_________________________________________________________________________
 
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_________________________________________________________________________
 
   Poniedzialek, 14.04.1997          ISSN 1067-4020             nr 145
_________________________________________________________________________
 
W numerze:
 
       Izabella Wroblewska - Pawel Huelle na 1000-lecie Gdanska
         Mieczyslaw Zajac,
            Pawel F. Gora,
        Jerzy Halbersztadt - Nowa historia Ukrainy
       Izabella Wroblewska - Jerzy Pomianowski w kregu polityki wschodniej
          Malgorzata Zajac - Balonem nad Tatrami
           Katarzyna Zajac - Kolejka na Kasprowy Wierch
 
_________________________________________________________________________
 
[Od red. Przypominamy, ze "Spojrzenia" opieraja sie w wiekszosci na
materialach listy dyskusyjnej "Papirus". Informacje o tej ostatniej do
uzyskania od jej opiekuna, Tadeusza Gierymskiego - adres:
[email protected]>]
 
_________________________________________________________________________
 
Izabella Wroblewska 
 
 
                  PAWEL HUELLE NA 1000-LECIE GDANSKA
                  ==================================
 
 
Kilka tygodni temu obchodzono hucznie 1000-lecie Gdanska. Dzisiejsze
pytania o przeszlosc tego miasta ida raczej w kierunku opisania jego
fenomenu, a nie zlozonego problemu przynaleznosci panstwowej. Moze
dlatego autorem jednego z najciekawszych tekstow, ktory w sposob
niezwykle syntetyczny, a jednoczesnie gleboki i blyskotliwy opisuje
istote dawnego Gdanska, jest nie Polak, nie Niemiec, a Anglik - Norman
Davies. Mowa o "Polskim handlu zbozowym", bedacym integralna czescia
jego "Bozego Igrzyska".
 
       "Jakze cudownym miejscem musial wydawac sie Gdansk, byl
       piec razy wiekszy od krolewskiej stolicy Warszawy, i ponad
       trzy razy wiekszy od Krakowa, czy Poznania. Byl rzeczapos-
       polita w Rzeczypospolitej. Na mocy przywilejow nadanych
       przez Kazimierza Jagiellonczyka i rozszerzonych przez
       Batorego mial wlasny samorzad. Prowadzil wlasna polityke
       finansowa i mial swoje wlasne mennice. [...]
 
       Stanowil wiec niewatpliwie najwieksza atrakcje - byl czyms
       w rodzaju materialistycznej mekki, ktora kusila i przycia-
       gala polskiego szlachcica, zapraszajac go, aby tu kupowal
       i sprzedawal, wszystko tracil, lub zdobywal fortune."
 
Na kilkunastu stronach Davies dotyka istoty gdanskiej potegi. Byla nia,
mowiac skrotowo, wzajemna rownowaga interesow trzech podmiotow: grupy
kupcow i przedsiebiorcow, krola, oraz szlachty. Istota lojalnosci
gdanszczan nie byly uczucia narodowe, lecz raczej pieniadze. Podobnie
ze strony krola, czy producentow zboza - milosc do Gdanska nie wyrazala
sie jezykiem uczuc patriotycznych, lecz korzysci, czesto ogromnych,
jakich dostarczalo to kosmopolityczne miasto.
 
Upadek polityczny Polski zerwal te nic wzajemnych interesow, lecz
sentymenty pozostaly. Wlasnie z tego powodu Gdansk tak trudno poddawal
sie wszelkim klasyfikacjom narodowym.
 
Co z tego przetrwalo do dzisiaj? Znany gdanski pisarz Pawel Huelle
twierdzi, ze niewiele, prawie nic. Pozostala tesknota za dawnym
Gdanskiem, za jego przestrzenia, ktora nie zmieniona trwala do roku
1945. Ale zniszczenie miasta rozpoczelo sie wczesniej, bo juz w 1938
roku, kiedy Gdansk zaczeto modelowac na miasto wylacznie niemieckie.
 
Poczytajmy, co Pawel Huelle pisal o swoim miescie w magazynie "Gazety
Wyborczej" z 6 grudnia 1996 roku.
 
 
                           *    *    *
 
Z zasady kupowalem wszystkie ksiazki o moim miescie. Rzecz jasna byly
to ksiazki w jezyku polskim, nawet gdy napisano je po niemiecku, jak
pamietniki Joanny Schopenhauer, wydane chyba na fali odwilzy - w roku
1959. Do dzis pamietam ich okladke, ktora obracalem w dloniach, stojac
w zatloczonym antykwariacie we Wrzeszczu.
 
Bylem wowczas osmioklasista o niezasobnym portfelu, a cena pamietnikow,
ktore wydano dokladnie w dwa lata po moim urodzeniu i potem nie
wznawiano wiecej, nie byla az tak blaha. Pamietam tez zdanie, jakie na
chybil trafil przeczytalem kartkujac ksiazke w antykwariacie. Matka
znanego filozofa mowila w nim o krolu pruskim, ktory "spadl na miasto i
wysysal z niego wszystkie soki". Wzbudzilo to moje zainteresowanie,
poniewaz Schopenhauerowie byli wszak Niemcami, a o czym mogli marzyc
Niemcy z Gdanska? Tak samo jak Polacy: o jego przylaczeniu do..., z
ta istotna roznica, ze wektor tego przylaczenia skierowany byl gdzie
indziej.
 
Wiedzialem o tym ze szkoly. Dwa lata wczesniej, kiedy na gdanskich
ulicach pojawily sie czolgi, kiedy zolnierze ludowej polskiej armii
strzelali do gdanszczan i stoczniowcow, nie tylko radio i gazety mowily
o prowokacji neohitlerowcow i ziomkostw spod znaku Hupki i Gonschorka.
Nauczyciel historii zrobil nam wowczas plomienny wyklad o tym wlasnie.
Historia Gdanska, ujeta w manichejski schemat walki swiatlosci polskiej
z mrokami niemieckiego zla, nie byla trudna do opanowania.
Brandenburczycy i Krzyzacy, pozniej Prusacy, Bismarck, wreszcie Hitler,
wciaz niestrudzenie odbierali nam Gdansk.
 
Rzecz jasna dopiero rok 1945 raz na zawsze rozstrzygnal wielosetletnia
walke, lecz Niemcy - mowil nauczyciel - nigdy sie z tym nie pogodzili i
nie pogodza. Dlatego stoczniowcy - choc subiektywnie nie byli przeciw
Polsce - w porzadku obiektywnych praw historii staneli po stronie
ciemnych, mrocznych sil odwetu, imperializmu i neofaszyzmu. Nauczyciel
nie wspomnial nawet o ksieciu Swietopelku Wielkim, ktory w jednej z
wojen o niezaleznosc Gdanska mial przeciw sobie koalicje zlozona z
Krzyzakow i polskich Piastow. Nie uzyl ani razu slowa Hanza. Nie mowil
tez nic o Schopenhauerach, ktorych zrujnowany dwor i resztki zdziczalego
parku rozciagaly sie u stop oliwskiego lasu nie dalej, niz poltora
kilometra od budynku naszej szkoly.
 
Wowczas w antykwariacie postanowilem kupic ksiazke Joanny Schopenhauer.
Nie tylko dlatego, ze byla pierwsza w moim zyciu Niemka, ktora mowila
cos innego, niz nauczyciel historii. Mialem tez inny powod, gleboko
osobisty. Moje dziecinstwo uplynelo dokladnie na granicy Wrzeszcza i
Oliwy, gdzie matka filozofa chadzala z malym Arturem na spacery. Byc
moze po raz pierwszy w moim niedlugim wowczas jeszcze gdanskim zyciu
poczulem nic sympatii do kogos, kto mieszkal tutaj przed rokiem
czterdziestym piatym i niekoniecznie uzywal na codzien jezyka polskiego.
 
Dzisiaj takie wyznanie brzmi jak banal, lecz kiedy wracam pamiecia do
roku siedemdziesiatego drugiego, kiedy stalem w antykwariacie, kartkujac
pamietniki Joanny Schopenhauer, lub do siedemdziesiatego, kiedy
siedzialem w lawce szkolnej sluchajac wykladu z historii miasta, nie
moge przeciez nie wspomniec jak wielu ludzi zgodziloby sie wowczas, a
moze nawet i dzisiaj, z pogladami tamtego nauczyciela szkoly
podstawowej. [...]
 
Wlasciwie do konca lat siedemdziesiatych wiekszosc ksiazek o moim
miescie, ktore kupowalem, nadal nawiazywala do tej wykladni. Jej
apogeum byl album "Gdansk" Marii i Andrzeja Szypowskich, wydany w 1978
roku. Choc tytulem publikacji jest dumnie brzmiace slowo "Gdansk", sam
Gdansk nie byl tu wcale najwazniejszy. Chodzi przeciez, pisze we
wstepie do albumu Wojciech Zukrowski, "o kawal polskiej historii,
najnowsze dzieje Ludowej, przyszlosc, smiala mysl, pokoj". Ksiazka nie
mowi o dziejach miasta, ale o polskich znakach i akcentach w tych
dziejach, potraktowanych zreszta z czytankowa dowolnoscia.
 
Moja owczesna rosnaca irytacja nie miala jednak przyczyn ideologicznych.
Trudno bylo oczekiwac, by w roku 1978 ktokolwiek zamiescil w tego typu
ksiazce zdjecia plonacego KW czy masakry zrewoltowanych robotnikow. Juz
raczej nalezalo byc wdziecznym autorom, ze podobizny Edwarda Gierka i
Tadeusza Fiszbacha goscily w publikacji z rzadka. Podobnie sprawa miala
sie z historia ta dawniejsza. Rzecz dotyczyla innego aspektu:
przestrzeni miasta i mitu odbudowy.
 
W 1978 roku nie bylem juz osmioklasista, ktory z wypiekami czytal
pamietniki. Mialem za soba inny rodzaj lektury mojego miasta. Wedrowki
po zrujnowanych spichrzach i zapomnianych przedmiesciach, rozmowy z
gdanszczanami - tymi ktorzy tu zawsze byli - kolekcja starych pocztowek
i przedwojennych zdjec, prospekty wagnerowskich festiwali, bilety
tramwajowe, plakaty kinowe, plany i mapy miasta, telefoniczne ksiegi,
spisy firm spedycyjnych, kantorow, bankow, hoteli, zakladow kapielowych,
restauracji, biur podrozy, warsztatow rzemieslniczych, szkol, zwiazkow
wyznaniowych - wszystko to razem tworzylo niebywale gesta siec znaczen i
musialo oszalamiac, zwlaszcza w zderzeniu z obrazem powojennych ulic,
ktorych epicki rytm byl tak ubogi i odmienny od przeszlosci.
 
W najoczywistszy i bezwzgledny sposob obrazowala to Motlawa: od
zalozenia miasta spelniala role jego centrum i bijacego serca: handlu,
gieldy, nowinek, portowych namietnosci, fortun zdobytych i traconych w
ciagu jednego dnia. Tutaj zderzal sie ze soba szybki i goraczkowy zgielk
ulicy z wolniejszym nieco, a przeciez nieustannym ruchem statkow, barek,
szaland, wodnych tramwai, holownikow.
 
Na fotografii z lat trzydziestych Motlawa jest organizmem zywym, pelnym
ekspresji, ktora wspoltworza w rownym stopniu niepowtarzalna
architektura i ludzka krzatanina w tak wielu rozmaitych formach
wlasciwych temu miejscu. Uderzajaca jest martwota Motlawy powojennej,
nawet z odbudowana czescia Dlugiego Pobrzeza. Wiemy dlaczego tak sie
stalo: port jako organizm miejski byl elementem niewygodnym i zgola
podejrzanym, wiec usunieto go "za mury miasta", ponadto w komunistycznej
gospodarce nie bylo miejsca na srednie, male i najmniejsze firmy
handlowo-spedycyjne, ktore nigdy juz nie wrocily na Wyspe Spichrzow i w
jej najblizsze okolice. [...]
 
Epicki rytm portowy wyparowal z tej czesci miasta juz na zawsze,
bezpowrotnie, jedynie latem, gdy kilka wycieczkowych statkow porusza
martwa wode rzeki, mozemy sobie wyobrazic, czym bylo to miejsce w
organizmie miasta przez setki lat.
 
Ale czy tylko dotyczy to Motlawy? I co wlasciwie mamy na mysli, kiedy
mowimy "odbudowany Gdansk"? Zasadniczy trzon Glownego Miasta, jego
koscioly, fragmenty Dlugiego Pobrzeza, co wszystko razem nazywa sie
"starowka"? Moze Srodmiescie? Dlugie i Nowe Ogrody? Centrum Wrzeszcza?
Dopiero w rzetelnym zderzeniu z przedwojenna tkanka miasta okaze sie,
jak trudno odpowiedziec na to pytanie. I jak odmienna od dawnej jest jego
wspolczesna przestrzen.
 
Gdansk, najpierw gotycki, pozniej renesansowo-barokowy, rozwijal sie jak
kazde miasto w obrebie murow, gdzie kazdy metr ziemi mial wysoka cene.
To stanowilo o jego wyjatkowo gestej zabudowie. Gdy na przelomie XIX
wieku zniwelowano fosy i rozebrano mury, jego dzielnice zaczely
gwaltownie sie rozrastac, tworzac naturalna otuline dawnego,
historycznego centrum. Owczesni architekci mieli swiadomosc, ze miasto,
ktore przyszlo im rozbudowywac, posiada jedyny w swoim rodzaju
niepowtarzalny urok i charakter, na ktory skladaly sie: ceglany gotyk
Hanzy, renesans niderlandzki i eklektyczny barok. I dzieki temu wypracowali
ow "nowo-gdanski" styl, tak mocno zwiazany z tradycja tego miasta.
 
Jak pisze Orlowicz w swoim "Przewodniku po Gdansku" wydanym w roku 1921
- "przy Nowych Ogrodach stoi caly szereg gmachow mieszczacych urzedy,
ktore zbudowano w ostatnich latach przed wojna w stylu gdanskiego
renesansu. Nalezy do nich regencja z roku 1880, dawny Sejm Prus
Zachodnich zbudowany w roku 1882 wedle prof. Endego i Bockmana. Stoi tu
tez palac sprawiedliwosci, monumentalny gmach z roku 1910 w stylu
staroholenderskiego renesansu.
 
Podobny charakter nadawano nie tylko budynkom urzedowym przy Nowych
Ogrodach. Jesli spojrzymy na fotografie wspanialych kamienic przy
Korzennej czy u wylotu sw. Ducha, Huciska, albo placu Hanzy (dzisiaj
zadna z nich nie istnieje), zauwazymy te sama nieodmienna ceche:
dbalosc o zachowanie jednorodnej w stylu przestrzeni miasta.
 
Czteropietrowy hotel Danziger Hof (dzisiaj stoi na tym miejscu
przeszklony pawilon LOT-u) nieopodal Bramy Wyzynnej stanowil piekne
nawiazanie do prac van Obberghena i jego Wielkiej Zbrojowni. Podobnie
gmach Kasy Oszczednosci u wylotu Zielonego Mostu w kierunku Stagwi
Mlecznych pomyslano jako manierystyczny cytat ze slynnej Zielonej Bramy
Jana Kramera, zamykajacej bryla Dlugi Targ.
 
Cala ta otulina XIX i poczatku XX wieku juz nie istnieje. Odbudowany
dawny Gdansk, ten stary Gdansk, sprawia dzis dosc dziwne wrazenie: z
jednej strony przypomina w zarysach swa dawna forme, z drugiej zas -
pozbawiony swego naturalnego przedluzenia i portowego serca - jest czyms
w rodzaju teatralnej dekoracji. [...]
 
Nasi rodzice nie zawsze mieli serce do tego miasta i nie zawsze
potrafili odpowiedziec na pytanie w rodzaju: co bylo dawniej w tym
miejscu? Kto tutaj mieszkal? W naszych gdanskich doswiadczeniach
ciagle pozostawala jakas luka, cien dwuznacznosci, miejsce dokladnie nie
okreslone.
 
 
                            *    *    *
 
O 1000-leciu Gdanska przypomniala slowami Pawla Huelle
 
Izabella

-------------------------------------------------------------------------
 
[Komentarz dyzurnego gdanszczanina:
 
 Przeczytalem powyzszy tekst naturalnie z zainteresowaniem jako
 wypowiedz pochodzaca od najbardziej wzietego wspolczesnego pisarza
 gdanskiego. Uderzyla mnie bardzo zdecydowana jednostronnosc
 przedstawienia charakteru Gdanska, jaki sie wylonil z przebiegu
 historii tego miasta od 1938 r. wlacznie. Miasto kompletnie sie
 spolszczylo, usuniete zostaly slady wszelkich innych wplywow:
 niemieckich i hanzeatyckich. Usuniecie portu z centrum miasta
 calkowicie zmienilo zycie i wszystko w Gdansku wyglada jak dekoracja.
 
 Wydaje mi sie, ze autora poniosl jego zapal podporzadkowania
 rzeczywistosci tezie jego artykulu, a mianowicie ze Gdanskowi zle
 sluzy uwypuklenie polskich akcentow w jego historii. Wszystko w tym
 artykule zostalo podporzadkowane rowniez innemu politycznemu zalozeniu,
 ze wladzom w Polsce Ludowej chodzilo wylacznie o zasadnicza zmiane
 charakteru miasta tak, aby radykalnie zerwalo ono ze swoja historyczna
 przeszloscia.
 
 Tak sie zlozylo, ze pracowalem w Bibliotece Gdanskiej PAN-u, mialem tez
 stycznosc z dzialalnoscia Archiwum Panstwowego. Z doswiadczenia wiec
 osobistego wiem, z jak wielkim staraniem instytucje te przechowywaly,
 opracowywaly i zabiegaly o przechowanie i upowszechnienie poprzez
 publikacje wszystkiego co swiadczylo o swoistym charakterze tradycji
 gdanskich. Trzeba przyznac, ze robily to czasem nie w zgodzie z
 zaleceniami wladz, ktore wtracaly sie do publikacji za posrednictwem
 cenzury, ale przeciez nie bylo to zjawisko zauwazalne wylacznie w
 Gdansku.
 
 Przede wszystkim w okresie powojennym idea "wolnego miasta" podupadla w
 calej Europie Polnocnej. Zmienila sie rzeczywistosc polityczna i
 gospodarcza i porty wszedzie wywedrowaly z centrum miast. Trudno sobie
 wyobrazic chociazby tylko 10-tysieczniki na Motlawie. A przeciez
 przewoz towarow odbywa sie statkami o znacznie wiekszych tonazach.
 
 Ponadto poza materialami natretnie propagandowymi, na jakie autor
 wydaje sie powolywac wylacznie, wszedzie w opracowaniach historycznych
 byla mowa o synkretycznym charakterze dziejow i roznego rodzaju
 tradycji gdanskich. W miescie tym zyli i Niemcy i Polacy i Kaszubi, ale
 rowniez i ludzie z calego swiata prowadzacy swoje interesy.
 
 Ten wlasnie charakter Gdanska znakomicie podchwycil najbardziej gdanski
 pisarz, a mianowicie Guenther Grass w swoich dwoch powiesciach: "Kot i
 mysz" oraz "Blaszany bebenek". Akurat tak sie zlozylo, ze mieszkalem i
 obracalem sie w czesciach Gdanska opisywanych przez Grassa i przez
 Huellego. Jednakowoz latwiej mi jest utozsamic sie z rzeczywistoscia
 opisywana przez Grassa; w rzeczy samej powiesc Huellego wyglada jak
 przypis do "Bebenka".
 
 Mieszkajac w Gdansku w okresie powojennym stykalem sie z Polakami,
 ktorzy zyli tam w okresie przedwojennym, a takze z Niemcami, ktorzy
 jakos przetrwali wszelkie formy przesiedlen etnicznych po 1945 r.
 Naturalnie stykalem sie z Kaszubami, ktorzy ucierpieli zarowno od
 Niemcow jak i od Polakow w roznych okresach dziejowych. Kazdy z tych
 ludzi swiadom byl odrebnosci charakteru miasta Gdanska. Zewnetrzne
 oznaki przewagi wplywow czy to polskich czy to niemieckich odbierane
 byly jako znak czasu i wlaczane byly do ogolnej tradycji historii
 Gdanska. M.B_cz]
 
_________________________________________________________________________
 
 Mieczyslaw Zajac 
 
 
                      NOWA HISTORIA UKRAINY
                      =====================
 
 
W "Donosach" ukazala sie wiadomosc o Kongresie Ukraincow w Polsce:
 
 
        Kongres Ukraincow w Polsce
 
        wystosowal "Poslanie do Narodu Polskiego", w ktorym pisza:
        "przebaczamy i prosimy o przebaczenie". Wystosowano tez apel do
        najwyzszych wladz panstwowych o potepienie akcji "Wisla" (czyli
        przesiedlenia w 1947 r. 140 tys. Ukraincow na ziemie zachodnie),
        zwrot (tam, gdzie to jest mozliwe) mienia osobom wysiedlonym,
        pomoc w powrocie na ziemie ojczyste itp.
 
        W kuluarach mowilo sie, ze obecny rzad jest wyjatkowo
        nieprzychylny postulatom polskich Ukraincow.
 
 
Sprobujmy ta wazna informacje rozszerzyc.
 
Piecdziesiata rocznica nieslawnej akcji "Wisla" spowodowala, ze coraz
czesciej slychac w Polsce pytania, kiedy dokonane zostanie jej
ostateczne rozliczenie, a tym, ktorzy przezyli, przywroci sie prawo
powrotu na ojcowizne. I chociaz od tamtych lat minelo juz tyle czasu,
ani jedna, ani druga strona nie moga do dzisiaj w zaden sposob znalezc
satysfakcjonujacego je rozwiazania. Niestety nie da sie wszystkiego
zalatwic jedna sejmowa deklaracja, podobna do tej, ktora uchwalil
wczesniej Senat, potepiajac brutalna akcje przesiedlencza, oparta na
zasadzie odpowiedzialnosci zbiorowej.
 
Przypomnijmy, ze na terytorium dzisiejszej Polski zylo w 1944 roku okolo
700 tys. Ukraincow. Do lipca 1946 roku wysiedlono do ZSRR 480 tys. Z
pozostalych okolo 220 tys. ponad 140 tys. deportowano pozna wiosna 1947
r. na ziemie polnocne i zachodnie. Akcja "Wisla" rozpoczela sie 28
kwietnia 1947 r. (dane podalem wg prof. Krystyny Kersten)
 
Na sobotnio-niedzielny Kongres w Warszawie przybylo 300 delegatow
reprezentujacych 20 organizacji ukrainskich. Liderzy mniejszosci
ukrainskiej w Polsce staneli na Kongresie na stanowisku, ze
najwazniejsze dla nich jest oddzielenie Akcji "Wisla" od tragedii, jaka
z ukrainskich rak spotkala Polakow na Wolyniu. Wedlug nich sa to dwie
rozne sprawy. Ostro skrytykowali "Trybune" (organ SLD), ktora napisala
niedawno, ze przesiedlenie Ukraincow bylo odpowiedzia na morderstwa UPA.
Znany w Krakowie dzialacz ukrainski Wlodzimierz Mokry z UJ uwaza, ze
nalezy uswiadomic braciom na Ukrainie, ze oni musza odkryc cala prawde o
Wolyniu, a my w Polsce dokonamy rozliczenia Akcji "Wisla".
 
Ukraincom chodzi o zwrot mienia osobom wysiedlonym, ale bez naruszania
praw osob trzecich, ktore nabyly to mienie w dobrej wierze. Chodzi im
tez o pomoc panstwa dla osob pragnacych wrocic na ziemie ojczyste, a
takze o nadanie wiezniom obozu pracy w Jaworznie uprawnien przyznanych
innym ofiarom represji stalinowskich. Domagaja sie tez zwrotu mienia
ukrainskich organizacji oraz godnego pochowania i upamietnienia ofiar
wojny w okresu powojennego. Skale tych roszczen mozna oszacowac. Zyje
jeszcze 300-400 wiezniow Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie i
zarejestrowano okolo 800 wnioskow o zwrot gospodarstw rolnych i lasow
lemkowskich.
 
Wedlug Mokrego pojawiajace sie na Kongresie zarzuty, ze Akcja "Wisla"
wciaz trwa, nie sa bezpodstawne, bo dekretu z 1949 roku o przejeciu
mienia ukrainskiego nie uniewazniono do dzis, a lemkowskie lasy sa teraz
szybko wyprzedawane przez Agencje Wlasnosci Rolnej lub wycinane.
 
Kongres zwrocil sie tez do ministra sprawiedliwosci, aby w ramach
scigania zbrodni stalinowskich Prokuratura Generalna wszczela sledztwo
celem ustalenia sprawcow masowych zabojstw w latach 1944-1946
mieszkancow 8 wsi ukrainskich.
 
W rozmowach kuluarowych, ktore slyszalem w radio, Ukraincy byli
sceptyczni, czy ktokolwiek w roku wyborczym zdecyduje sie na poparcie
ich postulatow, i powtarzali, ze szczegolnie nieprzychylna im jest
obecnie rzadzaca koalicja.
 
Ze strony oficjalnych czynnikow polskich padlo wiele deklaracji o
dazeniu do pojednania. W imieniu Senatu przemawiala wicemarszalek Zofia
Kuratowska (UW), a w imieniu Sejmu - wicemarszalek Aleksander
Malachowski (UP). Nieco inne zdanie zaprezentowal wicemarszalek Sejmu
Marek Borowski (SLD), ktory w wypowiedzi dla prasy stwierdzil, ze na
razie nie widzi mozliwosci, aby Sejm potepil Akcje "Wisla". Uwaza on,
ze wazniejsze od deklaracji Sejmu jest pojednanie wsrod polskich i
ukrainskich mieszkancow ziemi przemyskiej, do ktorego na razie daleko.
 
Niestety, czesto zapominamy ze nadal istnieje podloze kompleksow i
wzajemnych urazow polsko-ukrainskich. Nie da sie nagle zapomniec o
licznych ofiarach walki bratobojczej, prowadzonej w imie politycznych
hasel, o jakich w panstwach demokratycznych rozmawia sie przy stole,
czasem nawet bardzo stanowczo, nie siegajac jednakze do aktow terroru.
Chyba nie chodzi tu nawet o porownywanie liczby strat poniesionych przez
obie strony, ale raczej o odwage przyznania sie do popelnionych win.
 
Trudno sie tez uporac z funkcjonujacymi tu i owdzie mitami, jakie albo
zostaly wykreowane przez aparat propagandowy minionej epoki, albo
powstaly dzieki sugestiom zawartym w osobistych wspomnieniach ludzi,
niegdys bolesnie skrzywdzonych. Jedna i druga strona chetnie zwalaja
cala wine na sowieckie NKWD, ale juz nie na ukrainskie NKWS i polska
bezpieke, zapominajac o istnieniu nacjonalistycznego podloza, bez
ktorego nie moglaby sie udac zadna prowokacja.
 
Warto jednak przypomniec przy okazji, ze stosunkowo niedawno, niemal
prywatnie, podjeto inicjatywe wspolnej deklaracji pod nazwa
"Strategiczne partnerstwo Polski i Ukrainy", za ktora stoja dzisiaj
liczne autorytety z obu krajow. Dokument sygnowalo ze strony polskiej
ponad sto osobistosci, w tym byly prezydent, trzech bylych premierow i
dwoch bylych ministrow spraw zagranicznych. Ze strony Ukrainy dokument
podpisali: byly prezydent, dwoch bylych wicepremierow, dwoch szefow
duzych partii i kilku poslow do parlamentu.
 
Jeszcze jednym symptomem nowych, miejmy nadzieje lepszych czasow, jest
powstala ponad 3 lata temu Katedra Ukrainistyki Uniwersytetu
Jagiellonskiego rozwijajaca sie preznie pod kierownictwem prof. Wieslawa
Witkowskiego. Jak zapewne nie wszyscy wiedza, krakowska ukrainistyka ma
pewne tradycje przerwane wojna, a po 1945 roku, mowiac delikatnie,
brakiem odpowiedniego klimatu. Przed 1939 rokiem dzialalo na UJ Studium
Slowianskie obejmujace rutenistyke. Profesorem tego studium byl
ukrainski pisarz Bohdan L/epki.
 
Jest w tym cos symbolicznego, ze powstanie panstwa ukrainskiego i
ukrainistyki na UJ zbiegly sie w czasie. Oficjalny nabor studentow, o
ile pamietam, ogloszono wiosna 1991 roku, a kilka tygodni po egzaminach
wstepnych mial miejsce w Moskwie pucz Janajewa. 24 sierpnia 1991 r.
Ukraina zostala ogloszona niepodleglym panstwem. Za pare lat, gdy
stosunki gospodarcze, handlowe i kulturalne rozwina sie, z cala
pewnoscia wzrosnie zapotrzebowanie na tlumaczy, obsluge wizyt, pisanie
umow i wowczas absolwenci ukrainistyki beda obslugiwac wszechstronne
kontakty miedzy Polska i Ukraina.
 
Mietek
 
-------------------------------------------------------------------------
         Poslanie Kongresu Ukraincow   "Do Narodu Polskiego"
-------------------------------------------------------------------------
 
Pragnac pojednania miedzy Ukraincami a Polakami, odczuwajac brzemie
dramatycznej historii wspolnych dziejow Ukraincow i Polakow, dazac do
ukazania pelnej prawdy o przeszlosci, tak aby nie stac sie jej
zakladnikami, oczekujac sprawiedliwosci za doznane zlo, majac na
wzgledzie odpowiedzialnosc wobec przyszlych pokolen, dzialajac dla dobra
stosunkow polsko-ukrainskich zwracamy sie do Narodu Polskiego z
poslaniem pojednania i przebaczenia.
 
W imie niemoralnej zasady odpowiedzialnosci zbiorowej zostalismy wygnani
z ojczystych ziem Lemkowszczyzny, Bojkowszczyzny, Nadsania,
Chelmszczyzny i poludniowego Podlasia. Rozproszono nas po ziemiach
zachodnich i polnocnych tak, abysmy sie w szybkim tempie wynarodowili.
Zniszczono ogromna czesc ukrainskiego dziedzictwa kulturowego. Celem
tych dzialan byla proba ostatecznego rozwiazania kwestii ukrainskiej w
Polsce.
 
Od 50 lat bezskutecznie domagamy sie likwidacji skutkow Akcji "Wisla".
Domagamy sie, aby zatriumfowala prawda i sprawiedliwosc. Upatrujemy w
tym istotny czynnik gwarancji naleznych nam praw w Rzeczypospolitej
Polskiej i wlaczenia do wspolnoty pelnoprawnych obywateli. Bedzie to
wazny krok na drodze pojednania polsko-ukrainskiego.
 
Ciezko doswiadczeni przez historie Ukraincy w Polsce dobrze rozumieja
cierpienie i bol niewinnych ofiar ostatniej wojny i okresu powojennego.
W sposob szczegolny odczuwamy i bol tych Polakow, ktorzy ucierpieli z
rak ukrainskich. Czcimy pamiec poleglych, a rodzinom tych, ktorzy
doznali niesprawiedliwosci, wyrazamy glebokie wspolczucie i ludzka
solidarnosc. Przylaczamy sie do tych ukrainskich glosow, ktore mowia:
Przebaczamy i prosimy o przebaczenie.
 
------------------------------------------------------------------------
 
Pawel F. Gora 
 
 
                      NOWA HISTORIA UKRAINY
                      =====================
 
 
Pan Mieczyslaw Zajac napisal:
 
 
        Jest w tym cos symbolicznego, ze powstanie panstwa ukrainskiego
        i ukrainistyki na UJ zbiegly sie w czasie.
 
 
Uniwersytet Jagiellonski probowal powolac ukrainistyke juz wczesniej,
gdzies w polowie lat osiemdziesiatych. W tamtych czasach wymagalo to
zgody ministerstwa, ministerstwo zas odmowilo. Nic dziwnego, oficjalnym
powodem koniecznosci powolania ukrainistyki (bo takie tez wtedy trzeba
bylo podawac) byla koniecznosc ksztalcenia nauczycieli jezyka
ukrainskiego i nauczycieli do szkol z jezykiem wykladowym ukrainskim (sa
takie i juz wtedy byly, choc nieliczne), a tymczasem Wielki Brat
prowadzil polityke swiadomego wynaradawiania i rusyfikacji Bialorusinow
i Ukraincow; zreszta i polskim wladzom komunistycznym wcale nie
usmiechalo sie ulatwianie zycia mniejszosciom, raczej wolaly je
calkowicie wchlonac. Slowem, grozilo, iz Krakow (Krakiv) stanie sie
intelektualnym i kulturalnym osrodkiem Ukraincow tuz pod bokiem
rusyfikowanej na potege Ukrainy, a wtedy moze by chcieli wysylac jakichs
nauczycieli ukrainskiego do Lwowa czy do Kijowa. Zgroza, wiec - nie
lzia.
 
(Nawiasem mowiac, zawsze zdumiewalo mnie, jak latwo
"internacjonalistyczny" komunizm i real-soc porozumiewal sie z - czy
zgola przeksztalcal sie w - nacjonalizmem, i to czasami nacjonalizmem w
najczarniejszej formie - patrz propaganda okresu Wielkiekj Wojny
Ojczyznianej czy chocby Zyrynowski dzisiaj, a u nas Moczar, Zjednoczenie
Grunwald czy przesladowanie Kosciola Grekokatolickiego.)
 
Odnosnie zas apelu kongresu Ukraincow krotko: liczace sie sily
polityczne w Polsce raczej opowiadaja sie za jednoczesnym gestem
pojednania ze strony polskiej i ukrainskiej, a wiec potepieniem akcji
Wisla z jednej, masakr zas na Wolyniu z drugiej strony. Powaznie sie
boje, iz predko do tego nie dojdzie, choc _jakas_ (ale jaka? zdaje sie,
ze bardzo ogolnikowa) deklaracje pojednania podpisza Kwasniewski i
Kuczma podczas wizyty Kwasniewskiego w Kijowie w maju. Do tego dochodza
lokalne zadraznienia, glownie w przemyskiem - na przyklad sprawa
kosciola Sw. Teresy. Restytucja mienia to tez nie jest prosta sprawa,
bo nie ma wciaz ustawy reprywatyzacyjnej, nie mozna zas przy
reprywatyzacji kierowac sie kryterium narodowosciowym.
 
 
Pawel Gora
_________________________________________________________________________
 
Jerzy Halbersztadt 
 
 
                      NOWA HISTORIA UKRAINY
                      =====================
 
 
Wlodzimierz Holsztynski napisal na marginesie doniesienia o Kongresie
Ukraincow w Polsce:
 
 
        Czyzby postkomunisci oddziedziczyli bagaz PRLu
        rowniez w sprawie Ukrainy?
 
 
Szczesliwie, tak sie nie stalo. Wlasnie ostatnie lata przyniosly bardzo
pozytywne zmiany w stosunkach Polski i Ukrainy, za co zreszta Jerzy
Giedroyc parokrotnie chwalil publicznie Kwasniewskiego. Podwaliny
zostaly polozone jeszcze przez Walese i rzady solidarnosciowe, gdy
Polska jako pierwsza uznala niepodleglosc Ukrainy. Potem jednak
niewiele z tego wynikalo: dominowalo niedowierzanie (chyba obustronne),
czy te stosunki suwerennych panstw sa naprawde na serio. Publicznie
wypowiadali sie po obu stronach glownie reprezentanci sil narodowo-
patriotycznych, wypominajac sobie wzajemnie liczne i prawdziwe wystepki
z przeszlosci. Faktem jest zreszta, ze przez dziesieciolecia nie mozna
bylo z tymi kwestiami wystepowac, uprzedzenia i pretensje sie
gromadzily, i kiedys to sie musialo wylac.
 
Kiedy reprezentujacy wschodnia Ukraine Kuczma wygral wybory prezydenckie
z wyglaszajacym patriotyczne, grzmiace mowy Krawczukiem (obaj zreszta sa
ze starej nomenkaltury), wydawalo sie, ze sprawy powoli beda zmierzaly w
tym samym kierunku, co na Bialorusi. Tymczasem Kuczma prowadzi dosc
stanowcza polityke trzymania Rosji na dystans. Ukraina, choc zalezna od
Rosji i ciagle w kryzysie, jest jednak krajem potencjalnie znacznie
zamozniejszym niz Bialorus, z wlasna, autentyczna tradycja panstwowa i
uksztaltowana swiadomoscia narodowa. Okazuje sie, ze ci, ktorzy mieliby
ochote rzucac sie w objecia Rosji, sa w wyraznej mniejszosci.
 
Kwasniewski bardzo przytomnie nawiazal serdeczne stosunki z Kijowem (byl
tam rowniez Cimoszewicz i wielu ministrow), a przede wszystkim
kilkakrotnie wystapil w charakterze promotora i adwokata interesow
Ukrainy wobec Unii Europejskiej. Wprowadzil Kuczme "na salony"
zapraszajac go na spotkanie z grupa prezydentow Srodkowej Europy (m.in.
Niemiec, Wloch i Austrii) w Lancucie w ubieglym roku. Pare razy w
czasie swoich wizyt w zachodnich stolicach z naciskiem domagal sie, aby
nie tylko Rosja, ale i Ukraina miala swoj specjalny uklad z NATO (o tym
teraz jakos sie nie mowi, ale mam nadzieje, ze sprawa wroci, gdy uklad z
Rosja zostanie zawarty). To sie bardzo podobalo na Ukrainie.
 
Dobre stosunki z Ukraina to sa przede wszystkim stosunki z elitami
Kijowa, czy Charkowa oraz z Ukraina Naddnieprzanska. Tradycyjnie
znacznie gorzej maja sie stosunki z dawna Galicja Wschodnia, ktora w 80%
glosowala przeciwko Kuczmie i gdzie ciagle dochodzi do dyskryminowania
miejscowych Polakow. To samo jest w polskim, przygranicznym Przemyslu,
gdzie z kolei radykalni, polscy "patrioci" nie przepuszcza zadnej
okazji, zeby dopiec Ukraincom, a szczegolnie sprzeciwiaja sie (wbrew
opinii papieza!!) zwrotowi swiatyn i budynkow greko-katolikom. Ich
ukrainscy odpowiednicy wystawiaja z kolei holdownicze pomniki "bohaterom
UPA", co dziala na nerwy polskiej ludnosci, w ktorej pamieci UPA
zapisala sie wiecej niz krwawo.
 
Najwiecej optymizmu wynika z kontaktow gospodarczych, zwlaszcza tych
przygranicznych. Faza handlu walizkowego chyba juz sie skonczyla,
natomiast nastepuje wzajemne przystosowanie. Dosc wolny rynek sprzyja
wspolnym interesom. Kilka miesiecy temu jechalem z Zamoscia w strone
ukrainskiej granicy i na przestrzeni 40-50 kilometrow naliczylem pol
setki sklepow i zakladow produkujacych meble. Szyldy czesto tez w
jezyku ukrainskim. Wiele z tych zakladow w garazach i jakichs szopach,
ale kilkanascie to calkiem nowoczesnie wygladajace obiekty. Kto by
kiedys pomyslal, ze Zamojskie stanie sie zaglebiem meblowym? Poza tym
duzo samochodow na rejestracji ukrainskiej, intensywny ruch i ogolny
spokoj. Jesli to sie bedzie rozwijalo, to demagodzy powoli straca grunt
pod nogami.
 
Przed wojna, o czym malo sie mowi, Ukraincy w II RP byli znakomicie
zorganizowani. Liczba ukrainskich spoldzielni, kas pozyczkowych,
oddzialow towarzystw kulturalnych i oswiatowych, bibliotek itd.,
wielokrotnie przewyzszala odpowiednie dane dla ludnosci polskiej.
Wszystko to bylo organizowane wlasnym wysilkiem, bo nikt z zewnatrz tego
nie wspieral i nie finansowal. Taka zaradnosc i sklonnosc do zbiorowego
dzialania sa poniekad zrozumiale (aktywnosc mniejszosci, ktora ma
poczucie zagrozenia lub dyskryminacji), ale sa w tym moze jakies glebsze
czynniki kulturowe, jesli takie samo zjawisko wystepuje po pol wieku w
Detroit (a wiem takze ze i w Kanadzie). W latach 70. jezdzilem troche
ze studenckimi grupami po polnocnym pasie przygranicznym (okolice
Wegorzewa, Gorowa Ilaweckiego, Bartoszyc) i tam rowniez najlepiej
zagospodarowane wioski i miasteczka zamieszkane byly przez ukrainskich
przesiedlencow z akcji "Wisla". Na pierwszy rzut oka widac bylo, ktore
gospodarstwa nalezaly do nich: przewaznie odnowione, odmalowane, czesto
obsadzone ozdobna kukurydza i kwiatami, sporo nowych budynkow. Pamietam
taka duza wies Banie Mazurskie, siedzibe gminy, gdzie nawet wojtem byl
Ukrainiec. To byla w owczesnych, polskich warunkach prawdziwa perla, z
pomalowanymi na bialo kraweznikami i smietniczkami na ulicach. A w
sasiednich miejscowosciach wiele polskich gospodarstw to byly
zruinowane, poniemieckie budynki, przez dziesieciolecia nie remontowane.
Takie odnosilem wowczas wrazenie, dosc przygnebiajace.
 
Na zakonczenie kilka slow o akcji "Wisla". Wcale nie jestem przekonany,
ze ukrainskie z'a,dania w tej kwestii sa sluszne. Kiedys to badalem,
ale jedyny tekst jaki moglem na ten temat napisac, cenzura zatrzymala w
calosci i dopiero po paru latach ukazal sie po cichu w "Przegladzie
Historycznym" w Warszawie. Byla to recenzja z ksiazki "Droga do nikad"
o OUN-UPA, ktora to ksiazka w calosci poszla na przemial juz po
wydrukowaniu, choc wcale nie bylo w niej nic obrazoburczego. Po prostu
autorzy probowali napisac cos opartego na faktach o sprawie, ktora byla
tabu.
 
Uwazalem wowczas, a do dzisiaj nie poznalem faktow, ktore by zmienialy
ten poglad, ze "akcja Wisla" byla nie tylko stalinowskiego typu
deportacja cywilnej ludnosci, w trakcie ktorej dopuszczono sie wielu
przestepstw i brutalnych gwaltow, a ktora sama byla tez przestepstwem.
To jest jasne. Bylo to jednak rowniez jakies rozwiazanie problemu
zbrojnego podziemia ukrainskiego, i to zapewne rozwiazanie najmniej
jeszcze tragiczne dla ludnosci ukrainskiej. Jakie inne warianty
wchodzily jeszcze wowczas w gre? Zbrojna kampania zwalczania UPA, w
czasie ktorej - tak jak to bylo w latach 1945-46 - setkami by plonely
wsie, a liczba ofiar moglaby siegnac dziesiatkow tysiecy? W gorskich
rejonach, gdzie dzialaly oddzialy UPA, moglo to jeszcze trwac wiele lat.
Prawdziwy problem polegal bowiem na tym, ze w wyniku tragicznego rozwoju
historii calkowita dominacje wsrod ludnosci ukrainskiej uzyskal nurt
skrajnie nacjonalistyczny, sfanatyzowany i zdemoralizowany przez
najgorsze wzorce totalitaryzmu hitlerowskiego. To byla tragedia przede
wszystkim samych Ukraincow, ale skutkiem byla rzeka rozlanej krwi,
poczynajac od Wolynia w 1942-43 r. Zakierzonski Kraj, jak OUN okreslalo
tereny nalezace po 1944 r. do Polski, to bylo tylko peryferium, ale
naprawde nie bylo z kim wtedy rozmawiac, nawet gdyby Polske
reprezentowal ktos inny niz mandatariusze Stalina. To byla wojna z
wszystkimi konsekwencjami. Deportowanych wywieziono na polnoc i zachod,
traktowano okropnie, osiedlano przewaznie w rozproszeniu w odleglych
osadach, ponad 2000 trafilo do obozu, bezmyslnie wywieziono Lemkow z
terenow az po Nowy Sacz, chociaz wcale nie wspierali UPA, itd, itp. A
jednak przezyli, popelniane wobec nich zbrodnie byly sporadyczne.
Otrzymali poniemieckie gospodarstwa tak jak polscy chlopi z Wolynia,
Tarnopolskiego, czy Wilenszczyzny. Cywilizacyjnie i materialnie nieraz
na tym zyskali. W nastepnych dziesiecioleciach powodzilo im sie
znacznie lepiej i mieli duzo wiecej swobod niz ich rodacy w ZSRR. Ale
to chyba nigdy nie cieszylo, bo zawsze trudno jest byc obywatelem
drugiej kategorii.
 
Fatalne bylo bowiem to, ze gdy zakonczyla sie walka zbrojna (a "akcja
Wisla" niemal natychmiast zamknela ten problem), a nawet po paru latach
skonczyl sie stalinizm w Polsce, to i tak Ukraincow i Lemkow szykanowano
administracyjnie i nie pozwalano im wracac w strony rodzinne (choc wielu
sie to w koncu udalo). Przypuszczam, ze te pozniejsze nastepstwa
bardziej dzisiaj bola, niz samo wspomnienie deportacji.
 
Najwazniejsze dzisiaj jest to, ze polsko-ukrainskie pojednanie, choc
potrzebuje jakiegos modus vivendi miedzy skloconymi sasiadami w
Przemyslu albo Lwowie, musi byc stworzone ponad glowami tych
spolecznosci lokalnych. Zbyt wiele je dzieli, zbyt wiele okropnych (i
niestety prawdziwych) faktow ciagle jeszcze zyje tam w ludzkiej pamieci.
Latwiej zaczynac od rozmowy miedzy Warszawa i Kijowem, i dobrze, ze tak
sie dzieje.
 
 
Jerzy Halbersztadt  8/4/97
_________________________________________________________________________
 
Izabella Wroblewska 
 
 
               JERZY POMIANOWSKI W KREGU POLITYKI WSCHODNIEJ
               =============================================
 
 
Dzis przytaczam ponizej poslowie do ksiazki Jerzego Pomianowskiego
"Ruski miesiac z hakiem", ktora, jak pisalam poprzednio, opatrzona
przedmowa Jerzego Giedroycia, ukaze sie wkrotce nakladem Wydawnictwa
Dolnoslaskiego. Autorem poslowia jest Janusz Drzewucki. Jego pelny
tekst ukazal sie w dodatku "Plus-Minus" do Rzeczpospolitej z dnia 22-23
marca 1997 roku.
 
 
                         *      *      *
 
Kim jest Jerzy Pomianowski? Takie pytanie ma prawo zadac tylko
przypadkowy czytelnik jego ksiazki "Ruski miesiac z hakiem".
Przypadkowy, a wiec nie wtajemniczony. Czytelnik wtajemniczony wie, ze
to prawdziwe nazwisko Michala Kaniowskiego, pod ktorym to pseudonimem
Pomianowski oglaszal na emigracji przeklady zakazanych w kraju ksiazek
laureata literackiego Nobla z roku 1970 - Aleksandra Solzenicyna.
 
Dla tego, kto po "Ruski miesiac z hakiem" siega nieprzypadkowo,
oczywistoscia wyda sie przypomnienie, ze Pomianowski jest nie tylko
tlumaczem, ale takze powiesciopisarzem, dramaturgiem, teatrologiem,
krytykiem literackim i eseista oraz - wreszcie - encyklopedysta, autorem
hasel poswieconych polskiej literaturze we wloskiej edycji Encyklopedii
Britannica.
 
Czy jednak te informacje sa rzeczywiscie oczywiste, skoro hasla "Jerzy
Pomianowski" prozno szukac w dostepnych w kraju slownikach i
encyklopediach? Z tego wzgledu nie od parady bedzie przypomnienie
tutaj podstawowych elementow biografii Jerzego Pomianowskiego. Tym
bardziej, ze, jak sie wydaje, jest to biografia z jednej strony pelna
zagadek i tajemnic, z drugiej zas - znaczacych zwrotow i zakretow
kluczowych dla naszej epoki.
 
Urodzony 13 stycznia 1921 roku, Jerzy Pomianowski byl uczniem
Mieczyslawa Jastruna w Polskim Spolecznym Gimnazjum Meskim w Lodzi,
zalozonym przez Stowarzyszenie Wolnomyslicieli. Po maturze w 1938
roku podjal studia filozoficzne na Uniwersytecie Warszawskim i nalezal
do najzdolniejszych studentow Tadeusza Kotarbinskiego. Jeszcze przed
wojna zdazyl zadebiutowac jako felietonista pepeesowskiego pisma "Mlodzi
ida". W tym czasie zaprzyjaznil sie z Witoldem Gombrowiczem i
Stanislawem Ignacym Witkiewiczem.
 
Ranny we wrzesniu 1939 roku, znalazl sie w szpitalu w Lucku, skad trafil
do kopalnii w Donbasie. Pozniej studiowal nauki lekarskie w
Stalinbadzie i w Instytucie Medycznym w Moskwie. Stad skierowano go do
pracy w Polpressie, czyli pozniejszej Polskiej Agencji Prasowej. Po
powrocie do kraju pracowal w Ministerstwie Zdrowia, gdzie w latach
1947-1951 kierowal Samodzielnym Referatem Propagandy Zdrowia i Oswiaty
Sanitarnej.
 
W rzadkiej pieknosci szkicu "Co literatura zawdziecza medycynie",
opublikowanym w 1969 roku na lamach "La Pologne", wyjasnial cierpliwie,
ze oprocz Rabelais'go, Duhamela, Celina, Czechowa, Bulhakowa,
Aksionowa, Doblina, oraz Tadeusza Boya-Zelenskiego i oczywiscie Janusza
Korczaka, ceni takze "mentalnosc lekarska", "lekarski humanizm", bedacy
"humanizmem bez zludzen".
 
Gdy w latach 50-tych Pomianowskiego wyrzucono z ministerialnej posady,
szybko stal sie wzietym publicysta "Nowej Kultury", przy okazji piszacym
do "Swiata", wykladowca w Studium Dziennikarskim UW w latach 1953-1957
(Pomianowski byl nauczycielem akademickim Agnieszki Osieckiej, Hanny
Krall i Andrzeja Jareckiego) i kierownikiem literackim Teatru
Narodowego (1958-1961), kiedy dyrektorem tej sceny byl nie kto inny, jak
sam Wilam Horzyca. Potem Pomianowski zatrudnil sie jako kierownik
literacki zespolu filmowego "Syrena" (1961-1968).
 
Jego pierwsza ksiazka to szkice teatralne "Z widowni" wydane w 1953 roku
w "Czytelniku", pozniej Pomianowski opublikowal zapomniana dzisiaj
powiesc "Koniec i poczatek" (4 wydania) zekranizowana przez Jana
Rybkowskiego pod tytulem "Godziny nadziei", i kolejne zbiory szkicow
literackich "Wiecej kurazu" (1956), "Sezon w czysccu"(1960),
"Antrakt"(1963). Oglosil tez kilka sztuk teatralnych, jak "Faryzeusze i
grzesznik", "Doktor Antoni Czechow przyjmuje" czy "Sodoma i Odessa".
 
W roku 1968 wyjechal za granice (szlakiem raczej braci Opalinskich,
niz Jana Kochanowskiego) do Wloch. Wykladal historie polskiej
literatury i kultury na uniwerstetach w Rzymie, Bari i Pizie; na tej
ostatniej uczelni przez 5 lat kierowal Zakladem Polonistyki. Na
emigracji tlumaczyl dziela rosyjskiej literatury, publikowal szkice
literackie, recenzje, oraz polemiki, glownie na lamach najblizszej mu
ideowo paryskiej "Kultury". Na poczatku lat 90-tych Pomianowski wrocil
do Polski i zamieszkal w Krakowie. W uznaniu wybitnych osiagniec
przekladowych przyznano mu w tym czasie Nagrode PEN Clubu (1990) i
miesiecznika "Literatura na Swiecie" (1991).
 
Pytanie kim jest Jerzy Pomianowski, jak wazne jest jego miejsce w
polskiej kulturze XX wieku, wraca i domaga sie odpowiedzi. Przeklady
Solzenicyna, oraz opowiadan Izaaka Babla, a takze wstrzasajacego
"Dziennika 1920" tego genialnego tworcy, w ktorego tlumaczeniu
Pomianowski wykazal sie z jednej strony translatorska solennoscia, z
drugiej zas poetyckim temperamentem, dowiodly, ze wsrod tlumaczy nalezy
mu sie miejsce najwyzsze z najwyzszych. Komplementujac jednak
Pomianowskiego, nie sposob nie wspomniec tez o zbiorku "Kontrabanda",
perle polskiej sztuki przekladu, w ktorym umiescil tlumaczenia wierszy
m.in. Puszkina, Achmatowej, Mandelsztama, oraz poetow mniej w Polsce
znanych: Borysa Sluckiego, Leonida Martynowa, Wiery Inber.
 
Wielki talent eseistyczny Jerzego Pomianowskiego uprzytomnil nam
opublikowany w roku 1995 wybor jego szkicow "Biegun magnetyczny". Ta
ksiazka sklada sie z tekstow podrozniczych po Francji, Niemczech,
Wloszech, Rosji Sowieckiej, z artykulow poswieconych przedstawieniom
teatralnym z lat 50-tych i 60-tych, oraz inscenizacjom Tadeusza
Kantora i filmom Romana Polanskiego z lat 70-tych i 80-tych, z esejow o
tworczosci Babla, Ericha Kaestnera, Szwarca i o powiesciach Andrzeja
Szczypiorskiego. Pomianowski udowodnil, ze zna wszystkie polskie
grzechy glowne. Przy okazji rozebral na czynniki pierwsze polska
mentalnosc, a wiec nasza narodowa pyche, z ktorej bierze sie falszywe i
niczym nie uzasadnione poczucie wyzszosci wobec sasiadow.
 
W ksiazce "Ruski miesiac z hakiem", skomponowanej z rozpraw
opublikowanych wczesniej na lamach "Giorno", "Kultury", "Polityki",
"Rzeczpospolitej" i "Zycia Warszawy" Pomianowski czesto i nie bez racji
wraca do dwoch zasadniczych mysli. Po pierwsze, ze dialog
polsko-rosyjski jest konieczny i ze musi to byc dialog bez uprzedzen,
bez nienawisci, w spokoju i rozwadze, gdyz: "To, co uwazamy za
charakter narodowy Rosjan, jest w istocie charakterem ich wladzy".
 
Po drugie zas, ze Rosjan wspolczesnych mozna podzielic na zwolennikow
Rosji i zwolennikow Zwiazku Sowieckiego. Tych pierwszych powinnismy
szanowac i z nimi rozmawiac, natomiast tych drugich winnismy sie strzec,
chocby zapewniali nas dziesieciokrotnie o swoich postepowych i
demokratycznych przekonaniach, gdyz ci wlasnie sa najwiekszym
niebezpieczenstwem dla polskiej racji stanu. Polska dla nich jest albo
wrogiem, albo latwa ofiara. Niczym wiecej.
 
Najznakomitszym przedstawicielem stronnictwa rosyjskiego jest dla
Pomianowskiego oczywiscie Aleksander Solzenicyn. Nie sposob nie zgodzic
sie z Pomianowskim, gdy twierdzi, ze tysiace stronic Solzenicyna
"przewazyly szale historii" i ze to wlasnie ten pisarz "w obronie swego
narodu pierwszy krzyknal, ze Imperium jest kula u nogi Rosji", a takze
wtedy, gdy przekonujaco udowadnia, ze "Polakozerstwo" Solzenicyna to
mit. Tym zas, ktorych dalej meczy kompleks rosyjski, Pomianowski, jak
sie zdaje, najchetniej zlecilby konfrontacje dwoch ksiazek: zapomnianej
nieslusznie pracy Mariana Zdziechowskiego "Wplywy rosyjskie na dusze
polska" z roku 1920, oraz zbioru szkicow Gustawa Herlinga-Grudzinskiego
z roku 1969 "Upiory rewolucji", skierowanego "przeciw potocznemu
przeswiadczeniu, ze Rosjanie to raby, a Polacy - zlote ptacy".
 
Zagadnienie polskiej polityki wschodniej Pomianowski uwaza zreszta za
priorytetowe, wazniejsze nawet od nierozwiazanych problemow wewnetrznych
naszego panstwa. Coz z tego, skoro eseista nie bez sarkazmu konkluduje
"Obszar stosunkow polsko-rosyjskich nasi politycy uznali za pole,
ktoremu nalezy sie ugorowanie. Okazalo sie, ze jest to pole minowe".
 
Nie bez kozery Pomianowski nawiazuje wiec w swoich rozwazaniach do
wspoltworcy ideowego programu "Kultury" - Juliusza Mieroszewskiego,
autora "Materialow do refleksji i zadumy", ktory byl przekonany, ze
"naszymi naturalnymi sojusznikami sa Ukraincy, Litwini i Bialorusini".
Dodawal tez do nich "rewolucyjnych Rosjan". Nawiazuje tez do
publicystyki Jerzego Giedroycia, ktory znow powiada: "pozycja Polski w
swiecie zalezy od wzmocnienia naszej pozycji na Wschodzie". Otoz
wzmocnic tej pozycji "nie da sie ani modlami, ani moralna jednoscia
narodu, ani wiara w obiecanki rychlego przyjecia do NATO" - twierdzi
Jerzy Pomianowski.
 
"Polska stanie sie pozadanym nabytkiem dla tego sojuszu dopiero, gdy
wniesie w posagu nie grozbe konfliktu NATO z graniczna Rosja, nie swoj
wlasny strach i nie obecna, tak jest, samotnosc. Pomaga sie tylko
mocnym. Pozycza sie tylko bogatym; kazdy bank to potwierdzi".
Niestety, nasi politycy i moznowladcy nie licza sie z opiniami naszych
myslicieli. Dlatego tez Pomianowski powiada pelen goryczy: "Z zyjacych
polskich politykow jest Giedroyc tym, ktory najczesciej mial, i ma,
racje. Dzis wielu to przyznaje; szkoda, ze nikt go nie nasladuje".
 
Warto czytac Jerzego Pomianowskiego - wlasnie dlatego, ze pisze on
rzeczy tak niemile dla naszych przesadow i samozadowolenia. Ale eseje
Pomianowskiego warto czytac nie tylko dla pasji poznawczej i
spoleczno-politycznego temperamentu ich autora, lecz takze dla jego
blyskotliwej przewrotnosci, intelektualnej precyzji, oraz ironicznej
inteligencji.
 
 
                          *     *     *
 
Tekst poslowia przytoczyla
 
Izabella
_________________________________________________________________________
 
Malgorzata Zajac 
 
 
                        BALONEM NAD TATRAMI
                        ===================
 
 
Po kilkumiesiecznych przygotowaniach zawodowy pilot - pan Bogdan
Prawicki z Leszna przelecial 9 kwietnia balonem na ogrzane powietrze nad
najwyzszymi szczytami Tatr. Byl to pierwszy taki wyczyn w historii
polskiego baloniarstwa.
 
Poczatkowo pan Prawicki planowal lot w lutym, ale zalatwianie roznego
rodzaju formalnosci sprawilo, ze sprawa sie przeciagnela. Nie bylo
zgody na przelot nad terenami Slowackiego Tatrzanskiego Parku
Narodowego. Swoja droga, zastanawiam sie, czy cichy balon ploszy
tatrzanskie niedzwiedzie?
 
Jeszcze we wtorek wydawalo sie, ze razem z polskim balonem poleci tez
balon slowacki. Ale w ostatniej chwili Slowacy zrezygnowali. Tego dnia
rano byla piekna pogoda nad Tatrami i pan Prawicki zdecydowal sie na
start. Poczatkowo planowal start dzien wczesniej, we wtorek, z Polany
Glodowka, ale z powodu czapy chmur nad Tatrami musial zrezygnowac.
 
Wczoraj rano, kiedy pokazalo sie piekne slonce, wiadomo juz bylo, ze
mozna leciec. Ciagle jednak szukano odpowiedniego miejsca startu. Do
pana Prawickiego dolaczyl operator kamery Jacek Lewinski. Zaloga
chciala poczatkowo wystartowac z Glodowki. Kiedy juz przygotowano
balon, okazalo sie, ze wiatr jest niesprzyjajacy. Oczywiscie, niektorzy
wykorzystali okazje, zeby przypomniec, ze z pogoda zawsze jest tak, jak
z kobieta.
 
Ekipa przeniosla sie wiec w inne miejsce, blizej Zakopanego. Korzystnym
miejscem startu ze wzgledu na kierunek wiatru, okazala sie okolica
przystanku autobusowego na Toporowej Cyrhli. Oczywiscie, sluzby
graniczne Polski i Slowacji musialy dokonac tam nietypowej odprawy i
mozna bylo ruszac. Byla godzina 9:20.
 
Start obserwowala grupa gorali z okolicznych domow. Ze sklepow
powychodzily ekspedientki, z okolicy zbiegly sie nawet zaciekawione
czworonogi. Balon wyposazony w polska flage poszedl, jak nalezy, prosto
do gory. Ekipa techniczna i reporterzy ruszyli czym predzej do granicy,
aby zdazyc na ladowanie, ktore przeciez nigdy nie wiadomo gdzie sie
odbedzie.
 
Gonitwa za balonem nie byla latwa. Kiedy ekipa dojechala do miejsca na
Glodowce, gdzie mozna obejrzec fantastyczna panorame Tatr, balon byl juz
ledwo widoczny, gdzies tam w okolicach Rysow i Mieguszowieckiego.
Lecial bardzo szybko.
 
Nad grania Tatr balon znalazl sie gdzies okolo 10:30 i byl to
najbardziej dramatyczny moment lotu. Zamiast przewidywanej wysokosci
1000 m balon osiagnal ledwie 500. Poza tym bylo bardzo zimno, okolo -20
stopni. Kiedy smialkowie zblizyli sie od strony nawietrznej do
Mieguszowieckiego Szczytu, cisnienie powietrza gwaltownie sie zwiekszylo
i bez problemow udalo sie utrzymac wysokosc. Natomiast zaraz za grania
utworzylo sie podcisnienie. Balon zostal zassany i zaczal opadac z
predkoscia okolo 4 m/s. Ponadto wiatr nagle zmienil kierunek z
polnocnego na zachodni.
 
Balon byl jednak bardzo dobrze przygotowany, a pan Prawicki nie stracil
glowy w trudnej chwili. Specjalnie dobrany gaz do ogrzewania powietrza
wytworzyl odpowiednia temperature. Po kilku chwilach udalo sie wiec
odzyskac wysokosc i juz bez przeszkod kontynuowac lot.
 
Sporo emocji przynioslo takze ladowanie. Zwykle balonowi towarzyszy
ekipa naziemna, ktora czeka na ladowisku. Tym razem z powodu kretych
drog i formalnosci celnych ekipa nie zdazyla na czas do Meduszowic
kolo Popradu. Zjawili sie tam natomiast nieco zdziwieni slowaccy
mundurowi. Ale wszystko sie udalo jak trzeba. Balon wyladowal na
wielkim polu o 10:50. Oczywiscie wzniesiono toast szampanem, ale nie
wiem jakiej marki.
 
Balon jest produkcji angielskiej. Zostal zakupiony przez sponsora w
1993 r. Ma 1840 m3 pojemnosci. Od poczatku jego pilotem jest Bogdan
Prawicki. Dodam dla uspokojenia, ze jest on dwukrotnym mistrzem Polski,
raz mial drugie, a raz trzecie miejsce. Jest takze pierwszym
miedzynarodowym wicemistrzem Chin i zdobywca kilku pucharow w zawodach
rangi swiatowej. Mial okazje szybowac rowniez nad Chinskim Murem.
 
 
Malgorzata
_________________________________________________________________________
 
Katarzyna Zajac 
 
 
                        KOLEJKA NA KASPROWY WIERCH
                        ==========================
 
 
W zeszla niedziele pozyczylam auto i wybralam sie z kolezankami i
kolegami na narty. Jezdzilismy sobie po Kasprowym Wierchu od strony
Goryczkowej. Zjechalam do dolnej stacji wyciagu 14 razy. Bylo to
jednak dosyc wyczerpujace, mimo ze przygrzewalo slonce i byly wspaniale,
wiosenne warunki sniegowe, o wiele lepsze niz w zimie. Ludzi bylo
sporo, ale bez tloku. Nartostrada z Goryczkowej do Kuznic byla
przejezdna w bardzo dobrym stanie. W kotle Gasienicowym tez byly
doskonale warunki, tyle ze nartostrada z Hali Gasienicowej do Kuznic
niestety nie byla przejezdna, podobno ze wzgledu na wystajace kamienie.
 
Hmm. Mijaja lata i na Kasprowym nostalgia - nic sie nie zmienia.
Przejazd kolejka z Kuznic na gore, liczac lacznie z przesiadka, trwa
okolo 20 minut. Szybkosc jazdy wagonikow wynosi na trasie 5 m/s, przy
czym zmniejsza sie znacznie przy dojezdzie do stacji.
 
Oczekujac na wyjazd na gore w Kuznicach zapoznalam sie z historia
kolejki. Trasa ma okolo 4300 m dlugosci i roznice wysokosci 936 m. Po
modernizacji wagoniki zabieraja po 35 osob, co pozwala dziennie
przewiezc okolo 3 tys. pasazerow. Kolejka nie funkcjonuje oczywiscie
podczas silnego wiatru, co zdarza sie w Tatrach stosunkowo czesto.
 
Kolejka obchodzila w zeszlym roku swoje 60-lecie. Od poczatku
funkcjonowania przewiozla ponad 33 mln. pasazerow, i to bez zadnego
wypadku. W chwili oddania do uzytku w 1936 roku byla to podobno 60-ta
tego typu konstrukcja na swiecie, trzecia co do dlugosci. Przy jej
budowie pracowalo na dwie lub trzy zmiany okolo 1000 osob, glownie
podhalanscy gorale.
 
Inicjatorem budowy kolejki byl owczesny prezes Polskiego Zwiazku
Narciarskiego i rownoczesnie wiceminister komunikacji plk Aleksander
Bobkowski, prywatnie ziec prezydenta Moscickiego. Inwestycja ta
wywolala ozywione dyskusje, bo protestowala przeciw niej Panstwowa Rada
Ochrony Przyrody, a takze wielu indywidualnych milosnikow gor. Budowe
popieraly kola wojskowe i sportowe, oraz znaczna czesc prasy z
"Ilustrowanym Kurierem Codziennym" na czele. Na lamach tej gazety
forsowano poglad, ze kolejka przyblizy wnetrze Tatr osobom slabszym, nie
mogacym w ogole chodzic po gorach. Sporo racji w tym bylo.
 
Z historii kolejki wyczytalam tez, ze budowe przeprowadzono w rekordowym
czasie szesciu i pol miesiaca, od 15 sierpnia 1935 roku do 29 lutego
1936 roku. Wszystkie prace wykonano pod nadzorem inzynierow Medarda
Stadnickiego i Borysa Lange. Konstrukcja kolejki oparta jest na
niemieckim systemie firmy Bleichert. W budowie uczestniczyly jednak
wylacznie firmy polskie. Same wagoniki kolejki sa oszklone i wykonane z
aluminium. Sa wyposazone w hamulce automatyczne i telefon. Posuwaja
sie po stalowych linach o srednicy 48 mm, rozportartych na zelaznych
slupach podporowych, o wysokosci do przeszlo 30 metrow.
 
Najwiekszym problemem bylo dostarczenie materialow budowlanych,
konstrukcji zelaznych, lin nosnych, a takze blokow granitowych
przeznaczonych do budowy stacji kolejki na Myslenickich Turniach oraz
pod szczytem Kasprowego Wierchu. Dlatego tez na potrzeby budowy wycieto
w lasach droge z Kuznic do Myslenickich Turni. Transport materialow na
wierzcholek Kasprowego odbywal sie przy pomocy kolejki roboczej. Nie
obylo sie tez bez goralskich tragarzy, ktorzy nosili niektore ciezary na
plecach z Hali Gasienicowej. Robily to tez cztery specjalnie wyszkolone
konie huculskie.
 
Uff, tyle na dzis o historii. Ta kolejka jest jakas taka swojska.
Zupelnie inna niz kolejki na Slowacji, czy w Niemczech. Pewnie tak sie
to odczuwa, bo przeciez to juz od 60 lat charakterystyczny element
Polskich Tatr.
 
 
Kasia
_________________________________________________________________________
 
Redakcja "Spojrzen":[email protected], oraz
                    [email protected]
 
Serwery WWW:
http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz,
http://www.info.unicaen.fr/~spojrz
 
Adresy redaktorow:  [email protected] (Jurek Krzystek)
                    [email protected] (Mirek Bielewicz)
 
Copyright (C) by M. Bielewicz (1997). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
 
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.
 
Numery archiwalne dostepne przez WWW i anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153.
_____________________________koniec numeru 145___________________________