_________________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _________________________________________________________________________ Poniedzialek, 17.03.1997 ISSN 1067-4020 nr 141 _________________________________________________________________________ W numerze: Aleksandra Omirska - Panie Poldku, niech pan zasunie... Slawomir Sapieha, Tadeusz K. Gierymski - Nalewajko Izabella Wroblewska - Pawel Huelle Ted Morawski - Afera Sokala _________________________________________________________________________ Aleksandra Omirska ([email protected]) PANIE POLDKU, NIECH PAN ZASUNIE... ================================== W Polsce nazwano go ostatnim klezmerem Galicji, lecz Amerykanie mowia o nim: pierwszy klezmer III RP. W jego muzyce - jak w calej muzyce zydowskiej - slychac jek, szloch, spazm. Gdy gra Leopold Kozlowski, fortepian placze. Leopold Kozlowski w wywiadzie udzielonym Izabelli Bodnar, dla "Przekroju" (# 3/ 19 styczen 1997): "Klezmerstwa nie sposob sie nauczyc w najlepszym konserwatorium. Trzeba to miec we krwi. Ta muzyka siedzi u mnie po lewej stronie: w sercu." * * * Na jego koncerty od dawna czekaja Japonczycy, wszak i tam dotarla slawa Leopolda Kozlowskiego, potomka dynastii klezmerow: choc jego dziadek ukonczyl konserwatorium w Wiedniu, ze swymi 12 synami stworzyl kapele klezmerska i czesto wystepowal na dworze Franciszka Jozefa, takze - u marszalka Pilsudskiego. Maly Poldek, lezac w kolysce, wsluchiwal sie w te muzyke. W wieku 6 lat juz gral w rodzinnej kapeli na cymbalach. Miasteczko Przemyslany pod Lwowem. Tam sie urodzil. Stamtad do Anatewki, znanej z musicalu "Skrzypek na dachu", bylo 200 km. "Takich miasteczek jak Przemyslany dzis juz nie ma. Tam wszyscy naprawde sie kochali! Nie bylo roznicy - Polak, Zyd, Ukrainiec czy Cygan. A potem Hitler wykonal swoj plan, zniszczyl narod zydowski, ale na szczescie przetrwala kultura zydowska i moim obowiazkiem jest ratowac zydowska muzyke. Jednak nie ten jest klezmerem, kto potrafi zagrac "Maj jidisze mame", "Miasteczko Bel/z" czy "Rodzynki z migdalami". Nie!" "W naszym klezmerskim domu na pierwszym miejscu byla muzyka, potem dopiero posilek, odpoczynek. Kiedy na wakacje jechalismy furmankami z Przemyslan do Buska pod Tarnopolem, przez cala droge gralismy. Tato wynajmowal furmanke, siadalismy na slomie i, nim konie ruszyly, gralo sie. Na miejscu w Busku czy w Bobrce, bagaze szybko do pokoju i - gralo sie! Nam muzyka byla potrzebna jak aorta. Jak zycie." Z hebrajskiego "kelej-zemer" oznacza "instrumenty, przedmioty muzyczne". W Polsce przed II wojna i po niej slowo klezmer bylo obelga. [...] Ot, taki grajek. "W XIV i XV wieku klezmerami faktycznie byli nie znajacy nut grajkowie, ale oni mieli iskre Boza, dar. [...] Ale juz w XVIII wieku pojawili sie wirtuozi, instrumentalisci grajacy tez muzyke klezmerska. Dzis Itzhak Perlmann, najwybitniejszy skrzypek swiata sredniego pokolenia, nie wstydzi sie slowa klezmer i na jego plycie kompaktowej czytamy: "Itzhak Perlmann - klezmer". Bo byc klezmerem to wielka rzecz. Tego, co graja klezmerzy, w nutach zapisac nie mozna. To sa niuanse, melizmaty, wibrata, te sliczne "a krechts", to jest ten jek, zaspiew instrumentu - poza nutami. Trzeba to miec w sobie. I Perlmann to ma." W czerwcu 1995 roku amerykanska telewizja realizowala film o Itzhaku Perlmannie w Krakowie, na Kazimierzu. Slynny skrzypek poprosil na spotkanie Leopolda Kozlowskiego. "Chodzmy, zagrajmy - powiedzial nagle - co bedziemy gadac." "I bez proby zagralismy piosneczke "Rajzel/e" (Rozyczka), napisana przez Mordechaja Gebirtiga, stolarza z zawodu, ktory byl zydowskim bardem, autorem ponad stu piosenek. Zginal zamordowany w drodze z Plaszowa do Oswiecimia. Z Perlmannem zagralismy tez piosenke "Ta jedna lza", napisalem ja kiedys z Jackiem Cyganem. Perlmann - na stradivariusie, a ja na zwyczajnym pianinie. Dzialo sie to w kawiarni "Ariel" (mykwa) przy ul. Szerokiej 17. Gral, jak zawsze, na siedzaco." Wedrowkom Perlmanna po Kazimierzu towarzyszyly "Impresje zydowskie" skomponowane przez Kozlowskiego. Film o Itzhaku Perlmannie - na ktory przyjechal do Krakowa z ojcem pochodzacym ze Strusiowa pod Tarnopolem - pokazywano w amerykanskiej telewizji, zas wideokasete sprzedano juz w dziesiatkach tysiecy egzemplarzy. Kiedy we wrzesniu br. Leopold Kozlowski byl w Nowym Jorku i w Trenton, rozpoznawano go na ulicy. - Pan gral z Perlmannem... Mam kasete "In the Fiedler's House" (W domu skrzypka). I prosili o autograf, zapraszali do domow. Przez wiele lat gral na akordeonie. Instrument nieraz ratowal mu zycie. "Lagerfu:rer kazal mi w ciagu tygodnia nauczyc go grac walce Straussa albo zgine taka smiercia, zagrozil, jaka nikt jeszcze nie zginal w obozie, w Kurowicach - byla tam filia obozu janowskiego we Lwowie, ktory tym sie roznil od Oswiecimia, ze nie bylo tam krematoriow - ludzi palono na stosach. Gralem tez w szescioosobowej orkiestrze obozowej w czasie - jak Niemcy mowili - uroczystosci. Tak nazywano egzekucje. Z akordeonem rozstalem sie w partyzantce, w slawnym oddziale kapitana Procha, w 40 pulku AK (X kompania). Niemcy urzadzili ktoregos dnia zasadzke i ostrzeliwalem sie majac, jak zawsze, w prawej rece automat, zas na lewym ramieniu akordeon. I dostalem w akordeon; gdyby nie instrument, dostalbym w samo serce. Nie chcialem, zeby dalej pracowal. Mam go w domu, spogladam ku niemu czesto, poglaszcze, odkurze..." Akordeon dopiero w latach 30 wszedl w sklad kapeli klezmerskiej i zastapil cymbaly, wszak cymbalistow bylo juz wowczas coraz mniej. "Kapela mojego ojca, ktory byl kiedys koncertmistrzem Wielkiej Orkiestry Symfonicznej w Buenos Aires, ale czul sie klezmerem - skladala sie z I skrzypiec, II skrzypiec, klarnetu, czyli krola kapeli, cymbalow, bebna, czasem takze trabki i puzonu. Akordeon unowoczesnil brzmienie, ale nie zmienil stylu ani klimatu orkiestry. Klezmerstwo narodzilo sie wraz z budowa synagog. Przed mala synagoga gralo 2 - 3 klezmerow, przed wieksza juz 5 - 6-osobowa kapela, wystepujaca na takich uroczystosciach, jak bar mycwa czy na slubach, ktore odbywaly sie "pod chupa", czyli pod baldachimem. Orkiestra ojca grywala na rozmaitych balach, weselach. Juz wtedy czesto siadalem przy fortepianie, bo od 6 roku zycia chodzilem na lekcje fortepianu, potem do Konserwatorium we Lwowie, zas po wojnie kontynuowalem studia w PWSM w Krakowie, w klasie dyrygentury instrumentalno-wokalnej." W najtragiczniejszych momentach Zydzi zawsze ratuja sie dowcipem, muzyka. Byc moze dlatego w czasie II wojny samobojstwa wsrod Zydow zdarzaly sie rzadko. "Tak! Zydzi potrafia sie z siebie smiac w kazdej sytuacji, lecz wtedy jest to smiech przez lzy. W obozach takze ratowali sie piosenka: choc mama wiedziala, ze jej dziecko za pol godziny zostanie rozstrzelane, to jeszcze zdazyla mu zaspiewac kolysanke "Rodzynki z migdalami". Tak! Dla Zydow muzyka to cos jak modlitwa. Gdy nie wiedzialem, co mnie za godzine czeka w obozie czy w partyzantce - wszedzie mielismy wrogow, UP-owcow, SS-owcow - bralem akordeon i gralem. Gdy nie wiedzialem, co z mama i bratem - gralem. To byly chwile nadziei. Nadziei, ze dalej musze pociagnac te nic zycia. A nieraz wydawalo mi sie: musze zyc! Nie moge dac sie zabic, bo ja musze grac!" Po wojnie przez 23 lata Leopold Kozlowski byl szefem Zespolu Piesni i Tanca Krakowskiego Okregu Wojskowego, potem warszawskiego. Pozniej - kierownikiem muzycznym Panstwowego Teatru Zydowskiego w Warszawie i cyganskiego zespolu "Roma". "Pani mowi, ze w Izraelu slyszala pani muzyke zydowska, zywiolowa i dynamiczna, ale brakowalo jej nastroju, tej "lezki". Tak! Pomiedzy muzyka izraelska a zydowsko-klezmerska jest kolosalna roznica. Izraelska wywodzi sie czesciowo z dawnej Palestyny, stad wplywy muzyki ludow zamieszkujacych ongis Palestyne, slychac wiec brzmienia marokanskie, abisynskie itd. A korzenie muzyki zydowskiej tkwia w diasporze, ponadto grana jest przewaznie w tonacjach mollowych i wzbogacana specjalnym, klezmerskim sposobem. To jest w "Skrzypku na dachu" - cieplo, rzewnosc, liryka. Klezmer grajac, opowiada losy swego narodu, opowiada o inkwizycji i pogromach, o holocauscie, bo o radosci w naszych dziejach bylo tak malo." Leopold Kozlowski opracowal muzycznie piec polskich wersji "Skrzypka na dachu" - dla teatrow w Gdyni, Warszawie, Krakowie, Chorzowie i Wroclawiu. Pewne motywy uklezmerowal. "Ale gdy do Warszawy przyjechal slawny odtworca roli Tewjego na Broadwayu, Chaim Topol - naprawde mialem pietra. Co powie po spektaklu? "Chlopczyku, bomba! - rzekl potem Topol - to jest TO!" Ja te muzyke czulem, jak ten, kto wychowal sie blisko Anatewki na Bialorusi." Malo kto jednak wie, ze Kozlowski jest bratankiem legendarnego Naftule Branwajna, ktorego nazwano w USA "King of Jewish Music". "Byl klarnecista i kompozytorem, jego utwory gra caly swiat. Kazda grupa klezmerska w Europie czy w USA ma w repertuarze az 60 proc. jego utworow. Naftule Branwajn to jeden z braci mojego ojca - osmiu z nich wyemigrowalo do Ameryki w latach 20." Leopold Kozlowski kilkanascie razy koncertowal w USA, Kanadzie, wielekroc w Izraelu, takze w calej Europie z wyjatkiem Rumunii. Niedawno wrocil z wystepow w Trenton (New Jersey) gdzie wystepowal z Dawidem Wisnia, wielkim kantorem tego miasta. Powierzono mu skomponowanie muzycznych sekwencji w watkach polsko-zydowskich w filmie "Wichry wojny" z Chaimem Topolem i Ali MacGraw. Napisal muzyke do szwajcarskiego filmu o holocauscie Cyganow: "I skrzypce przestaly grac", z Horstem Buholzem w roli glownej. O opracowanie tematow cyganskich prosil go tez Jerzy Skolimowski, gdy krecil film "Wiosenne wody" z Nastassja Kinski. Muzyka do naszej "Austerii" w rez. Jerzego Kawalerowicza to tez jego dzielo. Z koncem ubieglego roku Leopold Kozlowski wystapil w renomowanej sali Royal Queen Elizabeth Hall, w Londynie i bisowal szesc razy. Niedawno John Rauch, prezydent Center for the Jewish Culture and Creativity w Los Angeles postanowil stworzyc tam swiatowe centrum ksztalcenia muzykow-klezmerow, powierzajac stanowisko dyrektora Leopoldowi Kozlowskiemu. "Jeszcze nie podjalem decyzji. Teraz pracuje nad spektaklem muzycznym (libretto: Jacek Cygan i Tadeusz Nyczek). Tematem jest m.in. krakowski Kazimierz, miejsce niezwykle: tu pielgrzymuja Zydzi z najdalszych zakatkow swiata, tu jest grob Remuh, rabina i filozofa, a palaca sie stale w boznicy lampa wskazuje miejsce, gdzie w XVI wieku czesto siadywal Remuh. Kazimierz byl kiedys miastem zydowskim i waro o nim zrobic spektakl, tym bardziej, ze dzieki Festiwalowi Kultury Zydowskiej i kawiarni "Ariel" (mykwa) ozyla zarowno muzyka klezmerska, jak i milczace dotad kamienie ulic Kazimierza." Z Leopoldem Kozlowskim przeprowadzila rozmowe Izabella Bodnar. "Przekroj" # 3/ 19 stycznia 1997 roku, str. 14. * * * P.S. Kaseta z filmem: "The last klezmer Leopold Kozlowski: his live and his work" (ktorej nie mialam przyjemnosci obejrzec, a ktora zostala mi serdecznie polecona i zarekomendowana) zostala wydana przez: Yale Storm Maelstrom Films, copyright 1994 New Yorker Films 16 West 61 Street New York, NY 10023 tel. (212) 247 6110 Aleksandra ________________________________________________________________________ Slawomir Sapieha ([email protected]) Tadeusz K. Gierymski ([email protected]) NALEWAJKO ========= Juz w koncu XV wieku na poludniowo-wschodnich kresach Rzeczypospolitej, na wyspach i nad brzegami dolnego biegu Dniepru, gromadzili sie ludzie zbiegli spod wladzy szlachty, czasami zreszta sami szlacheckiego pochodzenia, mowiacy po rusku i polsku, czasami nawet moldawsku i tatarsku; laczyli sie w grupy zyjace z wypraw na Morze Czarne, z lupiestwa i korsarstwa. Etymologia nazwy 'Kozacy' nie zostala wyjasniona, chociaz narzuca skojarzenie z narodowym okresleniem odleglego zreszta ludu - Kazachow. Stawali na czele Kozakow ukrainscy magnaci, ale predko wytworzyli oni wlasne organizacje i swoisty samorzad wojskowy. Probowaly powsciagnac swobody kozackie wladze Rzeczypospolitej przez specjalny akt sejmowy 1590. Stworzono wtedy "rejestr" Kozakow, zapewniajacy niklej ich czesci uznanie za wojsko Rzeczypospolitej; wiekszosc pozostawala poza tym przywilejem; jednoczesnie krol Zygmunt III gorliwie korzystal z prawa rozdawania pustkowi ukrainskich na wlasnosc magnatom ukrainskim i polskim, co rozpoczelo trwajaca 60 lat intensywna kolonizacje Ukrainy, zmieniajaca "pustkowia" w kwitnace okolice uprawiane rekami chlopow - czynszowych przede wszystkim - bowiem do panszczyzny ludu Ukrainy dlugo nie udawalo sie przymusic. Jednak ustawa 1590 roku nie zapobiegla (bo nie mogla) spolecznym konfliktom. Wybuchlo pierwsze powstanie pod wodza Krzysztofa Kosinskiego, stlumione przez magnaterie Ukrainy dzieki zwyciestwu w bitwie pod Piatkiem na Wolyniu 2 lutego 1593 roku. Niedlugo trwal spokoj. W 1595 roku wybuchlo powstanie Kozakow, na ktorego czele stanal doswiadczony zolnierz Semen Nalewajko. Sprawa byla grozna, gdyz powstanie kozackie objelo wtedy prawie cala Ukraine i nawet skraj Bialorusi. Przeciwko Kozakom i wspierajacym ich chlopom ukrainskim ruszyl hetman Stanislaw Zolkiewski. Po wielu starciach Zolkiewski zablokowal swietnie umocniony i znakomicie broniony przez piechote zaporoska tabor Kozakow nad rzeka Solonica w poblizu Lubni. 7-8 czerwca 1596 roku wyczerpaly sie kozackie mozliwosci obronne i powstancy skapitulowali, wydajac w rece Zolkiewskiego Semena Nalewajke. Doszlo potem do kompromitujacych wojska Rzeczypospolitej przypadkow naruszenia dyscypliny i ataku na bezbronnych juz jencow. Pozniej scieto Nalewajke w Warszwie. Byly pomysly, aby w ogole zlikwidowac naddnieprzanska Kozaczyzne, ale nikt nie zauwazyl innej wielkiej szansy Rzeczypospolitej: uszlachcenia kilku tysiecy Kozakow rejestrowych (nie byli gorsi od "herbowych" Mazurow, krzyczacych na polach elekcyjnych pod Warszawa), nadania reszcie powstancow praw wolnych chlopow, podleglych tylko wladzy krolewskiej, zabezpieczenia ludu Ukrainy przed samowola rodzimych i wywodzacych sie z Polski magnatow przez ustanowienia tamze specjalnie umocowanych przez sejm komisarzy krolewskich. Jakiekolwiek pomysly tego rodzaju - mieszczace sie przeciez znakomicie w ramach pojec epoki - nikomu z przywodcow szlacheckich przez mysl nie przeszly. Szlachta owczesna ogarnieta byla dwoma rodzajami emocji: wsciekloscia przeciwko "nieposlusznym chamom" kozackim i nienawiscia do "niemieckiego despotyzmu" Habsburgow. Rzecz szczegolna, iz w szlacheckich opiniach krwawa Moskwa oceniana byla bez porownania lagodniej. Jerzy Lojek "Kalendarz Historyczny", Alfa 1994 Slawek ------------------------------------------------- Pozwole sobie rozwinac ten bardzo dla mnie ciekawy artykul Slawka. Zwrocmy uwage na explicite wymienione w nim kluczowe pojecia: magnaci, szlachta, chlopi (wolni, czynszowi, panszczyzniani), swobody kozackie, rejestr Kozakow, wojsko, kolonizacja Ukrainy, konflikt spoleczny, powstania kozackie (Krzysztofa Kosinskiego i Semena Nalewajki wspierane przez chlopow ukrainskich. To ostanie "objelo wtedy prawie cala Ukraine i nawet skraj Bialorusi".), sciecie Nalewajki w Warszawie. Nie ma miedzy nimi explicite pojec takich jak kosciol, wiara, religia, roznice religijne, Unia Brzeska, pojec bez ktorych nie da sie chyba zrozumiec historii tych ziem i polskich z nimi stosunkow, wtedy i pozniej, nawet w miedzywojennej i powojennej Polsce. A tak przeciez pisze Norman Davies (1): Religious grievances mingled with social and political ones. The Cossacks of the Dnieper did not recognize the Union of Brest. Nalewajko's Rebellion in 1596 was the first of many to justify itself in terms of defending the Orthodox faith against Catholic subversion. Nalewajko, executed in Warsaw as a political traitor, was remembered in the Ukraine as a religious martyr. Krytycznie ocenia owczesna polityke polska na Ukrainie Jasienica (2): Trudno dopatrzec sie podobnych cech dojrzalosci w tym, co sie jednoczesnie dzialo na Ukrainie. Za mlode tam wszystko bylo, zanadto pierwotne. Od zasadniczych decyzji powzietych w roku 1569 nie uplynelo jeszcze trzy lat dziesiatki. Watpliwe, czy wolno nazywac pierwsze poruszenie kozackie powstaniem, a chociazby i buntem w pelnym tego slowa znaczeniu. Przewodzil mu Krzysztof Kosinski, Polak i szlachcic, obdarzony przez sejm Rokitnem na Ukrainie i poklocony o te majetnosc z Januszem Ostrogskim. Walka ruskiego pana z lackim polpankiem zakonczyla sie 2 lutego 1593 roku kapitulacja tego ostaniego pod Piatkiem. Potem Kosinski atakowal w Czerkasach innego moznego Ukrainca, kniazia Wisniowieckiego, i zginal z rag jego slug. Semen Nalewajko, Kozak prawdziwy i bardzo bitny, walczyl po stronie magnackiej przeciw Kosinskiemu... a w trzy lata pozniej sam podniosl bunt - bez porozumienia z Zaporozem, lecz ze sztandarem cesarza Rudolfa w swym obozie. Kiedy Zolkiewski oblegl Nalewajke pod Solonica, kniaz Rozynski - ktorego kuzyn byl niedawno hetmanem nizowym - terroryzowal powstancow, kazac na przedpolu ich walow wbijac na pale pojmanych Kozakow. Odnioslszy zwyciestwo mogl Zolkiewski uprzedzic pozniejsze o lat sto trzynascie dzialania Piotra I, zdobyc Sicz i zaprowadzic wiadomy porzadek. Nie poszedl na Niz, bo tego oczekiwali i pragneli Tatarzy krymscy. Liczyl, ze da sie uzyc Zaporoza jao oslony przed orda. Nalewajke odeslal do Warszawy, gdzie go scieto, puscil spod Solonicy wolno tysiac piecset jazdy kozackiej, lecz wojsko polskie - lamiac warunki kapitulacji - urzadzilo w obozie pokonanych rzez. Dosc dawno temu nazwano Ukraine "polskim Balkanem" owych czasow. I jeszcze dwa cytaty z Jasienicy: Zatargi religijne w Polsce i na Litwie byly zjawiskiem groznym, na Ukrainie smiertelnie niebezpiecznym. Nie tylko dlatego, ze tam, na zachodzie i polnocy, zle potrawy wazyly sie we wlasnych sosach - Polacy krzywdzili innych Polakow, Litwini Litwinow - tutaj zas szlacheccy Lachowie uposledzali wiare plebejskiej Rusi. I bez podniet natury wyznaniowej trwala na Ukrainie wojna wszystkich przeciwko wszystkim. Nie nalezy dorzucac siarki do materialow palnych. [...] Kontrreformacja dlonmi Zygmunta III oraz jego doradcow wyhaftowala piekny sztandar ideologiczny, ktory Moskwa i patriarchaty majace swe siedziby w Turcji wspolnie wreczyly Zaporozu. Podobnie pisze i krytycznie wyraza sie Tadeusz Andrzej Olszanski (3): [...] Rzeczpospolita nie podjela dostatecznych wysilkow, by zwiazac ze soba Kozaczczyzne, co do pierwszych dziesiecioleci XVII w. bylo mozliwe. [...] W 1596 r. zostala zawarta unia koscielna miedzy Kosciolem Prawoslawnym w Rzeczpospolitej a Stolica Apostolska. Unia ta zobowiazywala prawoslawnych do przyjecia stanowiska katolickiego w spornych kwestiach dogmatycznych, pozostawiajac im dotychczasowy ustroj koscielny oraz liturgie. Unia ta, ktorej podstawowym bledem bylo - przypuszczalnie nieuniknione w tym czasie - ograniczenie jej do terytorium Rzeczpospolitej wprowadzona byla z powaznymi trudnosciami i przy znacznym oporze prawoslawnych. Diecezje lucka, lwowska i przemyska, czyli Wolyn i Rus Czerwona) przystapily do unii dopiero po blisko stu latach, zas w Kijowskim, Braclawskim i Czernihowskim nie przyjela sie ona do tego stopnia, ze juz po dwudziestu latach zostala tam odbudowana hierarchia prawoslawna. Powodem takiego przebiegu wydarzen byly rosnace aspiracje narodowe zarowno szlachty ukrainskiej, jak i Kozakow, ktore w owczesnych warunkach wyrazaly sie przede wszystkim w obronie integralnosci religijnej. (n 4) Spory teologiczne zwiazane z unia mialy ogromny wplyw na ksztaltowanie sie ukrainskiej kultury narodowej oraz jezyka. Olszanskiego nota 4, s.12: Czasy owczesne nie znaly dyskryminacji narodowej, a jedynie religijna: sprzyjala temu utrzymujaca sie rola laciny jako jezyka ludzi wyksztalconych, w naturalny sposob niwelujaca roznice narodowosciowe. Przypominam jednak, iz wedlug wielu historykow kontrreformacja coraz to skuteczniej utozsamiala w Polsce protestantyzm z podejrzana cudzoziemskoscia i rodzilo sie pojecie Polaka-katolika. (1) "God's Playground", Vol. I, p. 174. Columbia university Press, New York 1982. (2) "Rzeczpospolita Obojga Narodow Srebrny Wiek" Rozdzial: Sluga Doktryn. PIW 1992. (3) "Historia Ukrainy XX w." Oficyna wydawnicza Volumen, Warszawa, bez daty, s.11-14. tkg ________________________________________________________________________ Izabella Wroblewska ([email protected]) PAWEL HUELLE ============ W Gdansku pojawilo sie w ostatnich latach kilku wybitnych pisarzy naraz. Jest miedzy nimi Pawel Huelle: pisarz, poeta, autor m.in. jednej z najglosniejszych powiesci lat osiemdziesiatych - "Weisera Dawidka", przetlumaczonego juz na kilkanascie jezykow. Kilka lat temu byl on tez przez jakis czas szefem miejscowej telewizji. Po Nowym Roku ukazala sie trzecia jego ksiazka "Pierwsza milosc i inne opowiadania". Czterdziestolatek. Zastanawialam sie, jak go tutaj przedstawic. Najlepiej niech sie przedstawi sam. Oto wybrane przeze mnie fragmenty wywiadu Pawla Huelle udzielonego jesienia ubieglego roku dziennikowi "Zycie". Z pisarzem rozmawial wtedy jego kolega po fachu Dariusz Suska ("Zycie" 12/13.10.1996). * * * Suska: Czy uwaza sie Pan za pisarza gdanskiego ? Huelle: Nie moge odpowiedziec jednoznacznie. Nigdy tak nie myslalem. To jest dosyc skomplikowane. Przede wszystkim uwazam sie za pisarza polskiego. To w jezyku polskim moja swiadomosc sie wychowala i to jezyk polski ja odzwierciedla. Ale tutaj zyje i pracuje i w swojej tworczosci wyrazam specyfike Gdanska. Cala powojenna historia Gdanska, takze ta, w ktorej swiadomie uczestniczylem, jako bardzo mlody, a potem dojrzaly czlowiek, byla historia jakby odmienna od historii reszty Polski. Miala swoj silny aspekt regionalny, ktory zreszta potem okazal sie brzemienny w skutki dla calego kraju. To prawda, ze we wszystkich moich trzech ksiazkach poruszam sie w swiecie gdanskiego podworka i jego najblizszych okolic. Robie to z wyboru, ale i z koniecznosci. Jezeli czlowiek chce opowiedziec pewna historie, a literatura, a zwlaszcza proza, jest opowiadaniem historii, to powinien szukac takiego osadzenia i takich realiow, ktore sa mu najblizsze. Dlatego poruszam sie w swiecie dobrze mi znanym, swiecie mi bliskim, tak uczuciowo, jak biograficznie i przestrzennie. [...] Jednak gdanskosc nie jest tym zaklasyfikowaniem, ktoremu moglbym przyklasnac. Nie sadze, by w ogole cos takiego istnialo, choc jako czytelnik zawsze czulem pociag do pisarzy, ktorzy byli wierni swoim malym ojczyznom. [...] To jest przeciez sposob nie tylko uprawiania literatury, ale i poruszania sie po swiecie. Z perspektywy prawie 40-latka, ktory widzial juz rozne strony moge jeszcze powiedziec, ze ten moj kawalek swiata, mowie tu o Gdansku, o najblizszych Kaszubach i o calym przymorzu, jest bardzo pieknym zakatkiem swiata. Suska: Literatura, wedlug pana slow, jest opowiadaniem historii. Jaka~ wobec tego historie~ zawiera pana najnowsza ksiazka "Pierwsza milosc i inne opowiadania" ? Huelle: Jest w niej siedem opowiadan, a wiec siedem historii. Sa to opowiadania o milosci, na co wskazuje tytul pierwszego opowiadania, jak i dramatyczno-liryczne historie losow ludzkich z rozsianymi tu i owdzie watkami dotyczacymi przeszlosci mojej rodziny. Ostatnie opowiadanie nosi tytul "Ulica Polanki" i gdybym rozrysowal mape terytoriow, ktore literacko penetruje, to jest to tak, jakby lupa~ z panoramy okolic Gdanska zejsc na taki bardzo drobniutenki jej punkt. Polanki to ulica, przy ktorej jak wszyscy wiemy, mieszka byly prezydent Lech Walesa. Tak sie zlozylo, ze jest to ulica, przy ktorej uplynelo cale moje dziecinstwo. I rownoczesnie jest to ulica w pewnym sensie mityczna w historii Gdanska, poniewaz tam znajdowaly sie dwory i rezydencje najznakomitszych patrycjuszowskich rodzin gdanskich, miedzy innymi rowniez Schopenhauerow. Tutaj urodzil sie Artur Schopenhauer. Tutaj nocowal Napoleon Bonnaparte. Suska: Czyzby to byl rodzaj miejsca cudownego, w ktorym skupia sie historia ? Huelle: Rzecz jest moze bardziej banalna. Osia tego opowiadania jest zaproszenie narratora na urodziny pana prezydenta, tuz przed wyborami. Narrator postanawia pojsc na to przyjecie, chociaz wlasciwie nie wie, dlaczego zostal zaproszony. W tym momencie uruchamia sie taki proustowski lancuch rozmaitych wspomnien. Tych gdanskich, zwiazanych z ulica Polanki, ale takze historii z zycia rodziny narratora, ktory sobie przypomina, jak jego przodkowie udawali sie na bal do prezydenta Moscickiego. Albo jak jego dziadek przed wojna odwiedzal Wolne Miasto Gdansk, a przy Polankach zjadl kolacje z pewnym Niemcem. Suska: W XX wieku wielu pisarzy zrezygnowalo z klasycznego opowiadania historii. Zaczeli eksperymentowac z forma i jezykiem. Czy teraz znowu pojawia sie tesknota za zwyczajami, ladnie opowiedzianymi historiami ? Huelle: Jezeli powiedzialem, ze pisarstwo jest opowiadaniem historii, to oczywiscie nie oznacza to, ze jestem jakiegos rodzaju bezwzglednym konserwatysta, chcacym powrocic do literatury, ktorej zadaniem jest opowiedzenie pewnych pouczajacych, badz smiesznych, badz rubasznych anegdot. Otoz moze nie az tak. Dla mnie na przyklad Proust, ktory jest pisarzem afabularnym, pisarzem bardziej swiadomosci i pamieci, tez opowiada historie. Historie bardzo osobistego ja, uwiklanego w czas, w erotyzm, po prostu w zycie. Lecz to jest na poziomie opowiadania pewnej zajmujacej historii. To samo moge powiedziec o sztandarowym utworze, na ktorzy sie powoluja wszyscy awangardysci, czy postawangardysci, czyli o "Ulisesie" Joyce'a. To jest tez proza, ktorej sila polega miedzy innymi na tym, ze opowiada pewna bardzo precyzyjnie skonstruowana historie. Problem, jak daleko to eksperymentatorstwo powinno isc. Obserwuje ogromna tesknote ludzi i siebie samego do powrotu sztuki do pewnego dialogu z tradycja, do czerpania z niej tego, co bylo madre, dobre, szlachetne i jakos racjonalne. [...] A zyjemy w swiecie, w ktorym wszystko wolno. Zyjemy w swiecie, w ktorym wszelkiego rodzaju kryteria zostaly zachwiane. To moze dobrze, moze zle. Czy gdyby istniala jakas normatywna poetyka, nie mam oczywiscie na mysli realizmu socjalistycznego, byloby latwiej? Tego nie wiem. W kazdym razie, dzisiaj, kiedy nie ma zadnych regul, to nawet bunt, czy jakis rodzaj nowatorstwa, jest tak naprawde niemozliwy, bo nie ma zadnego systemu, czy tez szkieletu, przeciw ktoremu mozna by sie buntowac. Salon niezaleznych w Paryzu dlatego odegral tak wielka role, bo on rzeczywiscie jakas zaskorupiala forme staral sie rozsadzic. Suska: Mozliwy jest przeciez bunt konserwatywny, kontrrewolucja ? Huelle: Az tak tego nie widze. Choc oczywiscie istnieje potrzeba przywrocenia pewnych podstawowych norm. Zeby powiesc byla powiescia, a obraz obrazem. Mozna destruowac forme, mozna nia igrac w rozmaity sposob jesli ten eksperyment formalny, to nowatorstwo sluzy przekazaniu jakiejs glebokiej tresci. Inaczej bedzie to po prostu zjadanie wlasnego ogona. W jakims sensie uznaje sie wiec za konserwatyste. Po pierwsze odpowiednie dac rzeczy slowo, ciagle trzeba o tym pamietac, kiedy sie pisze. Po drugie, pewne pojecia powinny odpowiadac tresciom w nich zawartym. Powiesc to ma byc powiesc, a esej to ma byc esej. Zawsze cenilem ten rodzaj poezji i tych poetow, ktorzy z jednej strony maja do przekazania bardzo gleboka tresc, a z drugiej narzucaja sobie jednak pewne wymogi formalne. Tutaj zgadzam sie ze Stanislawem Baranczakiem, ze wszelka sztuka, a zwlaszcza sztuka poetycka rodzi sie tam, gdzie potrzeba ekspresji i koniecznosc wypowiedzenia natrafia na bardzo okreslone rygory, ktore naklada sobie sam piszacy. [...] Suska: Gdansk jest miejscem, w ktorym przed wojna istnialo zageszczenie roznych przedmiotow. Te wszystkie przedmioty zniknely z powierzchni ziemi. Pan bardzo podkresla znaczenie tradycji i pamiatek. Czy dlatego, ze wychowal sie pan w swiecie spustoszonym ? Huelle: My, ktorzy urodzilismy sie w rodzinach imigrantow, czyli ludzi, ktorzy do Gdanska przyjechali po wojnie, mielismy garsc przedmiotow, wyniesionych z Atlantydy poprzedniej. Portret pradziadka, pare fotografii, i to wszystko. Tutaj z bardzo bogatej, gestej kultury materialnej, tez zostalo niewiele. Jako dzieci obcowalismy z bardzo dziwnymi sladami innej cywilizacji, ale to byl swiat wykopalisk, archeologii zupelnej. Jest wiec cos okropnego w konstrukcji bytu, ze tak latwo wszystko zniszczyc, a tak trudno odtworzyc. Ale moje zamilowanie do pamiatek i przedmiotow ma bardzo konkretne powody zyciowe. Bylem dzieckiem wychowanym w rodzinie inteligenckiej z tak zwana przeszloscia, z pewnymi tradycjami. Na szczescie nigdy to nie bylo u nas przedmiotem jakiegos groteskowego kultu, ale caly czas bolesnie odczuwano nieslychana strate. Nie mowie o pogorszeniu poziomu materialnego zycia, ale o takich rzeczach jak fotografie, mapy, to wszystko zostalo zabrane przez wojne. A dla mnie jest nieslychanie wazne, ze w pokoju mam biurko po moim pradziadku. Przy tym biurku pracowal tez moj dziadek i tamze swego czasu siadywal moj ojciec. A teraz ja. To biurko nie jest czyms martwym, jest ozywione. Ma swoja historie. To naturalne, ze czlowiek chcialby zyc wsrod trwalych przedmiotow. Im jestesmy starsi, tym wieksza odczuwamy potrzebe autentyku. Dlatego czlowiek chce zyc w miescie, a nie w osiedlu mieszkaniowym. Suska: Nasza cywilizacja niestety tego nie zapewnia. Huelle: Zyjemy w cywilizacji przedmiotow jednorazowego uzytku, czego po prostu nienawidze. Ale taka jest logika masowych spoleczenstw. [...] Swiat wspolczesnych przedmiotow czy gadzetow, ja tak to czuje, nie posiada wlasnego wewnetrznego zycia. Na pewno ginie bezpowrotnie jakis rodzaj relacji pomiedzy czlowiekiem a materia, najzwyklej fizycznie pojmowana. Dzisiaj starego radia nikt nie naprawia. Radio, ktore pamietam z mieszkania moich rodzicow, jeszcze przedwojenne, bylo wlasciwie czlonkiem mojej rodziny. To magiczne oko mialo swoja estetyke. Dzisiaj mowi sie, ze wieza hi-fi tez ma swoja estetyke. Ale to nie jest estetyka mi bliska, w zadnym wypadku. [...] Suska: Byl Pan szefem gdanskiej telewizji. Przeciez przedmioty na ekranie nie sa prawdziwe. Sa wirtualne. Huelle: Demoniczna i niszczycielska rola telewizji polega na tym, ze telewizja ma moc sakralizowania rzeczywistosci. Jesli cos istnialo w telewizji, to istnialo naprawde. Ludzie w wielu wypadkach tak mysla. [...] Zyjemy w swiecie zdominowanym przez telewizje. Trzeba z tym zyc, ale to jest olbrzymie niebezpieczenstwo, poniewaz jest to swiat wirtualny. Suska: A czy butelki po oranzadzie, te tak zwane krachle, ktore opisal Pan w "Weiserze Dawidku" i ktore staly sie slynne, to takze, jak Pan sugeruje, przedmiot trwaly ? Huelle: To byl jednak przedmiot trwaly. Butelki z takim zamknieciem funkcjonowaly jeszcze przed wojna. Jest w tym oczywiscie pewien fenomen, bo to jest przedmiot malo wazny, w gruncie rzeczy nawet malo estetyczny, ale istota pamieci dziecka polega na tym, ze czasami taki przedmiot urasta do rangi pewnego symbolu, czy wrecz pewnego skrotu tamtej rzeczywistosci. Nasza pamiec jest z jednej strony czyms cudownym, z drugiej jednak czyms wybiorczym i niedoskonalym. Po latach okazuje sie, ze zmiana perspektywy, z jakiej patrzymy na obraz z przeszlosci, moze byc szokujaca. Nie jest wazne po latach to, co sie nam wydawalo wazne te dwadziescia lat temu, tylko zupelnie cos innego, jakis detal, szczegol, ktory nasza pamiec niekiedy wydobywa i oswietla. Cenie tych malarzy i tych pisarzy, ktorzy potrafia taki detal wydobyc i nam go pokazac. Dla mnie akurat ta oranzada byla wazna. [...] Suska: Mowimy przeciez o dziecinstwie w socjalizmie. Bylo to dziecinstwo w pewnego rodzaju getcie, a Pan mowi o tym jak o dziecinstwie w raju. Huelle: Oczywiscie byl to pewien rodzaj niedostatku i przede wszystkim zamkniecia na swiat. [...] Ale moim zdaniem to nasze dziecinstwo bylo szczesliwe. Przede wszystkim dlatego, ze dzieki tej sytuacji zostalismy zmuszeni do nieslychanej kreatywnosci i pomyslowosci. Mielismy nedzny swiat materialny, bylismy niezamoznym spoleczenstwem i to powodowalo, ze jako dzieci musielismy stwarzac sobie wlasne mitologie, gry i zabawki. Dzisiaj te role spelnia rzeczywistosc wirtualna: telewizja i gry komputerowe. [...] Suska: Czy zatem niedlugo juz pisarze znikna z powierzchni ziemi ? Huelle: Nie wiem. Nie wiem nawet czy beda pisali lepiej, czy gorzej. * * * Wyboru tekstu wywiadu dokonala Izabella _________________________________________________________________________ Ted Morawski ([email protected]) AFERA SOKALA ============ Dyskusja o pustoslowiu i "filozofowaniu detym" przypomniala mi niedawna "afere Sokala" i niezly artykul prasowy, ktory obie strony uczestniczace w aferze staral sie oglednie przedstawic. Moze nie wszyscy pamietaja lub pewnych szczegolow nie znaja. Zrobilem ponizej tlumaczenie na polski z wyjatkiem tytulu i "byline" (moj zwyczaj). Ze wzgledu na ostrozny temat staralem sie tlumaczyc jak najbardziej doslownie, zachowujac sens autora. Nie jest to wiec moj styl pisania ani moje ujecie. Obawiam sie ze pewne terminy moglem zle przetlumaczyc nie znajac odpowiedniej polskiej terminologii naukowej. W kilku takich przypadkach zachowalem w nawiasach angielski oryginal obok moich slow wybranych. W jednym bodaj przypadku zupelnie terminu nie tlumaczylem, bedac prawie pewien ze jakakolwiek ma proba napewno zagmatwa poczatkowe zrozumienie. Ted Morawski -------------- [The Philadelphia Inquirer] Health & Science Monday, November 11, 1996 Fuzzy thinking takes a thumping Physicist's hoax has left-wing deconstructionists crying "unfair.'" By Faye Flam INQUIRER STAFF WRITER Fizyk Alan Sokal okresla siebie jako lewicowca i jeszcze do tego feministe, a tu naraz chwala go konserwatysci George Will i Rush Limbaugh za psikus, jaki wyrzadzil pewnym lewicowo ukierunkowanym akademikom. Sprawa powstala, gdy 42-letni Sokal, profesor New York University, zdecydowal wytoczyc walke niedbalemu mysleniu, intelektualnej miernocie, falszywej erudycji i sentymentom wrogim naukom scislym, ktore -- jak on i niektorzy jego koledzy z nauk scislych twierdza - wsaczyly sie do dziedzin humanistycznych i nauk spolecznych ("humanities and social sciences"). Wycelowal specyficznie w ruchy postmodernistyczne i dekonstruktywne ("postmodernist and deconstructionist"), ktore uwaza za zrodla tych grzechow. Jako linie swego ataku obral sporzadzenie blagi ("hoax"): logice sprzeczny artykul pod tytulem "Przekraczajac granice - w kierunku transformatywnej hermeneutyki grawitacji kwantowej" ("Transgressing the Boundaries - Toward a Transformative Hermeneutics of Quantum Gravity". Chcial zobaczyc, czy uda mu sie naciagnac jakichs rozmycie myslacych ("fuzzy-thinking") redaktorow do wziecia tej rzeczy na powaznie. Pod dziwacznym tytulem znajduje sie parodia postmodernistycznego/ dekonstrukcjonistycznego [:-) TM] przeslania, ktore z grubsza argumentuje, ze prawda jest wzgledna, a fakty sa jedynie socjalnymi konstruktami ("social constructs"). Artykul Sokala -- bogaty w odsylacze i dopelnienia ("extensively referenced and footnoted") - oparl sie na dzisieszych naukach scislych, by argumentowac, ze nie istnieje cos takiego jak obiektywna fizyczna rzeczywistosc. Sokal twierdzi w swej bladze, ze takie stale jak pi (stosunek obwodu do srednicy kola), czy stala Einsteina okreslajaca szybkosc swiatla, sa jedynie wymyslami ludzkiej wyobrazni i dlatego moga byc zmienne w zaleznosci od zachcianki. Sokal mowi, ze nigdy sie nie spodziewal rozglosu, ktory powstal, gdy periodyk "Social Text" polknal przynete i opublikowal ubieglej wiosny jego artykul. 24-go pazdziernika wypelnil audytorium w Princeton, gdzie debatowal z historykiem Norton Wise na temat, ktory zyskal sobie przydomek Afera Sokala. Fizycy posrod publicznosci byli uradowani, a niewielu rozgniewanych przedstawicieli humanistyki palalo goraczka. Tydzien pozniej, na terenie New York University, spotkal sie po raz pierwszy oko w oko z Andrew Rossem, redaktorem "Social Text". Ross, ktory okresla "Social Text" jako "lewicowy periodyk opinii politycznej i analizy kulturowej", mowi ze "trick" Sokala jest pogwalceniem akademickiego zaufania, i ze jego parodia trafila w niewlasciwy cel. Sokal twierdzi ze Ross albo opublikowal artykul, ktorego nie rozumial (wykazujac kompletny brak intelektualnych wymagan), albo naprawde wierzy, iz rzeczywistosc jest niczym wiecej niz tworem ludzkiego umyslu. Do paru lat wstecz, Sokal nigdy nie zwracal wiele uwagi na dekonstruktywizm, ktory to przysluzyl sie przeobrazeniu list lektury na uczelniach - pozwalajac studentom unikac Szekspira oraz innych "martwych bialych samcow" na rzecz kultury popularnej. Sokal mowi, ze bardziej niedawno, pod rubryka powstajacej dziedziny o nazwie "science studies", dekonstrukcjonisci wprowadzaja do jego ukochanej fizyki swe przeslanie, iz jakoby wszystko jest rowne. Szczegolnie oburzajace, mowi Sokal, jest to, ze owa filozofia, ktora on ocenia jako "antiscience", zostala skojarzona z lewica, ktora on sam nazywa siedziba nauki scislej i rozumu ("reason") od czasu Oswiecenia. Bo to lewica, na przyklad, propagowala takie idee naukowe idei jak ewolucja, preferujac je ponad tradycyjne wierzenia religijne. "Chcialem im dac sposobnosc powieszenia sie ich wlasnymi slowami," stwierdzil Sokal o przyczynie napisania artykulu. Artykul Sokala byl czyms wiecej niz bzdurami na wyzynach. Jest on w rzeczywistosci pelen cytatow naukowcow i filozofow. Powiedzial on ze "Moj jedyny przyczynek ["contribution" - slisko, TM] bylo to, iz stworzylem nonsensowy argument, laczac owe cytaty miedzy soba." Fakt, ze niektorzy respektowani naukowcy dziedzin scislych przyjeli czesc przeslania postmodernistycznego, mowi Sokal, wykazuje, ze nawet oni moga wpasc w nawyk balaganiarskiego myslenia. Parodia Sokala jest jednak nacelowana najbardziej w uczonych dziedzin humanistycznych. Wymienia argument wysuniety przez Luce Irigaray, filozofa feministycznego, ktora oplakuje niesprawiedliwosc dokonana przez meski "establishment" nauk scislych w kladzeniu wiekszej emfazy na mechanike cial stalych ("mechanics of solids") - ktora ona kojarzy z meskimi genitaliami - niz na mechanike plynow ("fluid mechanics"), ktora to ona kojarzy z genitaliami zenskimi. W swych pismach karci ona matematykow za preferowanie meskich geometrycznych form ponad zenskimi, jakby mialo to do czynienia z ksztaltami granic. Sokal przytacza nastepnie Jacquesa Lacana, francuskiego filozofa, ktory laczy topologie - geometrie powierzchni cial stalych - z choroba umyslowa, AIDS, i krytyka filmowa. Sokal cytuje tez francuskiego filozofa Jacques Derrida, uznanego giganta dekonstrukcji, ktory mowi, ze nie ma nauki scislej w naukach scislych ("there's no science to science") i nie ma niczego stalego w swiecie fizycznym. "Stala Einsteina nie jest stala, nie jest centrem. Jest ona samym wlasnie konceptem zmiennosci - jest ona, na koniec, konceptem gry - w innych slowach, nie jest to koncept czegos..." (Sokal, w wywiadzie, okreslil ten wyjatek jako "crescendo nonsensu.") Konczac swa parodie, Sokal argumentowal, ze wiedza nauk scislych powinna byc ksztaltowana by "wyzwalac" ludzi spod pojecia "prawdy absolutnej." W wywiadzie Sokal powiedzial, iz "prawdziwym skandalem nie byl fakt ze to opublikowali. Byla nim sama zawartosc artykulu, co wskazuje ze akademicy, szczegolnie francuscy filozofowie, pisywali nonsensy." W rok po wyslaniu artykulu do "Social Text" zostal on opublikowany w specjalnym wydaniu tytulowanym "Science Wars," gdzie umieszczono go posrod artykulow badaczy studiow nauk scislych. Redaktor "Social Text", Andrew Ross, tez jest profesorem NYU i mowi ze Sokal obral sobie niewlasciwy cel. "Social Text" nigdy nie byl w zamierzeniu rygorystycznym wydawnictwem z recenzja fachowych rowiesnikow ("peer review"), w jakich publikuja fizycy. Nie jest jego zamierzeniem odpleniac prawde od fikcji, jak to czynia uczeni nauk scislych, a raczej ma za zadanie glosic rozne idee i kierunki spojrzenia. Ponadto, nie specjalizuje sie w filozofii postmodernistycznej, oswiadczyl Ross. I choc czasopisma nauk scislych dzialaja z rygorystycznym systemem kolezenskiej recenzji, Ross mowi, ze on i pozostalych pieciu uczonych humanistow, ktorzy redaguja "Social Text", polegaja na zaufaniu. Ross przyznaje, ze jego pierwsza pomylka bylo zalozenie, iz Sokal byl uczciwy. Twierdzi, ze przeczytal artykul i wzial go za esej wyznajacy opinie Sokala o stosunku pomiedzy filozofia, a dzisiejsza nauka scisla. Ross dodaje, ze parodia Sokala mija sie z celem, gdy przychodzi do atakowania punktu widzenia obranego przez redaktorow jego czasopisma. Ross mowi, ze oczywiscie, iz wierzy, ze istnieje fizyczna rzeczywistosc. Po prostu wierzy tez, ze spoleczenstwo powinno miec wiecej wplywu w decydowaniu, ktore problemy badacze z nauk scislych beda wybierac do pracy -- czy to bronie atomowe, czy rak, energia jadrowa czy sloneczna, srodki szkodnikobojcze ("pesticides"), czy inzynieria genetyczna. "Istnieje pilne zapotrzebowanie na szerszy udzial obywatelski w podejmowaniu decyzjii o przyszlosci nauk scislych i technologii," mowi Ross, stanowisko nie majace nic do czynienia z rzeczywistosc negujacymi francuskimi filozofami. Ross oskarza Sokala o wymierzenie niezasluzonego ciosu dziedzinie "science studies" i o niepotrzebne potegowanie polaryzacji miedzy naukami scislymi a humanistycznymi. Sokal mowi, ze nie ma problemu z uczonymi humanistyki, jesli nie oczerniaja nauk scislych uzywajac zestawu "social constructs". Mowi, ze naukowcy dziedzin scislych przyznaja, iz nie maja priorytetu na prawde absolutna. "Oczywiscie nauka scisla przybliza sie do prawdy, odkrywajac cos obiektywnego o swiecie," rzekl Sokal. "Wiemy takze, ze jeszcze nie wiemy." ["We also know we don't have it yet." -- Nie da sie doslownie - TM] Sokal mowi, ze byl swiadomy niebezpieczenstwa, iz go przytuli Rush Limbaugh i inni przedstawiciele prawicy. "Wiedzialem, ze prawica to wykorzysta, by osmieszyc lewice," powiada, "ale oni uzywali postmodernizm i new-age do wysmiewania lewicy od lat. Przestanmy te glupie rzeczy robic." Ted Morawski ----------------- Przypis redakcji: Sokal jako uczciwy fizyk ma swoja strone wizytowa na WWW: http://www.physics.nyu.edu/faculty/sokal.html. Tamze mozna znalezc odnosniki do "Afery Sokala". ________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen":[email protected], oraz [email protected] Serwery WWW: http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz, http://www.info.unicaen.fr/~spojrz Adresy redaktorow: [email protected] (Jurek Krzystek) [email protected] (Jurek Karczmarczuk) Copyright (C) by Jurek Krzystek (1997). Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Numery archiwalne dostepne przez WWW i anonymous FTP z adresu: k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. _____________________________koniec numeru 141___________________________