_________________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_________________________________________________________________________

   Poniedzialek, 17.03.1997          ISSN 1067-4020             nr 141
_________________________________________________________________________

W numerze:

             Aleksandra Omirska - Panie Poldku, niech pan zasunie...
               Slawomir Sapieha, 
           Tadeusz K. Gierymski - Nalewajko
            Izabella Wroblewska - Pawel Huelle
                   Ted Morawski - Afera Sokala

_________________________________________________________________________


Aleksandra Omirska ([email protected])


                   PANIE POLDKU, NIECH PAN ZASUNIE...
                   ==================================



            W Polsce nazwano go 
            ostatnim klezmerem Galicji,
            lecz Amerykanie mowia o nim:
            pierwszy klezmer
 
                    III RP.

            W jego muzyce - jak w calej
            muzyce zydowskiej - 
            slychac jek, szloch, spazm.
            Gdy gra Leopold Kozlowski,
            fortepian placze.


Leopold Kozlowski w wywiadzie udzielonym Izabelli Bodnar,
dla "Przekroju" (# 3/ 19 styczen 1997):


            "Klezmerstwa nie sposob sie nauczyc w najlepszym
             konserwatorium. Trzeba to miec we krwi. Ta muzyka
             siedzi u mnie po lewej stronie: w sercu."

 
                          * * *


   Na jego koncerty od dawna czekaja Japonczycy, wszak i tam
dotarla slawa Leopolda Kozlowskiego, potomka dynastii 
klezmerow: choc jego dziadek ukonczyl konserwatorium w Wiedniu, ze
swymi 12 synami stworzyl kapele klezmerska i czesto wystepowal 
na dworze Franciszka Jozefa, takze - u marszalka Pilsudskiego. Maly 
Poldek, lezac w kolysce, wsluchiwal sie w te muzyke.
W wieku 6 lat juz gral w rodzinnej kapeli na cymbalach. Miasteczko
Przemyslany pod Lwowem. Tam sie urodzil. Stamtad do Anatewki,
znanej z musicalu "Skrzypek na dachu", bylo 200 km.


           "Takich miasteczek jak Przemyslany dzis juz nie ma.
           Tam wszyscy naprawde sie kochali! Nie bylo roznicy
           - Polak, Zyd, Ukrainiec czy Cygan. A potem Hitler
           wykonal swoj plan, zniszczyl narod zydowski, ale
           na szczescie przetrwala kultura zydowska i moim
           obowiazkiem jest ratowac zydowska muzyke.
           Jednak nie ten jest klezmerem, kto potrafi zagrac
           "Maj jidisze mame", "Miasteczko Bel/z" czy
           "Rodzynki z migdalami". Nie!"


            "W naszym klezmerskim domu na pierwszym 
            miejscu byla muzyka, potem dopiero posilek,
            odpoczynek. Kiedy na wakacje jechalismy
            furmankami z Przemyslan do Buska pod
            Tarnopolem, przez cala droge gralismy. Tato 
            wynajmowal furmanke, siadalismy na slomie i,
            nim konie ruszyly, gralo sie. Na miejscu w Busku
            czy w Bobrce, bagaze szybko do pokoju i - gralo
            sie! Nam muzyka byla potrzebna jak aorta. Jak zycie."


Z hebrajskiego "kelej-zemer" oznacza "instrumenty, przedmioty 
muzyczne". W Polsce przed II wojna i po niej slowo klezmer
bylo obelga. [...] Ot, taki grajek.


          "W XIV i XV wieku klezmerami faktycznie 
          byli nie znajacy nut grajkowie, ale oni 
          mieli iskre Boza, dar. [...]
          Ale juz w XVIII wieku pojawili sie wirtuozi,
          instrumentalisci grajacy tez muzyke
          klezmerska. Dzis Itzhak Perlmann,
          najwybitniejszy skrzypek swiata sredniego
          pokolenia, nie wstydzi sie slowa klezmer
          i na jego plycie kompaktowej czytamy:
          "Itzhak Perlmann - klezmer". Bo byc
          klezmerem to wielka rzecz. Tego, co
          graja klezmerzy, w nutach zapisac nie 
          mozna. To sa niuanse, melizmaty, wibrata,
          te sliczne "a krechts", to jest ten jek,
          zaspiew instrumentu - poza nutami. 
          Trzeba to miec w sobie. I Perlmann 
          to ma."
          
          
W czerwcu 1995 roku amerykanska telewizja realizowala film
o Itzhaku Perlmannie w Krakowie, na Kazimierzu. Slynny skrzypek
poprosil na spotkanie Leopolda Kozlowskiego. 

 "Chodzmy, zagrajmy - powiedzial nagle - co bedziemy gadac."


             "I bez proby zagralismy piosneczke 
             "Rajzel/e" (Rozyczka), napisana 
             przez Mordechaja Gebirtiga, stolarza
             z zawodu, ktory byl zydowskim bardem, 
             autorem ponad stu piosenek. Zginal 
             zamordowany w drodze z Plaszowa 
             do Oswiecimia. Z Perlmannem 
             zagralismy tez piosenke "Ta jedna lza",
             napisalem ja kiedys z Jackiem Cyganem.
             Perlmann - na stradivariusie, a ja na 
             zwyczajnym pianinie. Dzialo sie to 
             w kawiarni "Ariel" (mykwa) przy 
             ul. Szerokiej 17. Gral, jak zawsze, 
             na siedzaco."


Wedrowkom Perlmanna po Kazimierzu towarzyszyly "Impresje
zydowskie" skomponowane przez Kozlowskiego. Film o Itzhaku
Perlmannie - na ktory przyjechal do Krakowa z ojcem pochodzacym
ze Strusiowa pod Tarnopolem - pokazywano w amerykanskiej
telewizji, zas wideokasete sprzedano juz w dziesiatkach tysiecy
egzemplarzy. Kiedy we wrzesniu br. Leopold Kozlowski byl
w Nowym Jorku i w Trenton, rozpoznawano go na ulicy. - Pan
gral z Perlmannem... Mam kasete "In the Fiedler's House"
(W domu skrzypka). I prosili o autograf, zapraszali do domow.

Przez wiele lat gral na akordeonie. Instrument nieraz ratowal mu 
zycie.


   "Lagerfu:rer kazal mi w ciagu tygodnia nauczyc go grac
   walce Straussa albo zgine taka smiercia, zagrozil, jaka
   nikt jeszcze nie zginal w obozie, w Kurowicach - byla
   tam filia obozu janowskiego we Lwowie, ktory tym sie
   roznil od Oswiecimia, ze nie bylo tam krematoriow -
   ludzi palono na stosach.

   Gralem tez w szescioosobowej orkiestrze obozowej w
   czasie - jak Niemcy mowili - uroczystosci. Tak nazywano
   egzekucje. Z akordeonem rozstalem sie w partyzantce,
   w slawnym oddziale kapitana Procha, w 40 pulku AK
   (X kompania). Niemcy urzadzili ktoregos dnia zasadzke
   i ostrzeliwalem sie majac, jak zawsze, w prawej rece
   automat, zas na lewym ramieniu akordeon. I dostalem
   w akordeon; gdyby nie instrument, dostalbym w samo
   serce. Nie chcialem, zeby dalej pracowal. Mam go w
   domu, spogladam ku niemu czesto, poglaszcze,
   odkurze..."


Akordeon dopiero w latach 30 wszedl w sklad kapeli klezmerskiej
i zastapil cymbaly, wszak cymbalistow bylo juz wowczas coraz mniej.


  "Kapela mojego ojca, ktory byl kiedys koncertmistrzem Wielkiej
  Orkiestry Symfonicznej w Buenos Aires, ale czul sie klezmerem
  - skladala sie z I skrzypiec, II skrzypiec, klarnetu, czyli krola 
  kapeli, cymbalow, bebna, czasem takze trabki i puzonu. Akordeon
  unowoczesnil brzmienie, ale nie zmienil stylu ani klimatu orkiestry.

  Klezmerstwo narodzilo sie wraz z budowa synagog. Przed mala 
  synagoga gralo 2 - 3 klezmerow, przed wieksza juz 5 - 6-osobowa
  kapela, wystepujaca na takich uroczystosciach, jak bar mycwa czy
  na slubach, ktore odbywaly sie "pod chupa", czyli pod baldachimem.
  Orkiestra ojca grywala na rozmaitych balach, weselach. Juz wtedy
  czesto siadalem przy fortepianie, bo od 6 roku zycia chodzilem na
  lekcje fortepianu, potem do Konserwatorium we Lwowie, zas po
  wojnie kontynuowalem studia w PWSM w Krakowie, w klasie
  dyrygentury instrumentalno-wokalnej."


W najtragiczniejszych momentach Zydzi zawsze ratuja sie dowcipem,
muzyka. Byc moze dlatego w czasie II wojny samobojstwa wsrod
Zydow zdarzaly sie rzadko.


   "Tak! Zydzi potrafia sie z siebie smiac w kazdej sytuacji,
   lecz wtedy jest to smiech przez lzy. W obozach takze 
   ratowali sie piosenka: choc mama wiedziala, ze jej dziecko
   za pol godziny zostanie rozstrzelane, to jeszcze zdazyla 
   mu zaspiewac kolysanke "Rodzynki z migdalami". Tak!
  
   Dla Zydow muzyka to cos jak modlitwa. Gdy nie wiedzialem,
   co mnie za godzine czeka w obozie czy w partyzantce -
   wszedzie mielismy wrogow, UP-owcow, SS-owcow -
   bralem akordeon i gralem. Gdy nie wiedzialem, co z mama
   i bratem - gralem. To byly chwile nadziei. Nadziei, ze dalej
   musze pociagnac te nic zycia. A nieraz wydawalo mi sie:
   musze zyc! Nie moge dac sie zabic, bo ja musze grac!"


Po wojnie przez 23 lata Leopold Kozlowski byl szefem Zespolu Piesni
i Tanca Krakowskiego Okregu Wojskowego, potem warszawskiego.
Pozniej - kierownikiem muzycznym Panstwowego Teatru Zydowskiego
w Warszawie i cyganskiego zespolu "Roma".


  "Pani mowi, ze w Izraelu slyszala pani muzyke zydowska,
  zywiolowa i dynamiczna, ale brakowalo jej nastroju, tej "lezki".
  Tak! Pomiedzy muzyka izraelska a zydowsko-klezmerska jest
  kolosalna roznica. Izraelska wywodzi sie czesciowo z dawnej
  Palestyny, stad wplywy muzyki ludow zamieszkujacych ongis
  Palestyne, slychac wiec brzmienia marokanskie, abisynskie itd.

  A korzenie muzyki zydowskiej tkwia w diasporze, ponadto grana
  jest przewaznie w tonacjach mollowych i wzbogacana specjalnym,
  klezmerskim sposobem. To jest w "Skrzypku na dachu" - cieplo,
  rzewnosc, liryka. Klezmer grajac, opowiada losy swego narodu,
  opowiada o inkwizycji i pogromach, o holocauscie, bo o radosci
  w naszych dziejach bylo tak malo."


Leopold Kozlowski opracowal muzycznie piec polskich wersji "Skrzypka
na dachu" - dla teatrow w Gdyni, Warszawie, Krakowie, Chorzowie
i Wroclawiu. Pewne motywy uklezmerowal.


  "Ale gdy do Warszawy przyjechal slawny odtworca roli Tewjego
  na Broadwayu, Chaim Topol - naprawde mialem pietra. Co powie
  po spektaklu?
                         "Chlopczyku, bomba! - rzekl potem Topol
                         - to jest TO!"

  Ja te muzyke czulem, jak ten, kto wychowal sie blisko Anatewki
  na Bialorusi."


Malo kto jednak wie, ze Kozlowski jest bratankiem legendarnego
Naftule Branwajna, ktorego nazwano w USA "King of Jewish Music".


   "Byl klarnecista i kompozytorem, jego utwory gra caly swiat.
   Kazda grupa klezmerska w Europie czy w USA ma w repertuarze 
   az 60 proc. jego utworow. Naftule Branwajn to jeden
   z braci mojego ojca - osmiu z nich wyemigrowalo do Ameryki
   w latach 20."


Leopold Kozlowski kilkanascie razy koncertowal w USA, Kanadzie,
wielekroc w Izraelu, takze w calej Europie z wyjatkiem Rumunii.
Niedawno wrocil z wystepow w Trenton (New Jersey) gdzie wystepowal
z Dawidem Wisnia, wielkim kantorem tego miasta. Powierzono mu
skomponowanie muzycznych sekwencji w watkach polsko-zydowskich
w filmie "Wichry wojny" z Chaimem Topolem i Ali MacGraw. Napisal
muzyke do szwajcarskiego filmu o holocauscie Cyganow: "I skrzypce
przestaly grac", z Horstem Buholzem w roli glownej. O opracowanie
tematow cyganskich prosil go tez Jerzy Skolimowski, gdy krecil
film "Wiosenne wody" z Nastassja Kinski. Muzyka do naszej 
"Austerii" w rez. Jerzego Kawalerowicza to tez jego dzielo.

Z koncem ubieglego roku Leopold Kozlowski wystapil w renomowanej
sali Royal Queen Elizabeth Hall, w Londynie i bisowal szesc razy.
Niedawno John Rauch, prezydent Center for the Jewish Culture and
Creativity w Los Angeles postanowil stworzyc tam swiatowe centrum
ksztalcenia muzykow-klezmerow, powierzajac stanowisko dyrektora
Leopoldowi Kozlowskiemu.


   "Jeszcze nie podjalem decyzji. Teraz pracuje nad spektaklem
   muzycznym (libretto: Jacek Cygan i Tadeusz Nyczek). Tematem
   jest m.in. krakowski Kazimierz, miejsce niezwykle: tu pielgrzymuja
   Zydzi z najdalszych zakatkow swiata, tu jest grob Remuh, rabina
   i filozofa, a palaca sie stale w boznicy lampa wskazuje miejsce,
   gdzie w XVI wieku czesto siadywal Remuh. Kazimierz byl kiedys
   miastem zydowskim i waro o nim zrobic spektakl, tym bardziej,
   ze dzieki Festiwalowi Kultury Zydowskiej i kawiarni "Ariel" 
   (mykwa) ozyla zarowno muzyka klezmerska, jak i milczace dotad
   kamienie ulic Kazimierza."

     Z Leopoldem Kozlowskim przeprowadzila rozmowe Izabella Bodnar.
   "Przekroj" # 3/ 19 stycznia 1997 roku, str. 14. 


                            * * *  


  P.S. Kaseta z filmem: "The last klezmer Leopold Kozlowski:
       his live and his work" (ktorej nie mialam przyjemnosci
       obejrzec, a ktora zostala mi serdecznie polecona 
       i zarekomendowana) zostala wydana przez:

       Yale Storm Maelstrom Films, copyright 1994
       New Yorker Films
       16 West 61 Street
       New York, NY 10023
       tel. (212) 247 6110

   
                                                            Aleksandra
________________________________________________________________________


Slawomir Sapieha ([email protected])
Tadeusz K. Gierymski ([email protected])



                               NALEWAJKO
                               =========



Juz w koncu XV wieku na poludniowo-wschodnich kresach Rzeczypospolitej,
na wyspach i nad brzegami dolnego biegu Dniepru, gromadzili sie ludzie
zbiegli spod wladzy szlachty, czasami zreszta sami szlacheckiego
pochodzenia, mowiacy po rusku i polsku, czasami nawet moldawsku i
tatarsku; laczyli sie w grupy zyjace z wypraw na Morze Czarne, z 
lupiestwa i korsarstwa. 

Etymologia nazwy 'Kozacy' nie zostala wyjasniona, chociaz narzuca
skojarzenie z narodowym okresleniem odleglego zreszta ludu - Kazachow.
Stawali na czele Kozakow ukrainscy magnaci, ale predko wytworzyli oni
wlasne organizacje i swoisty samorzad wojskowy. Probowaly powsciagnac
swobody kozackie wladze Rzeczypospolitej przez specjalny akt sejmowy 
1590. Stworzono wtedy "rejestr" Kozakow, zapewniajacy niklej ich czesci 
uznanie za wojsko Rzeczypospolitej; wiekszosc pozostawala poza tym 
przywilejem; jednoczesnie krol Zygmunt III gorliwie korzystal z prawa 
rozdawania pustkowi ukrainskich na wlasnosc magnatom ukrainskim i 
polskim, co rozpoczelo trwajaca 60 lat intensywna kolonizacje Ukrainy, 
zmieniajaca "pustkowia" w kwitnace okolice uprawiane rekami chlopow - 
czynszowych przede wszystkim - bowiem do panszczyzny ludu Ukrainy dlugo
nie udawalo sie przymusic. 

Jednak ustawa 1590 roku nie zapobiegla (bo nie mogla) spolecznym
konfliktom. Wybuchlo pierwsze powstanie pod wodza Krzysztofa Kosinskiego,
stlumione przez magnaterie Ukrainy dzieki zwyciestwu w bitwie pod 
Piatkiem na Wolyniu 2 lutego 1593 roku. Niedlugo trwal spokoj. W 1595 
roku wybuchlo powstanie Kozakow, na ktorego czele stanal doswiadczony 
zolnierz Semen Nalewajko. 

Sprawa byla grozna, gdyz powstanie kozackie objelo wtedy prawie cala
Ukraine i nawet skraj Bialorusi. Przeciwko Kozakom i wspierajacym ich
chlopom ukrainskim ruszyl hetman Stanislaw Zolkiewski. Po wielu starciach
Zolkiewski zablokowal swietnie umocniony i znakomicie broniony przez
piechote zaporoska tabor Kozakow nad rzeka Solonica w poblizu Lubni. 7-8
czerwca 1596 roku wyczerpaly sie kozackie mozliwosci obronne i powstancy
skapitulowali, wydajac w rece Zolkiewskiego Semena Nalewajke. Doszlo 
potem do kompromitujacych wojska Rzeczypospolitej przypadkow naruszenia
dyscypliny i ataku na bezbronnych juz jencow. Pozniej scieto Nalewajke w
Warszwie. 

Byly pomysly, aby w ogole zlikwidowac naddnieprzanska Kozaczyzne, ale
nikt nie zauwazyl innej wielkiej szansy Rzeczypospolitej: uszlachcenia
kilku tysiecy Kozakow rejestrowych (nie byli gorsi od "herbowych" 
Mazurow, krzyczacych na polach elekcyjnych pod Warszawa), nadania 
reszcie powstancow praw wolnych chlopow, podleglych tylko wladzy 
krolewskiej, zabezpieczenia ludu Ukrainy przed samowola rodzimych i 
wywodzacych sie z Polski magnatow przez ustanowienia tamze specjalnie 
umocowanych przez sejm komisarzy krolewskich. Jakiekolwiek pomysly tego 
rodzaju - mieszczace sie przeciez znakomicie w ramach pojec epoki - 
nikomu z przywodcow szlacheckich przez mysl nie przeszly. 

Szlachta owczesna ogarnieta byla dwoma rodzajami emocji: wsciekloscia
przeciwko "nieposlusznym chamom" kozackim i nienawiscia do "niemieckiego
despotyzmu" Habsburgow. Rzecz szczegolna, iz w szlacheckich opiniach
krwawa Moskwa oceniana byla bez porownania lagodniej. 
 
                        Jerzy Lojek "Kalendarz Historyczny", Alfa 1994  

                                                                  Slawek

-------------------------------------------------



Pozwole sobie rozwinac ten bardzo dla mnie ciekawy artykul Slawka.

Zwrocmy uwage na explicite wymienione w nim kluczowe pojecia: magnaci,
szlachta, chlopi (wolni, czynszowi, panszczyzniani), swobody kozackie,
rejestr Kozakow, wojsko, kolonizacja Ukrainy, konflikt spoleczny, 
powstania kozackie (Krzysztofa Kosinskiego i Semena Nalewajki wspierane
przez chlopow ukrainskich. To ostanie "objelo wtedy prawie cala Ukraine 
i nawet skraj Bialorusi".), sciecie Nalewajki w Warszawie.

Nie ma miedzy nimi explicite pojec takich jak kosciol, wiara, religia,
roznice religijne, Unia Brzeska, pojec bez ktorych nie da sie chyba
zrozumiec historii tych ziem i polskich z nimi stosunkow, wtedy i 
pozniej, nawet w miedzywojennej i powojennej Polsce.

A tak przeciez pisze Norman Davies (1):


        Religious grievances mingled with social and political
        ones. The Cossacks of the Dnieper did not recognize
        the Union of Brest. Nalewajko's Rebellion in 1596 was
        the first of many to justify itself in terms of
        defending the Orthodox faith against Catholic
        subversion.

        Nalewajko, executed in Warsaw as a political traitor,
        was remembered in the Ukraine as a religious martyr.


Krytycznie ocenia owczesna polityke polska na Ukrainie Jasienica (2):

        Trudno dopatrzec sie podobnych cech dojrzalosci w tym,
        co sie jednoczesnie dzialo na Ukrainie. Za mlode tam
        wszystko bylo, zanadto pierwotne. Od zasadniczych
        decyzji powzietych w roku 1569 nie uplynelo jeszcze
        trzy lat dziesiatki.

          Watpliwe, czy wolno nazywac pierwsze poruszenie
        kozackie powstaniem, a chociazby i buntem w pelnym
        tego slowa znaczeniu. Przewodzil mu Krzysztof
        Kosinski, Polak i szlachcic, obdarzony przez sejm
        Rokitnem na Ukrainie i poklocony o te majetnosc z
        Januszem Ostrogskim. Walka ruskiego pana z lackim
        polpankiem zakonczyla sie 2 lutego 1593 roku
        kapitulacja tego ostaniego pod Piatkiem. Potem
        Kosinski atakowal w Czerkasach innego moznego
        Ukrainca, kniazia Wisniowieckiego, i zginal z rag
        jego slug.

        Semen Nalewajko, Kozak prawdziwy i bardzo bitny,
        walczyl po stronie magnackiej przeciw Kosinskiemu...
        a w trzy lata pozniej sam podniosl bunt - bez
        porozumienia z Zaporozem, lecz ze sztandarem cesarza
        Rudolfa w swym obozie. Kiedy Zolkiewski oblegl
        Nalewajke pod Solonica, kniaz Rozynski - ktorego
        kuzyn byl niedawno hetmanem nizowym - terroryzowal
        powstancow, kazac na przedpolu ich walow wbijac na
        pale pojmanych Kozakow.

        Odnioslszy zwyciestwo mogl Zolkiewski uprzedzic
        pozniejsze o lat sto trzynascie dzialania Piotra I,
        zdobyc Sicz i zaprowadzic wiadomy porzadek.
        Nie poszedl na Niz, bo tego oczekiwali i pragneli
        Tatarzy krymscy.

        Liczyl, ze da sie uzyc Zaporoza jao oslony przed orda.
        Nalewajke odeslal do Warszawy, gdzie go scieto, puscil
        spod Solonicy wolno tysiac piecset jazdy kozackiej,
        lecz wojsko polskie - lamiac warunki kapitulacji -
        urzadzilo w obozie pokonanych rzez.

          Dosc dawno temu nazwano Ukraine "polskim Balkanem"
        owych czasow.


I jeszcze dwa cytaty z Jasienicy:

        Zatargi religijne w Polsce i na Litwie byly zjawiskiem
        groznym, na Ukrainie smiertelnie niebezpiecznym.
        Nie tylko dlatego, ze tam, na zachodzie i polnocy, zle
        potrawy wazyly sie we wlasnych sosach - Polacy
        krzywdzili innych Polakow, Litwini Litwinow - tutaj
        zas szlacheccy Lachowie uposledzali wiare plebejskiej
        Rusi. I bez podniet natury wyznaniowej trwala na
        Ukrainie wojna wszystkich przeciwko wszystkim.
        Nie nalezy dorzucac siarki do materialow palnych.

        [...]

        Kontrreformacja dlonmi Zygmunta III oraz jego doradcow
        wyhaftowala piekny sztandar ideologiczny, ktory Moskwa
        i patriarchaty majace swe siedziby w Turcji wspolnie
        wreczyly Zaporozu.


Podobnie pisze i krytycznie wyraza sie Tadeusz Andrzej Olszanski (3):


        [...] Rzeczpospolita nie podjela dostatecznych wysilkow, 
        by zwiazac ze soba Kozaczczyzne, co do pierwszych
        dziesiecioleci XVII w. bylo mozliwe. [...]
        

        W 1596 r. zostala zawarta unia koscielna miedzy
        Kosciolem Prawoslawnym w Rzeczpospolitej a Stolica
        Apostolska. Unia ta zobowiazywala prawoslawnych do
        przyjecia stanowiska katolickiego w spornych kwestiach
        dogmatycznych, pozostawiajac im dotychczasowy ustroj
        koscielny oraz liturgie. Unia ta, ktorej podstawowym
        bledem bylo - przypuszczalnie nieuniknione w tym czasie
        - ograniczenie jej do terytorium Rzeczpospolitej
        wprowadzona byla z powaznymi trudnosciami i przy
        znacznym oporze prawoslawnych.

        Diecezje lucka, lwowska i przemyska, czyli Wolyn i Rus
        Czerwona) przystapily do unii dopiero po blisko stu
        latach, zas w Kijowskim, Braclawskim i Czernihowskim
        nie przyjela sie ona do tego stopnia, ze juz po
        dwudziestu latach zostala tam odbudowana hierarchia
        prawoslawna.

        Powodem takiego przebiegu wydarzen byly rosnace
        aspiracje narodowe zarowno szlachty ukrainskiej, jak 
        i Kozakow, ktore w owczesnych warunkach wyrazaly sie
        przede wszystkim w obronie integralnosci religijnej. (n 4)

        Spory teologiczne zwiazane z unia mialy ogromny wplyw
        na ksztaltowanie sie ukrainskiej kultury narodowej
        oraz jezyka.


Olszanskiego nota 4, s.12:


        Czasy owczesne nie znaly dyskryminacji narodowej, a
        jedynie religijna: sprzyjala temu utrzymujaca sie rola
        laciny jako jezyka ludzi wyksztalconych, w naturalny
        sposob niwelujaca roznice narodowosciowe.


Przypominam jednak, iz wedlug wielu historykow kontrreformacja coraz to
skuteczniej utozsamiala w Polsce protestantyzm z podejrzana 
cudzoziemskoscia i rodzilo sie pojecie Polaka-katolika.


(1) "God's Playground", Vol. I, p. 174. Columbia university Press, 
     New York 1982.
(2) "Rzeczpospolita Obojga Narodow Srebrny Wiek" Rozdzial: Sluga Doktryn.
     PIW 1992.
(3) "Historia Ukrainy XX w." Oficyna wydawnicza Volumen, Warszawa, bez
     daty, s.11-14.

                                                                     tkg
________________________________________________________________________


Izabella Wroblewska ([email protected])


                              PAWEL HUELLE
                              ============


W Gdansku pojawilo sie w ostatnich latach kilku wybitnych pisarzy
naraz. Jest miedzy nimi Pawel Huelle: pisarz, poeta, autor m.in.
jednej z najglosniejszych powiesci lat osiemdziesiatych - "Weisera
Dawidka", przetlumaczonego juz na kilkanascie jezykow. Kilka lat 
temu byl on tez przez jakis czas szefem miejscowej telewizji.
Po Nowym Roku ukazala sie trzecia jego ksiazka "Pierwsza milosc
i inne opowiadania".

Czterdziestolatek. Zastanawialam sie, jak go tutaj przedstawic.
Najlepiej niech sie przedstawi sam. Oto wybrane przeze mnie
fragmenty wywiadu Pawla Huelle udzielonego jesienia ubieglego
roku dziennikowi "Zycie". Z pisarzem rozmawial wtedy jego kolega
po fachu Dariusz Suska ("Zycie" 12/13.10.1996).


               *   *   *


Suska:

   Czy uwaza sie Pan za pisarza gdanskiego ?

Huelle:

   Nie moge odpowiedziec jednoznacznie. Nigdy tak nie myslalem.
   To jest dosyc skomplikowane. Przede wszystkim uwazam sie za
   pisarza polskiego. To w jezyku polskim moja swiadomosc sie
   wychowala i to jezyk polski ja odzwierciedla. Ale tutaj zyje
   i pracuje i w swojej tworczosci wyrazam specyfike Gdanska.

   Cala powojenna historia Gdanska, takze ta, w ktorej swiadomie
   uczestniczylem, jako bardzo mlody, a potem dojrzaly czlowiek,
   byla historia jakby odmienna od historii reszty Polski. Miala
   swoj silny aspekt regionalny, ktory zreszta potem okazal sie
   brzemienny w skutki dla calego kraju. To prawda, ze we wszystkich
   moich trzech ksiazkach poruszam sie w swiecie gdanskiego 
   podworka i jego najblizszych okolic. Robie to z wyboru, ale 
   i z koniecznosci.

   Jezeli czlowiek chce opowiedziec pewna historie, a literatura,
   a zwlaszcza proza, jest opowiadaniem historii, to powinien
   szukac takiego osadzenia i takich realiow, ktore sa mu najblizsze.
   Dlatego poruszam sie w swiecie dobrze mi znanym, swiecie mi
   bliskim, tak uczuciowo, jak biograficznie i przestrzennie. [...]

   Jednak gdanskosc nie jest tym zaklasyfikowaniem, ktoremu moglbym
   przyklasnac. Nie sadze, by w ogole cos takiego istnialo, choc
   jako czytelnik zawsze czulem pociag do pisarzy, ktorzy byli wierni
   swoim malym ojczyznom. [...] To jest przeciez sposob nie tylko
   uprawiania literatury, ale i poruszania sie po swiecie. 
   Z perspektywy prawie 40-latka, ktory widzial juz rozne strony
   moge jeszcze powiedziec, ze ten moj kawalek swiata, mowie tu 
   o Gdansku, o najblizszych Kaszubach i o calym przymorzu, jest
   bardzo pieknym zakatkiem swiata.

Suska:

   Literatura, wedlug pana slow, jest opowiadaniem historii. Jaka~
   wobec tego historie~ zawiera pana najnowsza ksiazka "Pierwsza
   milosc i inne opowiadania" ?

Huelle:

   Jest w niej siedem opowiadan, a wiec siedem historii. Sa to
   opowiadania o milosci, na co wskazuje tytul pierwszego opowiadania,
   jak i dramatyczno-liryczne historie losow ludzkich z rozsianymi
   tu i owdzie watkami dotyczacymi przeszlosci mojej rodziny.
   Ostatnie opowiadanie nosi tytul "Ulica Polanki" i gdybym
   rozrysowal mape terytoriow, ktore literacko penetruje, to jest
   to tak, jakby lupa~ z panoramy okolic Gdanska zejsc na taki
   bardzo drobniutenki jej punkt.

   Polanki to ulica, przy ktorej jak wszyscy wiemy, mieszka byly
   prezydent Lech Walesa. Tak sie zlozylo, ze jest to ulica, przy
   ktorej uplynelo cale moje dziecinstwo. I rownoczesnie jest to
   ulica w pewnym sensie mityczna w historii Gdanska, poniewaz tam
   znajdowaly sie dwory i rezydencje najznakomitszych 
   patrycjuszowskich rodzin gdanskich, miedzy innymi rowniez 
   Schopenhauerow. Tutaj urodzil sie Artur Schopenhauer. Tutaj 
   nocowal Napoleon Bonnaparte.

Suska:

   Czyzby to byl rodzaj miejsca cudownego, w ktorym skupia sie
   historia ?

Huelle:

   Rzecz jest moze bardziej banalna. Osia tego opowiadania jest 
   zaproszenie narratora na urodziny pana prezydenta, tuz przed 
   wyborami. Narrator postanawia pojsc na to przyjecie, chociaz 
   wlasciwie nie wie, dlaczego zostal zaproszony. W tym momencie
   uruchamia sie taki proustowski lancuch rozmaitych wspomnien.
   Tych gdanskich, zwiazanych z ulica Polanki, ale takze historii
   z zycia rodziny narratora, ktory sobie przypomina, jak jego
   przodkowie udawali sie na bal do prezydenta Moscickiego. Albo
   jak jego dziadek przed wojna odwiedzal Wolne Miasto Gdansk,
   a przy Polankach zjadl kolacje z pewnym Niemcem.

Suska:

   W XX wieku wielu pisarzy zrezygnowalo z klasycznego opowiadania 
   historii. Zaczeli eksperymentowac z forma i jezykiem. Czy teraz
   znowu pojawia sie tesknota za zwyczajami, ladnie opowiedzianymi
   historiami ?

Huelle:

   Jezeli powiedzialem, ze pisarstwo jest opowiadaniem historii,
   to oczywiscie nie oznacza to, ze jestem jakiegos rodzaju 
   bezwzglednym konserwatysta, chcacym powrocic do literatury, 
   ktorej zadaniem jest opowiedzenie pewnych pouczajacych, badz
   smiesznych, badz rubasznych anegdot. Otoz moze nie az tak.
   Dla mnie na przyklad Proust, ktory jest pisarzem afabularnym,
   pisarzem bardziej swiadomosci i pamieci, tez opowiada historie.
   Historie bardzo osobistego ja, uwiklanego w czas, w erotyzm,
   po prostu w zycie.

   Lecz to jest na poziomie opowiadania pewnej zajmujacej historii.
   To samo moge powiedziec o sztandarowym utworze, na ktorzy sie
   powoluja wszyscy awangardysci, czy postawangardysci, czyli o
   "Ulisesie" Joyce'a. To jest tez proza, ktorej sila polega miedzy
   innymi na tym, ze opowiada pewna bardzo precyzyjnie skonstruowana
   historie.

   Problem, jak daleko to eksperymentatorstwo powinno isc. Obserwuje
   ogromna tesknote ludzi i siebie samego do powrotu sztuki do pewnego
   dialogu z tradycja, do czerpania z niej tego, co bylo madre, dobre,
   szlachetne i jakos racjonalne. [...]

   A zyjemy w swiecie, w ktorym wszystko wolno. Zyjemy w swiecie, 
   w ktorym wszelkiego rodzaju kryteria zostaly zachwiane. To moze
   dobrze, moze zle. Czy gdyby istniala jakas normatywna poetyka,
   nie mam oczywiscie na mysli realizmu socjalistycznego, byloby
   latwiej? Tego nie wiem. W kazdym razie, dzisiaj, kiedy nie ma
   zadnych regul, to nawet bunt, czy jakis rodzaj nowatorstwa, jest
   tak naprawde niemozliwy, bo nie ma zadnego systemu, czy tez 
   szkieletu, przeciw ktoremu mozna by sie buntowac. Salon niezaleznych
   w Paryzu dlatego odegral tak wielka role, bo on rzeczywiscie jakas
   zaskorupiala forme staral sie rozsadzic.

Suska:

   Mozliwy jest przeciez bunt konserwatywny, kontrrewolucja ?

Huelle:

   Az tak tego nie widze. Choc oczywiscie istnieje potrzeba przywrocenia
   pewnych podstawowych norm. Zeby powiesc byla powiescia, a obraz
   obrazem. Mozna destruowac forme, mozna nia igrac w rozmaity sposob
   jesli ten eksperyment formalny, to nowatorstwo sluzy przekazaniu
   jakiejs glebokiej tresci. Inaczej bedzie to po prostu zjadanie
   wlasnego ogona.
 
   W jakims sensie uznaje sie wiec za konserwatyste. Po pierwsze
   odpowiednie dac rzeczy slowo, ciagle trzeba o tym pamietac, kiedy
   sie pisze. Po drugie, pewne pojecia powinny odpowiadac tresciom
   w nich zawartym. Powiesc to ma byc powiesc, a esej to ma byc esej.

   Zawsze cenilem ten rodzaj poezji i tych poetow, ktorzy z jednej
   strony maja do przekazania bardzo gleboka tresc, a z drugiej 
   narzucaja sobie jednak pewne wymogi formalne. Tutaj zgadzam sie
   ze Stanislawem Baranczakiem, ze wszelka sztuka, a zwlaszcza sztuka
   poetycka rodzi sie tam, gdzie potrzeba ekspresji i koniecznosc
   wypowiedzenia natrafia na bardzo okreslone rygory, ktore naklada
   sobie sam piszacy. [...]

Suska:
 
   Gdansk jest miejscem, w ktorym przed wojna istnialo zageszczenie
   roznych przedmiotow. Te wszystkie przedmioty zniknely z powierzchni
   ziemi. Pan bardzo podkresla znaczenie tradycji i pamiatek. Czy 
   dlatego, ze wychowal sie pan w swiecie spustoszonym ?

Huelle:

   My, ktorzy urodzilismy sie w rodzinach imigrantow, czyli ludzi,
   ktorzy do Gdanska przyjechali po wojnie, mielismy garsc przedmiotow,
   wyniesionych z Atlantydy poprzedniej. Portret pradziadka, pare 
   fotografii, i to wszystko. Tutaj z bardzo bogatej, gestej kultury
   materialnej, tez zostalo niewiele. Jako dzieci obcowalismy z bardzo
   dziwnymi sladami innej cywilizacji, ale to byl swiat wykopalisk,
   archeologii zupelnej. Jest wiec cos okropnego w konstrukcji bytu,
   ze tak latwo wszystko zniszczyc, a tak trudno odtworzyc.

   Ale moje zamilowanie do pamiatek i przedmiotow ma bardzo konkretne
   powody zyciowe. Bylem dzieckiem wychowanym w rodzinie inteligenckiej
   z tak zwana przeszloscia, z pewnymi tradycjami. Na szczescie nigdy
   to nie bylo u nas przedmiotem jakiegos groteskowego kultu, ale caly
   czas bolesnie odczuwano nieslychana strate. Nie mowie o pogorszeniu
   poziomu materialnego zycia, ale o takich rzeczach jak fotografie,
   mapy, to wszystko zostalo zabrane przez wojne.

   A dla mnie jest nieslychanie wazne, ze w pokoju mam biurko po
   moim pradziadku. Przy tym biurku pracowal tez moj dziadek i tamze
   swego czasu siadywal moj ojciec. A teraz ja. To biurko nie jest 
   czyms martwym, jest ozywione. Ma swoja historie. 

   To naturalne, ze czlowiek chcialby zyc wsrod trwalych przedmiotow.
   Im jestesmy starsi, tym wieksza odczuwamy potrzebe autentyku.
   Dlatego czlowiek chce zyc w miescie, a nie w osiedlu mieszkaniowym.

Suska:
 
   Nasza cywilizacja niestety tego nie zapewnia.

Huelle:

   Zyjemy w cywilizacji przedmiotow jednorazowego uzytku, czego po
   prostu nienawidze. Ale taka jest logika masowych spoleczenstw.
   [...] Swiat wspolczesnych przedmiotow czy gadzetow, ja tak to 
   czuje, nie posiada wlasnego wewnetrznego zycia. 

   Na pewno ginie bezpowrotnie jakis rodzaj relacji pomiedzy 
   czlowiekiem a materia, najzwyklej fizycznie pojmowana. Dzisiaj 
   starego radia nikt nie naprawia. Radio, ktore pamietam z mieszkania
   moich rodzicow, jeszcze przedwojenne, bylo wlasciwie czlonkiem 
   mojej rodziny. To magiczne oko mialo swoja estetyke. Dzisiaj mowi 
   sie, ze wieza hi-fi tez ma swoja estetyke. Ale to nie jest estetyka
   mi bliska, w zadnym wypadku. [...]

Suska:

   Byl Pan szefem gdanskiej telewizji. Przeciez przedmioty na ekranie
   nie sa prawdziwe. Sa wirtualne.

Huelle:

   Demoniczna i niszczycielska rola telewizji polega na tym, ze 
   telewizja ma moc sakralizowania rzeczywistosci. Jesli cos istnialo
   w telewizji, to istnialo naprawde. Ludzie w wielu wypadkach tak
   mysla. [...] Zyjemy w swiecie zdominowanym przez telewizje. Trzeba
   z tym zyc, ale to jest olbrzymie niebezpieczenstwo, poniewaz jest
   to swiat wirtualny.

Suska:

   A czy butelki po oranzadzie, te tak zwane krachle, ktore opisal
   Pan w "Weiserze Dawidku" i ktore staly sie slynne, to takze, jak
   Pan sugeruje, przedmiot trwaly ?

Huelle:

   To byl jednak przedmiot trwaly. Butelki z takim zamknieciem
   funkcjonowaly jeszcze przed wojna. Jest w tym oczywiscie pewien
   fenomen, bo to jest przedmiot malo wazny, w gruncie rzeczy nawet
   malo estetyczny, ale istota pamieci dziecka polega na tym, ze 
   czasami taki przedmiot urasta do rangi pewnego symbolu, czy wrecz
   pewnego skrotu tamtej rzeczywistosci.

   Nasza pamiec jest z jednej strony czyms cudownym, z drugiej jednak
   czyms wybiorczym i niedoskonalym. Po latach okazuje sie, ze zmiana
   perspektywy, z jakiej patrzymy na obraz z przeszlosci, moze byc 
   szokujaca. Nie jest wazne po latach to, co sie nam wydawalo wazne
   te dwadziescia lat temu, tylko zupelnie cos innego, jakis detal,
   szczegol, ktory nasza pamiec niekiedy wydobywa i oswietla. Cenie
   tych malarzy i tych pisarzy, ktorzy potrafia taki detal wydobyc 
   i nam go pokazac. Dla mnie akurat ta oranzada byla wazna. [...]

Suska:

   Mowimy przeciez o dziecinstwie w socjalizmie. Bylo to dziecinstwo 
   w pewnego rodzaju getcie, a Pan mowi o tym jak o dziecinstwie
   w raju.

Huelle:

   Oczywiscie byl to pewien rodzaj niedostatku i przede wszystkim
   zamkniecia na swiat. [...] Ale moim zdaniem to nasze dziecinstwo
   bylo szczesliwe. Przede wszystkim dlatego, ze dzieki tej sytuacji
   zostalismy zmuszeni do nieslychanej kreatywnosci i pomyslowosci.
   Mielismy nedzny swiat materialny, bylismy niezamoznym spoleczenstwem
   i to powodowalo, ze jako dzieci musielismy stwarzac sobie wlasne
   mitologie, gry i zabawki. Dzisiaj te role spelnia rzeczywistosc 
   wirtualna: telewizja i gry komputerowe. [...]

Suska:

   Czy zatem niedlugo juz pisarze znikna z powierzchni ziemi ?

Huelle:

   Nie wiem. Nie wiem nawet czy beda pisali lepiej, czy gorzej.


                           *   *   *


Wyboru tekstu wywiadu dokonala
                                                                Izabella
_________________________________________________________________________

Ted Morawski ([email protected])


                            AFERA SOKALA
                            ============


Dyskusja o pustoslowiu i "filozofowaniu detym" przypomniala mi 
niedawna "afere Sokala" i niezly artykul prasowy, ktory obie strony 
uczestniczace w aferze staral sie oglednie przedstawic. Moze nie 
wszyscy pamietaja lub pewnych szczegolow nie znaja. Zrobilem ponizej 
tlumaczenie na polski z wyjatkiem tytulu i "byline" (moj zwyczaj).

Ze wzgledu na ostrozny temat staralem sie tlumaczyc jak
najbardziej doslownie, zachowujac sens autora. Nie jest to wiec
moj styl pisania ani moje ujecie. Obawiam sie ze pewne terminy
moglem zle przetlumaczyc nie znajac odpowiedniej polskiej
terminologii naukowej. W kilku takich przypadkach zachowalem
w nawiasach angielski oryginal obok moich slow wybranych. W jednym
bodaj przypadku zupelnie terminu nie tlumaczylem, bedac prawie
pewien ze jakakolwiek ma proba napewno zagmatwa poczatkowe
zrozumienie.


     Ted Morawski

--------------


    [The Philadelphia Inquirer]                         Health & Science

                                               Monday, November 11, 1996

                      Fuzzy thinking takes a thumping
    Physicist's hoax has left-wing deconstructionists crying "unfair.'"

                                By Faye Flam
                            INQUIRER STAFF WRITER


Fizyk Alan Sokal okresla siebie jako lewicowca i jeszcze do tego
feministe, a tu naraz chwala go konserwatysci George Will i Rush
Limbaugh za psikus, jaki wyrzadzil pewnym lewicowo ukierunkowanym
akademikom.

Sprawa powstala, gdy 42-letni Sokal, profesor New York University,
zdecydowal wytoczyc walke niedbalemu mysleniu, intelektualnej
miernocie, falszywej erudycji i sentymentom wrogim naukom scislym,
ktore -- jak on i niektorzy jego koledzy z nauk scislych twierdza -
wsaczyly sie do dziedzin humanistycznych i nauk spolecznych ("humanities
and social sciences"). Wycelowal specyficznie w ruchy postmodernistyczne
i dekonstruktywne ("postmodernist and deconstructionist"), ktore uwaza 
za zrodla tych grzechow.

Jako linie swego ataku obral sporzadzenie blagi ("hoax"): logice
sprzeczny artykul pod tytulem "Przekraczajac granice - w kierunku
transformatywnej hermeneutyki grawitacji kwantowej" ("Transgressing
the Boundaries - Toward a Transformative Hermeneutics of Quantum
Gravity". Chcial zobaczyc, czy uda mu sie naciagnac jakichs rozmycie
myslacych ("fuzzy-thinking") redaktorow do wziecia tej rzeczy
na powaznie.

Pod dziwacznym tytulem znajduje sie parodia postmodernistycznego/
dekonstrukcjonistycznego [:-) TM] przeslania, ktore z grubsza
argumentuje, ze prawda jest wzgledna, a fakty sa jedynie socjalnymi
konstruktami ("social constructs").

Artykul Sokala -- bogaty w odsylacze i dopelnienia ("extensively
referenced and footnoted") - oparl sie na dzisieszych naukach
scislych, by argumentowac, ze nie istnieje cos takiego jak obiektywna
fizyczna rzeczywistosc. Sokal twierdzi w swej bladze, ze takie stale
jak pi (stosunek obwodu do srednicy kola), czy stala Einsteina 
okreslajaca szybkosc swiatla, sa jedynie wymyslami ludzkiej wyobrazni
i dlatego moga byc zmienne w zaleznosci od zachcianki.

Sokal mowi, ze nigdy sie nie spodziewal rozglosu, ktory powstal, gdy
periodyk "Social Text" polknal przynete i opublikowal ubieglej wiosny
jego artykul.

24-go pazdziernika wypelnil audytorium w Princeton, gdzie debatowal
z historykiem Norton Wise na temat, ktory zyskal sobie przydomek
Afera Sokala. Fizycy posrod publicznosci byli uradowani, a
niewielu rozgniewanych przedstawicieli humanistyki palalo goraczka.

Tydzien pozniej, na terenie New York University, spotkal sie po
raz pierwszy oko w oko z Andrew Rossem, redaktorem "Social Text".

Ross, ktory okresla "Social Text" jako "lewicowy periodyk opinii 
politycznej i analizy kulturowej", mowi ze "trick" Sokala jest
pogwalceniem akademickiego zaufania, i ze jego parodia trafila
w niewlasciwy cel.

Sokal twierdzi ze Ross albo opublikowal artykul, ktorego nie
rozumial (wykazujac kompletny brak intelektualnych wymagan), albo
naprawde wierzy, iz rzeczywistosc jest niczym wiecej niz tworem
ludzkiego umyslu.

Do paru lat wstecz, Sokal nigdy nie zwracal wiele uwagi na
dekonstruktywizm, ktory to przysluzyl sie przeobrazeniu list lektury
na uczelniach - pozwalajac studentom unikac Szekspira oraz innych
"martwych bialych samcow" na rzecz kultury popularnej. Sokal mowi,
ze bardziej niedawno, pod rubryka powstajacej dziedziny o nazwie
"science studies", dekonstrukcjonisci wprowadzaja do jego ukochanej
fizyki swe przeslanie, iz jakoby wszystko jest rowne.

Szczegolnie oburzajace, mowi Sokal, jest to, ze owa filozofia, ktora
on ocenia jako "antiscience", zostala skojarzona z lewica, ktora on
sam nazywa siedziba nauki scislej i rozumu ("reason") od czasu
Oswiecenia. Bo to lewica, na przyklad, propagowala takie idee 
naukowe idei jak ewolucja, preferujac je ponad tradycyjne
wierzenia religijne.

"Chcialem im dac sposobnosc powieszenia sie ich wlasnymi slowami,"
stwierdzil Sokal o przyczynie napisania artykulu.

Artykul Sokala byl czyms wiecej niz bzdurami na wyzynach. Jest on
w rzeczywistosci pelen cytatow naukowcow i filozofow. Powiedzial
on ze "Moj jedyny przyczynek ["contribution" - slisko, TM] bylo to,
iz stworzylem nonsensowy argument, laczac owe cytaty miedzy soba."

Fakt, ze niektorzy respektowani naukowcy dziedzin scislych przyjeli
czesc przeslania postmodernistycznego, mowi Sokal, wykazuje, ze
nawet oni moga wpasc w nawyk balaganiarskiego myslenia. Parodia
Sokala jest jednak nacelowana najbardziej w uczonych dziedzin
humanistycznych.

Wymienia argument wysuniety przez Luce Irigaray, filozofa
feministycznego, ktora oplakuje niesprawiedliwosc dokonana przez meski
"establishment" nauk scislych w kladzeniu wiekszej emfazy na
mechanike cial stalych ("mechanics of solids") - ktora ona kojarzy
z meskimi genitaliami - niz na mechanike plynow ("fluid mechanics"),
ktora to ona kojarzy z genitaliami zenskimi. W swych pismach karci
ona matematykow za preferowanie meskich geometrycznych form
ponad zenskimi, jakby mialo to do czynienia z ksztaltami granic.

Sokal przytacza nastepnie Jacquesa Lacana, francuskiego filozofa,
ktory laczy topologie - geometrie powierzchni cial stalych -
z choroba umyslowa, AIDS, i krytyka filmowa.

Sokal cytuje tez francuskiego filozofa Jacques Derrida, uznanego
giganta dekonstrukcji, ktory mowi, ze nie ma nauki scislej w naukach
scislych ("there's no science to science") i nie ma niczego stalego
w swiecie fizycznym.

"Stala Einsteina nie jest stala, nie jest centrem. Jest ona
samym wlasnie konceptem zmiennosci - jest ona, na koniec, konceptem
gry - w innych slowach, nie jest to koncept czegos..." (Sokal,
w wywiadzie, okreslil ten wyjatek jako "crescendo nonsensu.")

Konczac swa parodie, Sokal argumentowal, ze wiedza nauk scislych
powinna byc ksztaltowana by "wyzwalac" ludzi spod pojecia
"prawdy absolutnej."

W wywiadzie Sokal powiedzial, iz "prawdziwym skandalem nie byl
fakt ze to opublikowali. Byla nim sama zawartosc artykulu, co
wskazuje ze akademicy, szczegolnie francuscy filozofowie, pisywali
nonsensy."

W rok po wyslaniu artykulu do "Social Text" zostal on opublikowany
w specjalnym wydaniu tytulowanym "Science Wars," gdzie
umieszczono go posrod artykulow badaczy studiow nauk scislych.

Redaktor "Social Text", Andrew Ross, tez jest profesorem NYU i
mowi ze Sokal obral sobie niewlasciwy cel. "Social Text" nigdy nie
byl w zamierzeniu rygorystycznym wydawnictwem z recenzja 
fachowych rowiesnikow ("peer review"), w jakich publikuja
fizycy. Nie jest jego zamierzeniem odpleniac prawde od fikcji,
jak to czynia uczeni nauk scislych, a raczej ma za zadanie glosic
rozne idee i kierunki spojrzenia. Ponadto, nie specjalizuje sie
w filozofii postmodernistycznej, oswiadczyl Ross.

I choc czasopisma nauk scislych dzialaja z rygorystycznym systemem
kolezenskiej recenzji, Ross mowi, ze on i pozostalych pieciu uczonych
humanistow, ktorzy redaguja "Social Text", polegaja na zaufaniu.

Ross przyznaje, ze jego pierwsza pomylka bylo zalozenie, iz Sokal byl
uczciwy. Twierdzi, ze przeczytal artykul i wzial go za esej wyznajacy
opinie Sokala o stosunku pomiedzy filozofia, a dzisiejsza nauka
scisla.

Ross dodaje, ze parodia Sokala mija sie z celem, gdy przychodzi do
atakowania punktu widzenia obranego przez redaktorow jego czasopisma.

Ross mowi, ze oczywiscie, iz wierzy, ze istnieje fizyczna rzeczywistosc.
Po prostu wierzy tez, ze spoleczenstwo powinno miec wiecej wplywu
w decydowaniu, ktore problemy badacze z nauk scislych beda wybierac
do pracy -- czy to bronie atomowe, czy rak, energia jadrowa czy
sloneczna, srodki szkodnikobojcze ("pesticides"), czy inzynieria
genetyczna.

"Istnieje pilne zapotrzebowanie na szerszy udzial obywatelski w 
podejmowaniu decyzjii o przyszlosci nauk scislych i technologii," mowi 
Ross, stanowisko nie majace nic do czynienia z rzeczywistosc negujacymi
francuskimi filozofami.

Ross oskarza Sokala o wymierzenie niezasluzonego ciosu dziedzinie
"science studies" i o niepotrzebne potegowanie polaryzacji miedzy
naukami scislymi a humanistycznymi.

Sokal mowi, ze nie ma problemu z uczonymi humanistyki, jesli
nie oczerniaja nauk scislych uzywajac zestawu "social constructs".

Mowi, ze naukowcy dziedzin scislych przyznaja, iz nie maja priorytetu
na prawde absolutna. "Oczywiscie nauka scisla przybliza sie do
prawdy, odkrywajac cos obiektywnego o swiecie," rzekl Sokal.
"Wiemy takze, ze jeszcze nie wiemy." ["We also know we don't have
it yet." -- Nie da sie doslownie - TM]

Sokal mowi, ze byl swiadomy niebezpieczenstwa, iz go przytuli Rush
Limbaugh i inni przedstawiciele prawicy.

"Wiedzialem, ze prawica to wykorzysta, by osmieszyc lewice," powiada,
"ale oni uzywali postmodernizm i new-age do wysmiewania lewicy
od lat. Przestanmy te glupie rzeczy robic."


                                                          Ted Morawski

-----------------

Przypis redakcji: Sokal jako uczciwy fizyk ma swoja strone wizytowa
na WWW: http://www.physics.nyu.edu/faculty/sokal.html. Tamze mozna 
znalezc odnosniki do "Afery Sokala".

________________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen":[email protected], oraz
                    [email protected]

Serwery WWW:
http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz,
http://www.info.unicaen.fr/~spojrz

Adresy redaktorow:  [email protected] (Jurek Krzystek)
                    [email protected] (Jurek Karczmarczuk)
                  
Copyright (C) by Jurek Krzystek (1997). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Numery archiwalne dostepne przez WWW i anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153.
_____________________________koniec numeru 141___________________________