal
wszystkie jego filmy. Byc moze rowniez dlatego, ze jest to
rezyser o zdecydowanych sympatiach prokomunistycznych, co zawsze
znajdowalo wyraz w jego tworczosci. Za zycia Franco, Saura
zapisal sie zdecydowana postawa antyrezymowa. Na poczatku swojej
kariery wspolpracowal z Bunuelem przy "Viridianie" (kreconej we
Francji), filmie zdecydowanie antyfrankistowkim. Zahamowalo to
kariere Saury w Hiszpanii na lat kilka. Malzenstwo z Geraldine,
corka Chaplina oraz bliskie stosunki z jej ojcem niewatpliwie
pomogly Saurze w uzyskaniu rozglosu na swiecie.

Tworczosc Saury mozna zaliczyc do kina autorskiego (jest
wspolautorem wszystkich scenariuszy swoich filmow), w jego
filmach wyraznie widac charakter i konsekwencje rezysera w
budowaniu obrazow symbolicznych i wieloznacznych. Najlepsza
ilustracja tej tworczosci jest nakrecony w 1972 r. film "Anna i
wilki" ("Ana y los lobos"), opowiadajacy historie rodziny
zlozonej z matrony (symbol rezymu) i trzech synow
(militarystycznego idioty, obsesjonata religijnego i maniaka
seksualnego - kapitalisty). Wszyscy wspolnie staraja sie
zdeprawowac niewinna sluzaca, personifikujaca Hiszpanie.

Wiele filmow z poczatku tworczosci Saury nawiazuje do wydarzen
hiszpanskiej wojny domowej (np. "Mrozony peppermint"), "Ay!
Carmela" nalezy wiec do tego istotnego nurtu. Jest to ostatni,
jak na razie, film Saury, stanowiacy jednoczesnie jego najwiekszy
sukces komercjalny.

Co do roli Polakow w fabule filmu, to mysle, ze sa oni taka sama
szczypta egzotyki, jaka byliby Hiszpanie w filmie polskim. Glowna
role polska (oficera brygady miedzynarodowej) w "Ay! Carmela" gra
Edward Zentara. Wlasnie miedzy nim a tytulowa Carmela (grana
przez Carmen Maure, znana m.in. z filmow Almodovara) nawiazuje
sie nic sympatii. O ile charakter Carmeli laczy sentymentalny
idealizm z konwecjonalna kobiecoscia, to jej maz, Paulino (Andres
Pajares) jest realista, gotowym do wspolpracy z kazdym i za kazda
cene, byle tylko uratowac swoja skore. Zasadniczym konfliktem
filmu jest wiec podporzadkowanie sztuki polityce i placona za to
cena. To wlasnie zakres kompromisow, dokonywanych przez jej meza,
aby przypodobac sie tym, od ktorych jest uzalezniony, jest
powodem protestu Carmeli i prowadzi do jej smierci.

A swoja droga to interesujace, ze czasami probuje sie porownywac
droge Polski i Hiszpanii do spoleczenstwa demokratycznego. Jest
to porownanie "lustrzane", jako, ze Hiszpanom przyszlo to robic
od "prawicy", a Polacy mecza sie w podejsciu od strony "lewej".


Zbigniew J. Pasek



_____________________________________________________________________

                           SPOJRZENIE Z NIEMIEC
                           ====================


Jeremi Krawczyk ([email protected])


Zachecony pojawieniem sie notki w stopce "Spojrzen", gloszacej, ze
poglady autorow nie musza byc zbiezne z pogladami Redaktorow,
pozwolilem sobie napisac krotka korespondencje z Niemiec. Na
poczatek bedzie na temat zwiazany raczej z kultura, niz z polityka.
Jesli chodzi o te ostatnia, wolalbym na razie nie sprawdzac tolerancji
Redakcji, posiadajacej, jak wiadomo uczestnikom Poland-L, krancowo
odmienne od moich poglady.

W numerze 5 tygodnika "Der Spiegel" z 27 stycznia b.r. na str. 177
pojawil sie artykul pt. "Blamage mit Folgen" (Blamaz z konsekwencjami),
poswiecony polskiej rezyserce Agnieszce Holland i jej najnowszemu
filmowi "Hitlerjugend Salomon" [niemiecki tytul filmu "Europa, Europa"
- przyp. red.].

Ponizej obszerne wyjatki z tego artykulu w moim luznym tlumaczeniu,
bez komentarzy:

"Agnieszka Holland jest osoba mala, spokojna i na ogol cicha. Ale
teraz jest glosna i bardzo zla, zdradzila nawet dlaczego: z powodu
Niemcow. W wywiadzie dla "New York Times'a" Pani Holland stwierdzila,
ze Niemcy pokazuja teraz to, co skrywali skrzetnie przez wiele lat,
a mianowicie swoja arogancje i wrogosc wobec cudzoziemcow.

Byc moze p. Holland sie myli, ale jesli jej oskarzenia znajduja sie
na czolowych stronach amerykanskich gazet [przy okazji: czy ktos z
czytelnikow "Spojrzen" mieszkajacych za Oceanem natrafil na ten
wywiad? - przyp. J.K.], to odpowiedzialnosc za to spoczywa na
niemieckich urzednikach kulturalnych. Bez istotnego powodu pozbawili
oni Agnieszke Holland szans na Oskara.

Francuski "Nouvel Observateur" napisal piorem Milana Kundery: 'Wielki
film'. Amerykanscy recenzenci: 'Dobry film'. Oprocz nagrod krytyki
filmowej w USA "Hitlerjugend Salomon" otrzymal Zloty Glob -
najwazniejsza nagrode oprocz Oskara. 'Ten film jest nic nie wart' -
brzmiala za to opinia gremium, ktore decyduje, ktory film niemiecki
bedzie kandydowal do najwyzszego zaszczytu.

Opinie taka wolno miec oczywiscie kazdemu, tym niemniej zadaniem
owego gremium nie jest decydowanie, ktory film pojdzie do lamusa
historii, tylko ktory ma najwieksze szanse zdobycia tej prestizowej
nagrody. "Hitlerjugend Salomon" mial taka szanse, co bylo widac
juz przed kilkoma miesiacami.

Teraz slychac argument, jakoby film ten 'nie byl niemiecki w
sensie wymagan kandydatury do Oskara'. Tak jakby "Ostatni Cesarz"
Bertolucciego byl filmem amerykanskim.

Postacie zasiadajace w rzeczonym gremium nie naleza do znaczacych
w niemieckim swiecie filmowym [tu dwa najbardziej znane nazwiska,
mnie zupelnie obce - przyp. aut.]. A jednak udalo im sie osiagnac
dokladnie to, czemu chcialy zapobiec: niemiecka branza filmowa
jest doszczetnie skompromitowana. Widzowie nie chodza na niemieckie
filmy, rezyserzy uciekaja za granice - sytuacja jest fatalna, jak
nigdy od poczatku lat szescdziesiatych. Wtedy mowilo sie: 'kino
naszych dziadkow jest martwe' (Schloendorf), dzis powinno sie
powiedziec: 'kino naszego Taty popelnilo samobojstwo', jesli
odpowiedzialni urzednicy dobrowolnie rezygnuja z Oskara, ktory
moglby podzialac na cala branze jak ta sama nagroda dla
"Blaszanego Bebenka" przed dwunastu laty.

Na czym wiec polega pech Agnieszki Holland? Byc moze na tym, ze
sama bedac pochodzenia zydowskiego nakrecila film o zydowskim
chlopcu w hitlerowskich Niemczech. Nastapnela wiec na tabu. Jej
wizerunek tytulowego bohatera nie jest stereotypem: dziala on
czesto cynicznie i oportunistycznie aby ratowac wlasna skore.

Tak w Niemczech sie nie mowi i nie pisze. Tu obowiazuje wizerunek
Zyda szlachetnego, Zyda - ofiary.

Byc moze nie ma wiec racji Agnieszka Holland, ze dal sie w jej
przypadku poznac niemiecki antysemityzm. Wrecz odwrotnie - padla
ona ofiara tych dobrych Niemcow - filosemitow, ktorzy maja czyste
sumienie, a w glowach wizerunek dzielnego i szlachetnego Zyda.
Niczego innego owi Niemcy nie chca przyjac do wiadomosci -
nawet, jesli film zostal zrobiony przez zydowska rezyserke i
zydowskiego producenta".

Claudius Seidl

(przytoczyl w luznym przekladzie Jeremi Krawczyk, ktory filmu
jeszcze nie widzial)

_______________________________________________________________________

Jerzy Stuhr


Fragment ksiazki "Sercowa choroba, czyli moje zycie w sztuce",
przygotowywanej przez Wydawnictwo Czytelnik.

[Rzeczpospolita 30.11-1.12.1991, przytoczyl Zbyszek Pasek]


Z rozdzialu: Belzebub, Wierchowienski i inne role


    Stop! Dosyc zlosliwosci. Dosalam warszawskim kolegom, a tu Andrzej
Wajda siedzi i oglada moja bieganine w "Dziadach". Jakos ja musial
zauwazyc, bo w kilka dni po premierze Kazio Kaczor zwraca sie do mnie:
"Kolego! Prosze na wszelki wypadek zapoznac sie z tekstem 'Biesow'
(Dostojewski), rola Piotr Wierchowienski, moze, kolego, bedziecie brani
pod uwage w razie zastepstwa Wojtka Pszoniaka. Prosze wykonac!" Rany
boskie! - "Biesy"! Juz wtedy spektakl - legenda, chodzilem na niego kilka
razy jeszcze jako student. Pszoniak i jego wspaniala kreacja byly dla
mnie marzeniem i wzorem niedosciglym, nawet to bieganie diabelskie
troche bylo pod niego, nasladowanie jego migotliwej, rozedrganej roli i
moze wlasnie dlatego Andrzej Wajda mnie zauwazyl. Wojtek odszedl ze
Starego podbijajac Warszawe, akurat kiedy ja przyszedlem, a 'Biesy'
musialy isc, bo to byl wielki sukces, juz wtedy miedzynarodowy. Zespol
'Biesow' to byla arystokracja Starego Teatru. Pierwsi eksportowcy. Sam z
wypiekami sluchalem opowiesci o wystepach w Londynie. Kolega rzucal w
SPATiF-ie Marlboro na stol i krzyczal: "Wszystko na sobie mam
angielskie, nawet majtki mam angielskie". "Tylko akcent masz krakowski"
- myslalem, ale ani mru, mru, gdziezby glosno cos takiego powiedziec.
Opowiesci ciagnely sie godzinami. O tym jak Sadeckiemu zaproponowano,
zeby na maszynach do gry wrzucil w jedna z nich funta. On wrzuca, a tu
worek bilonu. Wiktor w ryk (a glos, kto pamieta, to mial). "Wygralem!" A
to byla maszyna do rozmieniania pieniedzy. Jak Binczycki kupil jakis
owoc niesmaczny z wielka pestka, wiec wyplul pestke i na ligninie
kladzie w garderobie, a tu, jak to zespol za granica, kazdy pyta:
"Gdzies to kupil? A co to? Po ile?" On odpowiada: "Na Soho w porno-
shopie, taka zabawka 'for women'". Cala garderoba damska w sekundzie sie
zleciala obslizgla pestke ogladac. I tym podobne, calonocne spatifowe
opowiesci. I te recenzje - "Cudowny Nowicki", "Oszalamiajacy Pszoniak",
"Wielki Wajda", "porywajaca muzyka Koniecznego". No, prosze Panstwa - to
byl wielki teatralny hit!

    I oto teraz ja staje przed panem Wajda, a on mowi: "Kochanyyy!
Bardzo mi sie pan podobal w 'Dziadach'. Cristina mi mowila (pani
Zachwatowicz, scenograf w 'Dziadach', juz wtedy bliska panu Wajdzie
osoba), ze ladnie pan pracuje. Pieknie pan biega po scenie. Moze pan
zrobi za naszego drogiego Wojtusia zastepstwo w 'Biesach'. Daje panu
piec prob i zeby bylo tak pieknie jak Wojtus. Tak pan ma grac jak
Wojtus" - i juz poszedl udzielac wywiadu dla francuskiej telewizji.

(...)

    Pasja, odwaga, entuzjazm, ucieczka od stereotypu - oto czego sie od
Andrzeja uczylem, az wreszcie po ktorejs probie 'Emigrantow', kiedy to
desperacko wyszarpnalem z siebie jakis bolesny Mrozka-moj kompleks, ale
wyszarpnalem juz w odpowiednim rytmie i z wlasciwa ekspresja, Wajda
powiedzial: "Jurku, bardzo fajny aktor sie z pana zrobil, chce z panem
dalej pracowac, przejdzmy na ty, Andrzej jestem". I cmok, cmok, od tego
cmokniecia moje teatralne losy z Andrzejem splotly sie na dobre i zle.
Zwlaszcza po smierci Konrada Andrzej stal sie dla mnie najwazniejszym
autorytetem i byl wielka fascynacja.

    Oczywiscie, gdy ktos jest kims zafascynowany, a jeszcze tak jak ja
podatny na wplywy, to ze swego idola bierze nie tylko same pozytywne
cechy. A od wielu slabosci Andrzej nie byl i nie jest wolny. Czasem dosc
pobiezne traktowanie materialu, szybkie znudzenie, czesta pogon za
efektem - oto moje wady, ktorych oglednie mowiac, Andrzej ze mnie nie
rugowal, czy moze nawet nie dostrzegal. No, i ta dbalosc o publicity. Tu
mozna bylo czerpac garsciami z Mistrza. Opisze jeden dzien. Zaczynalo
sie od rana. Przed dziesiata pod brama teatru oczekujacy orszak:
studenci teatrologii, mlodsi scenarzysci ze swoimi dzielami, kilku
wariatow (byl taki jeden co chodzil na kazde 'Biesy' i ryczal "fruwajac
marynarka" w rytm muzyki Koniecznego), dzialaczki dyskusyjnych klubow
filmowych z nadzieja na spotkanie, kilku mlodych dziennikarzy z nadzieja
na wywiad. Orszak czeka. Od strony Rynku idzie Andrzej z Krysia
Zachwatowicz. Rozburzone puszyste wlosy opadaja na czolo Mistrza. Orszak
formuje sie i rusza do pierwszego ataku. Andrzej nic nie mowi, rozdaje
usmiechy. Usmiech - cyk zdjecie, usmiech - cyk zdjecie. Krysia
podniesionym glosem: "Potem, kochani potem, rezyser zaczyna probe.
Andrzejku, tu jest korespondencja" "Aha, fajno, Cristine, Putman chce,
zebym mu zrobil filmik, moze, moze..." - mruczy Andrzej, a studentki
filmoznawstwa sik w majtki. "Kurosawa zyczenia przyslal, milo z jego
strony. Krysiu, panu Kurosawie odpiszemy". Orszak w zachwycie: "Ja cie
pier... Kurosawa wie, gdzie Krakow, ja cie..." Andrzej przemknal
wzrokiem po orszaku, usmiech i rzecze: "Siadajcie na widowni za mna,
kochani". Orszak z pomrukiem wdziecznosci zajmuje miejsca. Andrzej w
swietnej formie, rozwiane swiezo umyte wlosy, wita sie z nami, aktorami.
"Umyl wlosy, pewnie jakas zachodnia telewizja przyjdzie" - mruczy
Binczycki. Kierownik techniczny: "Panie rezyserze, nasi powiedzieli, ze
tej maszyny do dymu nie umieja zrobic". Andrzej nagle wsciekly: "Co to
jest?! w Krakowie dymu nie umieja zrobic?! Idzcie do huty, tam nic
innego od trzydziestu lat nie robia tylko dym". "Ale dowalil" - syczy
dziennikarz miejscowej gazety notujac pospiesznie. "Krysiu, zanotuj, ze
trzeba napisac maly liscik do naszego przyjaciela Petera, zeby nam
pomogl z dymem" (Brooka - podpowiadam teatrolozkom, one sik). "Jurku (to
do mnie, asystenta), dlaczego nie zaczynamy?" Ja: "Nie mozemy, bo
aktorka w filmie". Andrzej: "A to fajnie, ze gra, a u kogo?" Ja: "U
Poreby". Andrzej: "No, nie. Dzwoncie do niej, niech wraca natychmiast,
bo to nie bedzie dobry film, nie grajcie mi w takich filmach,
kochaniii...". "Jezu, Jezu, ale mu dal, Goska, to jest temat na
spotkanie"- szepcze w orszaku kierowniczka klubu dyskusyjnego. "No,
zagrajcie mi cos, przyjaciele". "Panie Andrzeju, telefon z Moskwy,
dzwoni Wysocki, chce panu zaspiewac nowa piosenke przez telefon". "O,
mily Wolodia! Wolodia? Prijezaj, da, Daniel budiet czekat' na
wakzalie. Da! Pozdrowlenija dla Mariny". "Andrzeju, odbierz na drugim
aparacie dzwonia z Filmu Polskiego, Paul Newman pyta, kiedy ma
przyjechac na rozmowy". Andrzej: "No, przeciez, ze nie teraz. Co on, nie
wie, ze mam proby w Starym?" (teatrolozki, filmoznawczynie, kierowniczki
klubow - sik, scenarzysci: "O sku...", dziennikarze: "To jest numer").
"No, zagrajcie mi cos, kochani, tylko glosno, bo komedie trzeba grac
szybko i glosno, a dramat wolno i cicho" ("Rany boskie, Irka, notuj
idiotko, to wielkie, co powiedzial" - teatrolozki).

    Wtacza sie angielska telewizja. Teoria umytych puszystych wlosow sie
sprawdza.

    Oni: "Mister Wajda, bylismy umowieni na maly reportaz, czy mozna?"
Andrzej (usmiech): "Yes please". Oni: "To czy moglby pan wejsc na scene
i dac jakies uwagi aktorom?" Andrzej (szeroki usmiech): "Yes of course".
Oni: "To my jestesmy gotowi". Andrzej (usmiech zrozumienia): "Yes, I am
ready please". Oni: "Czekamy". Andrzej (maly usmieszek): "Yes, please".

    Cisza. Mala konsternacja. Nasz teatralny poliglota Jurek
Radziwilowicz szeptem: "Wejdz na scene i porezyseruj cos". Andrzej
nagle: "Tak, zrozumialem (duzy usmiech do ekipy). Yes, please good
idea". I w Mistrza wstepuje lew. Wsciekly lew. Rzut na scene. "Co wy mi
gracie tak wolno. To jest koniec sztuczki, publicznosc zmeczona, to
trzeba grac szybko, koniec trzeba grac szybko, poczatek mozecie grac
wolno, bo publicznosc jeszcze ma duzo sil ("Jezus, Irko, notuj, idiotko,
to wielkie, co powiedzial" - teatrolozki). Przejdzie mi natychmiast na
te strone". "Ale panie rezyserze, wczoraj ustalilismy, ze w tamta
lepiej" - wyrywa sie mlody po szkole. "Przechodz, durniu, bo tak jest
lepiej dla kamery" - syczy starszy, doswiadczony w pracy z Andrzejem.
Wajda wyrywa statyscie karabin, pokazuje, jak trzeba do ataku.
Zatrzymuje na chwile gest. Trzask, trzask, flesze, kamera dojazd. To
zdjecie obiegnie wszystkie tygodniki kulturalne swiata - Wajda chwycil
za bron w walce z totalitaryzmem. Jeszcze szybkie przejscie przez scene,
zeby dac kamerze pretekst do spanoramowania. Do Radziwilowicza: "Jurku,
powiedz panu, zeby lampke skierowal pod innym katem, bo tak swiatlo jest
plaskie". Angielski elektryk mruczy "Great Master". Jeszcze wyrwal
statyscie szable, caluje, zatrzymuje na sekunde - trzask, trzask,
flesze, kamera dojazd. "Mister, Wajda, dwa pytania, jesli pan pozwoli?"

    Andrzej: - "Yes, please".
    Anglik: Czy to bedzie spektakl przeciwko rosyjskiemu okupantowi?
    Andrzej: - (uslyszal "Russian") Dlugi zatroskany usmiech.
    Anglik: Rozumiem, juz nie musi pan odpowiadac, ten usmiech mowi
            wszystko. Co pan powie o pracy z aktorami?

    Andrzej: - (uslyszal "actors") "Actors? Yes fantastic actors" (Do
Radziwilowicza:) "Jurku, to do was pytanie. Powiedzcie wy tez cos
kochani".

    Jurek w oxfordzkiej angielszczyznie wyjasnia, dlaczego kochamy
Andrzeja. Thank you. Usmiechy, usmiechy, bye bye - ekipa sie zwija.
Orszak oniemialy z podziwu. Andrzej do mnie krotko, instruktazowo:
"Jurku! Trzeba sie duzo usmiechac, gdy do ciebie mowia w obcym jezyku,
to wtedy mysla, ze ich dobrze rozumiesz". (Bylo to w latach
siedemdziesiatych - JS).

[...]

_______________________________________________________________________

                                 TOP TWENTY
                                 ==========

[Rzeczpospolita 30.11 - 1.12.1991, przytoczyl Zbyszek Pasek]


    Moda na zestawienia przebojow wszechczasow nie mija. Na
uzytek czytelnikow "Rzeczpospolitej" proponuje nastepujaca liste:

    1. JESZCZE BEDZIE NORMALNIE muzyka i slowa: Kaszpirowski &
       Nowak, wykonanie "Zdrowa Polska"
    2. PUSTE KOPERTY - Duo Egzotyczne "Bagsik & Gasiorowski"
    3. I CAN'T GET NO SATISFACTION - Bracia Kaczynscy
    4. NIEWIELE CI MOGE DAC - Robert Glebocki
    5. PIOSENKA Z PRZEDMIESCIA (Nie dla mnie sznur samochodow...)
       - Marian Terlecki
    6. KTO LEPSZY - prawykonanie zbiorowe na pierwszym
       posiedzeniu nowowybranego Sejmu
    7. ZACHODNI WIATR - muzyka, slowa, wykonanie i tantiemy:
       Leszek Balcerowicz
    8. SING SING - zespol Domu Kultury dzialajacy przy Narodowym
       Banku Polskim. Solo: aktualny prezes instytucji
    9. NIE WIERZCIE POLITYKOM - Narod
   10. ZBUDUJEMY NOWY DOM - utrzymany w stylu rap evergreen
       A. Glapinskiego i jego nastepcow
   11. PIJE KUBA DO JAKUBA - trad.; opracowanie i aranzacja:
       J. Rewinski, wykonanie Polska Partia Przyjaciol Piwa
   12. AUTOBIOGRAFIA - Jacek Maziarski przy akompaniamencie heavy
       metalowej grupy "PC"
   13. ZAMKI NA PIASKU - utwor znalazl juz tylu wykonawcow, ze
       trudno wskazac najlepsza interpretacje. W gre wchodza
       liderzy wszystkich partii politycznych w Polsce, ze
       szczegolnym wskazaniem Leszka Moczulskiego
   14. POSLUCHAJ, CO CI POWIEM - stol mikserski i solowki: Lech
       Walesa
   15. CZY MNIE JESZCZE PAMIETASZ - Chor Rewelersow b. PZPR pod
       ideowym przewodnictwem Albina Siwaka. Z batuta w reku -
       Leszek Miller
   16. TWIST Z BIALA DAMA (Z LASICZKA) - Marek Rostworowski
   17. GWIAZDKA Z NIEBA - muz., sl., aranz. - blizej nieznane;
       wyk. wiceminister Misiag
   18. NAPISZE DO CIEBIE Z DALEKIEJ PODROZY - Stan Tyminski
   19  TO ZIEMIA - wysoce dramatyczna piosenka aktorska,
       rozpisana na dwa glosy: ministra Tanskiego i glodujacych
       rolnikow
   20. WIEM, ZE NIE WROCISZ - M.F. Rakowski (niewykluczone
       zblokowanie glosow z pozycja 18)


    Jednoosobowa decyzja postanowlem nie uwzgledniac utworu,
ktory z oczywistych przyczyn powinien zajac pierwsze miejsce, ale
- jak sie wydaje - przekracza on ramy zestawienia. Dlatego wiec
dla nagrania WE ARE THE CHAMPIONS w wykonaniu Pana Prezydenta i
osob towarzyszacych ustanowilem ponadczasowa kategorie
superprzeboju.
    Zachecajac do zgloszen propozycji do Top Twenty, zegna sie ze
wszystkimi fanami political-music
                                                    Sluchacz


_____________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek ([email protected])
                     Zbigniew J. Pasek  ([email protected])
                     Jurek Karczmarczuk ([email protected])

Copyright (C) by Jerzy Krzystek 1992. Copyright dotyczy
wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod
warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Prosby o prenumerate i numery archiwalne do Jurka Krzystka

____________________________koniec numeru 15________________________